Przeciwko duchowej samotności                              

1 Puste miejsce   2 Wartość wieku dojrzałego

   3

W świecie reklam i promocji

4

Papież dobrej nadziei

5

Podróże z Panem Bogiem

6

Świętowanie niedzieli

7

Sukces

 8

Sztuka dobrego smaku

9

Czekając na Adwent

 10

Pewnej nocy w Betlejem…

11

Prawo do dobrego imienia

12

Rekolekcje – łaska czy utrapienie?
13 Ocalić od spopielenia 14 Codzienność o zapachu 
zmartwychwstałej Nadziei

15

Pierwsza Komunia:
wyznanie wiary czy marketing?
16  
Zazdrość
17
Powroty

18


Kolejny (nowy) rok szkolny
19
Zagubiona triada:
dobroć – szlachetność - sumienność
   
20
Nie bójmy się przemijania

21


Noworoczne oczekiwania
22
Chrześcijańskie umartwienie
 
w erze odchudzania
23
„Wielki Tydzień” nadziei

24


Sakrament ku pełni dojrzałości
25
Jest takie słowo: MATKA

26


Wdzięczność pilnie poszukiwana

27


Bezbolesne świadectwo cierpienia
28
Święte pielgrzymowanie
29 Rodzina sercem 
nowej ewangelizacji

30


Jesienna modlitwa różańcowa
31
Choinka w Dzień Zaduszny? 
Dlaczego nie?
32
Wigilijny pusty talerz

33


Sumienie ekumenizmu
34
Nawrócone serce … nie boli…
35
Miłość Zmartwychwstała

36


Korozja ducha
37
Codzienny nasz język ojczysty
38
Ciężar podarowanej wolności

39


Kapłanów świętych zapotrzebowanie
40
Odeszli, aby żyć w pamięci
41
Samotność w Święta

42


Wielki Post –
to nie cud dieta
43
„Katolicy postępowi” i … co dalej
44
Widocznie ta śmierć była potrzebna

45


Czy Noe zaspał tym razem?

46


Ślady Boga na plaży…

47


Solidarność serc

48


Październik miesiącem Różańca

49


Ukłon w stronę Mądrości

50


Wartość codziennego uśmiechu

51


Dzieci jednego Boga!

52


Lęki i fobie dnia codziennego

53


„Gorzkie żale przybywajcie…”

54


"Wierzę w ciała zmartwychwstanie"

55


Jesienne zamyślenia nad Słowem

56


Listopad miesiącem zadumy nad przemijaniem

57


Kolęda dla bezdomnego

58


Nuda wolnego czasu

59


Hosanna Synowi Dawidowemu

60


Kręta droga do Emaus

61


Bóg na wakacjach

62


Uwierzyć w mistrza

63


Pokój i dobroć serca

 

1
Puste miejsce

                                                            Pamięci ks. Jana Twardowskiego

            Kiedy umiera człowiek zawsze zostaje po nim puste miejsce. Nasz ból, łzy, żal… - tak naprawdę tylko w małym stopniu je zapełniają. Nawet czas nie leczy ran, ale jedynie pokrywa się patyną coraz to bardziej odległych wspomnień, wydarzeń i wiedzy o człowieku. Bo przecież każdy z nas jest inny, niepowtarzalny. Na tyle wielki, na ile autentyczny. 

            Tak niewiele możemy po sobie pozostawić. Dlatego warto „spieszyć się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” – jak napisał zmarły ks. Jan Twardowski. Miał duszę otwartą na codzienne sprawy, jak dłonie w szczerym geście dawania. Tyle było w nim prostoty, ile wiary w Stwórcę. Uznawany, szanowany i czytany jako poeta, był nade wszystko artystą Boga, kiedy odprawiał Mszę świętą, gdy udzielał sakramentów, albo rozmawiał z dziećmi podczas „zwyczajnych” kazań. 

            Im więcej przybywało mu lat, tym krzyż stawał się cięższy. Kłopoty ze wzrokiem ograniczały dostęp do światła. Ale nie przestał pisać wierszy, bo one sprawiały mu przyjemność. Były modlitwą i zdumieniem, że Bóg chociaż taki wielki, to w wierszu najbliższy. Może dlatego tyle ludzie sięgało po tę twórczość. Nawet ci, co nie wierzyli, nie wstydzili się czytać wierszy księdza Jana od Biedronki, gdyż nie straszył ich od razu piekłem, lecz pisał z pokorą, że „nie przyszedłem pana nawracać”. Dlatego wzbudzał zaufanie, nawet jeśli zdarzało mu się być szorstkim i ostrym w ripostach. 

            Człowiek zawsze żyje daną mu chwilą. Potem już one nie wracają, kiedy utracone lub zmarnowane, bo „nic dwa razy się nie zdarza”. Jesteśmy tylko pojedynczym „egzemplarzem” najpiękniejszej księgi podarowanej przez Boga, pod tytułem „Życie”!

