Idą
Święta…
Już
dzwoneczki
srebrne dzwonią
gdzieś w
oddali.
Jeszcze cicho,
ale wiem że
bliżej będą
i bliżej…
A moja pamięć
przywodzi
coraz częściej
tamte obrazki
z dzieciństwa,
które
pojawiać się
zaczynają w
mrokliwe
grudniowe
wieczory już
od lat
wielu…
Coraz
częściej i
wyraziściej…
A tu coraz więcej
światełek ściele
się pośród
uliczek
miasta. Okna w
uliczkach jakoś
tak w
kiczowatej nie
estetycznej
zgoła
oprawie,
przekazują
strojne w świecidełka
choinki…
A
w potężnych
sklepach,
pośród
potężnego tłumu
coraz
skoczniej
rozbrzmiewają
kolędy, wciśnięte
ot tak pomiędzy
kilogram
cebuli i półkę
komputerowych
gadżetów. I
nie ma już świętego
Mikołaja i
Anioła, tylko
rzesze
dorabiającej
młodzieży
natarczywie
zaczepiają by
datek jakowyś
w im tylko
znanym celu
ofiarować.
A był przecie
już kiedyś
sztuczny jak
choinka
ostatnich lat,
Dziadek Mróz…
ale
poszedł
sobie…
ale że nie ma
pustki i w baśni
i w
legendzie…
pojawił
się inny,
zamerykanizowany
rubaszny z
lekka choć
przystojny
niby Mikołaj
ale jakoś tak
nie święty…
Bardziej
podobny chyba
do Dziadka
Mroza, choć
spod kilogramów
waty oczy
jakby młodzieńcze
się szklą…
W deszczu
niestety coraz
częściej,
czasem tylko
zmieszanym ze
śniegiem
brniemy
poprzez
wielkie
parkingi
supermarketów
uginając się
pod naręczem
plastikowych
toreb , nie
pamiętając
już nawet,
co
przed chwilą
wybraliśmy
spośród
sterty bliźniaczo
podobnych do
siebie
rzeczy… Ale
przecież, czy
kiedyś o nich
mogliśmy
nawet choćby
pomarzyć?
I wszędobylskie
sączące się
zewsząd kolędy…
czy
chcemy ich słuchać
czy nie…
Ale w pamięci
odżywają
tamte, sprzed
wielu lat Święta
Bożego
Narodzenia.
Przychodzą
zza zasłony
lat Wigilie
tamte. Pachnie
jakoś tak
ciepło bardzo
i mile zielone
naturalne
drzewko, co to
je dwa dni
wcześniej z
Tatą przynieśliśmy
z
lasu…
Ogromne
było,
szczytem swym
powały sięgające…
ze złotym
czubem opartym
o belkę
sufitu, jakieś
takie dostojne
i szacowne
nawet…Ale
przecie takie
ludzkie i
bliskie…
Pierniczki
pośród gałęzi
,cukierki
takie jakieś
znajome lecz w
innych
papierkach
szeleszczą
jakby
zapraszając
by je zdjąć
choć dopiero
co
powieszone…
a
przecie nie można
tak…
one
jeszcze do
Trzech Króli
będą…
a
potem…
może
Mama
pozwoli…
Czasami
znikały te
cukierki już
pierwszego
dnia by potem
inni co także
skosztować
chcieli tego
cudu
znajdowali
zawinięte w
papierki
szyszki lub
kawałki bibuły…
Ciepłe
Święta także
przez
papierowe aniołki
co to jeszcze
je Babcia
wycinała…
Ciepłe
poprzez włos
anielski, piękny
srebrzysty co
to tak często
potrafił się
przytulać do
ogników
naturalnych świeczek
mrugających
pośród
zielonych gałązek…
I
miś
znaleziony pod
choinką i
skakanka. I wózek
co to Tato
wystrugał w
skrytości w
tym właśnie
celu…
to
pół wieku
ponad, ale
jakże wyraźnie
pamiętam ten
wózek
drewniany…
jakąż
że radość
mi przyniósł…
I
Taty już 30
lat nie ma, i
Mamy... I
ciągle przy
wigilijnym
stole miejsce
czeka…
Może
choć w tę
noc cudów
przyjdą?
I jakoś tak
jest że próbuję
połączyć te
czasy… Dawny
i obecny. Ten
czas nasz
-oszalały ilościami
produktów z
marketowych
wystaw i
tamten
miniony, z
kolejek siermiężnych
i czas pomarańczy
na sztuki, których
zapach po dziś
dzień pamiętam…
I
babka pieczona
przez Mamę w
naszym
chlebowym
piecu który
rozgrzewał się
tylko w te
kilka dni roku… Pamiętam…
Ale czegoś mi
brakuje w tej
rozpasanej,
bogatej, trochę
mi obcej nowo-świątecznej
aurze… Gubię
się w możliwości
wyboru świątecznego
upominku i w
nazwach owoców
których nigdy
w życiu nie
widziałem choć
ponoć bywały
w świecie
jestem…
I kartki jakieś
inne choć
takie kolorowe
i
przednie…
Może
przez ten maleńki
napis na
odwrocie made
in China? A może
co
innego?…
I mam w pamięci
miejsce
przygotowane
strudzonemu wędrowcy
które tak
naturalnie na
niego czekało
i nie było w
tym ani krzty
strachu że może
a nuż…
naprawdę
przyjdzie…
Pierwsza
Gwiazda na
niebie rozpalała
grudniowe
niebo tak
naturalnie i
niosła w
sobie od serca
płynący śpiew
kolęd…
I zdawało się
że otwierały
się drogi i
prowadziły do
gościnnych
domów
otwartych i
przecie takich
przyjaznych i
dobrych…
I czegoś mi
jednak brakuje
choć tak mami
i nęci nowy
ład, tak
jasno kuszą
kolorowe wszędzie
światła…
I kolędy
śpiewane
coraz częściej
w obcym języku.
Wydaje się
tak jakby
Chrystus
urodził się
obok w innej
dzielnicy a
nie tam gdzie
głoszono w Słowie…
i
wydaje mi się
że Gwiazda
Betlejemska
pomyliła drogę
odlatując w
niepamięć, a
zamiast niej
zawisła nad
nami neonowa
podróbka, którą
ktoś odkurzył
biorąc z półki
marketu
obok… Królowie
mkną w
szybkim,
„wypasionym”
BMW,
roziskrzoną
autostradą i
wcale nie darzą
z taką ochotą
Mirrą i Złotem…
tombakiem
raczej i
pierniczkiem z
konserwantami
zawiniętym w
kolorowe pazłotko…
I czegoś mi
jednak
brakuje…
A przecie
chyba huczniej
świętowało
się Święto,
odkładało się
potem w pokładach
pamięci na
lata, takie
dobre, takie
bliskie, takie
rodzinne i
nasze. A potem
długo jeszcze
wspomnienia i
smak który
pozostał do
dziś… I
były życzenia
by chleb łamany
przy
wigilijnym
stole nigdy
nie podzielił,
by na te dni
choćby umilkły
wszystkie
spory, kłótnie
i waśnie…
By
Radość królowała
w nas i dobro
na wieki...
I tak sobie
marzę w ten
dobry czas, że
może
rozpoznamy
twarz
prawdziwego
Anioła który
przyjdzie i
drzwi naszych
domów zostaną
na oścież
otwarte…
może
zapłonie w
nas światełko
Betlejem i
pozostaniemy
dobrzy nie
tylko na te
dni…
Tego Wam
wszystkim życzę
Kochani
Przyjaciele
moi… Bądźcie
dobrzy!
Anatol
Borowik
24.XI.2012 r.
|