 Eligiusz Dymowski OFM

 

Ks. Jan Twardowski  

                  *   *   *  

Święty Franciszku z Asyżu
nie umiem Cię naśladować -
nie mam za grosik świętości
nad Biblią boli mnie głowa

Ryby nie wyszły mnie słuchać -
nie umiem rozmawiać z ptakiem -
pokąsał mnie pies proboszcza
i serce byle jakie

Piękne są góry i lasy
i róże zawsze ciekawe
lecz z wszystkich cudów natury
jedyne poważam trawę

Bo ona deptana niziutka
bez żadnych owoców, bez kłosa
trawo - siostrzyczko moja
karmelitanko bosa

Do Św. Franciszka

Święty Franciszku
patronie zoologów i ornitologów
dlaczego żubr jęczy
jeleń beczy
lis skomli
wiewiórka pryska
kos gwiżdże
orzeł szczeka
przepiórka pili
drozd wykrzykuje
słonka chrapi
sikora dzwoni
gołąb bębni i grucha
kwiczoł piska
derkacz skrzypi
kawka plegoce
jaskółka piskocze
żuraw struka
drop ksyka
człowiek mówi śpiewa i wyje
tylko motyle mają wielkie oczy
i wciąż jeszcze tyle przeraźliwego milczenia
które nie odpowiada na pytania

 

2
Wartość wieku dojrzałego

            Przywykliśmy narzekać na młodzież, że jest rozpieszczona, wygodna, bez większych ambicji i ideałów. Propagująca sobie tylko rozumianą wolność i kulturę, a przy tym nie szanująca „świętej” tradycji swoich przodków. I pewnie jest w tym dużo prawy. Świat, który przybrał zawrotne tempo w swoim rozwoju, nie pozostawia cienia wątpliwości, iż rozdźwięk pomiędzy pokoleniami staje się coraz bardziej widoczny i nie do pogodzenia. Ludzi starsi lękają się o swoją przyszłość, ludzie zaś młodzi nie widzą swojej przyszłości. Ten dziwny paradoks staje się niemal anegdotą, którą można powtarzać bez końca. Już w Księdze Mądrości Syracha możemy przeczytać, iż „koń nieujeżdżony jest narowisty, a syn zostawiony samemu sobie staje się zuchwały” (30, 8). Bezradność nad młodością wieku dojrzałego, nierzadko ma swoje źródło w bezgranicznym przyzwoleniu niemalże na wszystko. Ta droga w konsekwencji prowadzi do rozczarowania i osamotnienia. Człowiek młody potrzebuje dojrzałej mądrości człowieka sędziwego. Tam, gdzie istnieje człowiek, istnieją i ludzie starsi. Bez nich nie można sobie wyobrazić ani rodziny, ani państwa, ani Kościoła, ani narodu… Jan Paweł II w „Liście do moich Braci i Sióstr – ludzi w podeszłym wieku” (Watykan, 1 X 1999), na pytanie czym jest szczęśliwa starość odpowiada słowami: „Starość nie jest pozbawiona szczególnej wartości, ponieważ - jak zauważa św. Hieronim - łagodząc namiętności «pomnaża mądrość i służy dojrzalszymi radami». («Auget sapientiam, dat maturiora consilia», Commentaria in amos, 2, prol.). W pewnym sensie jest to czas szczególnie nacechowany mądrością, którą zwykle przynoszą z sobą lata doświadczeń, jako że «czas jest znakomitym nauczycielem». (CORNEILLE, Sertorius, a. II, sc. 4, b. 717). Powszechnie znane są też słowa, którymi modli się Psalmista: «Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca» (Ps 90 [89], 12)” (n. 5). Dlatego – kontynuuje Papież: „Ludzie starsi dzięki swej dojrzałości i doświadczeniu mogą udzielać młodym rad i cennych pouczeń. Kruchość ludzkiego istnienia, w sposób najbardziej wyrazisty ujawniająca się w starszym wieku, staje się w tej perspektywie przypomnieniem o wzajemnej zależności i nieodzownej solidarności między różnymi pokoleniami, jako że każdy człowiek potrzebuje innych i wzbogaca się dzięki darom i charyzmatom wszystkich” (n. 10). Pogodna starość jest więc skarbem dla wszystkich. I jeśli stworzył ją Pan Bóg, to tylko po to, aby młodzi ludzie zobaczyli, co i ich naprawdę kiedyś czeka. 

Eligiusz Dymowski OFM

3
W świecie reklam i promocji

            Jeszcze do nie tak dawna przerywane filmy reklamami denerwowały nas swoim natręctwem. A dziś - używając świadomej ironii – możemy powiedzieć, że gdyby nie reklamy, to tak naprawdę nie byłoby co obejrzeć w telewizji. Świat wiruje więc w barwach koloru, szybkiego przekazu obrazów i najnowszych technologii, a wszech obecna promocja na tanie produkty jest dziś naturalnym sposobem na życie wielu milionów ludzi. Jakość i ilość promocji przybiera na sile w szczególnych okresach, jakim są na przykład święta. Wtedy wszystko jest tanio, łatwo dostępne, najlepsze, najzdrowsze, najsmaczniejsze, ekologiczne. Pragnienie i apetyt społeczeństwa rośnie, a poszczególne firmy prześcigają się w uzyskiwaniu najlepszych sondażowych wyników. Ta „magia” reklamy nie omija również środowisk katolickich. Wystarczy bowiem zajrzeć do któregoś z kolorowych tygodników… 

            Obserwując to wszystko, można by powiedzieć, że wreszcie codzienność nam znormalniała, a bieda o której mówią od czasu do czasu media, to tylko życiowa niezaradność jakiegoś wyobcowanego niewielkiego ogółu. Reklamowa umiejętność fałszowania rzeczywistości, usprawiedliwiana najczęściej zapotrzebowaniem społeczeństw, tak naprawdę daleko odbiega od podstawowych zasad etyki i norm moralnych. Jakże łatwo zapominamy przy tym słowa przypomniane przez św. Pawła w 1 Liście do Koryntian: „Wytracę mądrość mędrców, a przebiegłość przebiegłych zniweczę” (1, 19). 

            Prawda przestała być opłacalna, bo w świecie naiwności, ułuda i mamienie przynoszą o wiele lepsze efekty. A my, godząc się niewinnie na to, coraz bardziej odzwyczajamy się od krytycznego myślenia. Niedzielne wycieczki do supermarketów, stały się już zwyczajnym dopełnieniem niedzielnego obowiązku świętowania.

            XXI wiek rozwija się swoim zawrotnym rytmem i tempem. Zadając sobie pytanie, jak dalece potoczy się jeszcze w nim cała prawda o nas, z drżeniem serca musimy obserwować ludzkie sumienia. Trzeba mieć świadomość wszelkich wyzwań i trudności. Do tego potrzeba również odwagi, aby nie poddać się tak łatwo głupocie, która pod płaszczem reklam i promocji, wciąga człowieka w niebezpieczną grę, której stawką jest życie wieczne. Niechaj więc słowa Jana Pawła II z Listu Apostolskiego „Novo Millennio Ineunte” będą dla nas mottem do refleksji, nad niełatwą i tak przecież rzeczywistością: „Nie ulegamy bynajmniej naiwnemu przekonaniu, że można znaleźć jakąś magiczną formułę, która pozwoli rozwiązać wielkie problemy naszej epoki. Nie, nie zbawi nas żadna formuła, ale konkretna Osoba oraz pewność, jaką Ona nas napełnia: Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata! (n. 29). Tylko że to, trzeba nam przyjąć autentyczną wiarą i w niej mocno trwać.

 Eligiusz Dymowski OFM

4
Papież dobrej nadziei

            Kiedy we wtorek 19 kwietnia 2005 roku, o godz. 18.44, z balkonu bazyliki św. Piotra, chilijski kardynał Jorge Arturo Medina Estévez wygłosił znamienną formułę: Annunzio vobis gaudium magnum: habemus Papam, obwieszczając, że nowym papieżem został wybrany kard. Joseph Ratzinger, przyjmując imię Benedykt XVI, wierni na całym świecie na chwilę wstrzymali oddech. Ale gdy zaraz potem pojawiła się uśmiechnięta sylwetka Ojca Świętego, wszyscy odczuliśmy niezwykłą radość i wdzięczność Bogu za nowego Papieża. Już pierwsze wypowiedziane słowa przez Benedykta XVI, pokazały wszystkim jego skromność, zażenowanie i pokorę: „Po wielkim Papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie, zwykłego i skromnego pracownika winnicy Pańskiej. Otuchy dodaje mi fakt, że Pan potrafi pracować i działać również wtedy, gdy narzędzia są nie doskonałe. A przede wszystkim zawierzam się waszym modlitwom. W radości zmartwychwstałego Pana, ufni w Jego nieustającą pomoc, idziemy naprzód. Maryja, Jego Najświętsza Matka, jest z nami. Dziękuję!” 

            Kościół pod działaniem Ducha Świętego wybrał kolejnego Piotra naszych czasów, który z odwagą woła do wiernych: „Zbudź się o śpiący, (…) a zajaśnieje ci Chrystus… Zbudźmy się z naszego chrześcijaństwa znużonego, pozbawionego zapału; wstańmy i idźmy za Chrystusem, prawdziwym światłem, prawdziwym życiem”. W naszej ziemskiej wędrówce, w utrudzeniu i cierpieniu, w radościach i nadziejach, trzeba nam nauczyć się „myśleć myślami Chrystusa”, powracając do źródeł wiary i medytując Pismo Święte. W tym duchu trzeba nam wszystkim, wierzącym i poszukującym, „odczytywać w Piśmie Świętym myśl Chrystusa, uczyć się myśleć razem z Chrystusem, myśleć zgodnie z Chrystusem i dzięki temu mieć w sobie uczucia Chrystusa, umieć przekazywać także innym myśli Chrystusa, uczucia Chrystusa”.

            Dziś oczekujemy go w Ojczyźnie swojego wielkiego Poprzednika. Papież dobrej nadziei, umacnia nas i zaprasza, aby nie ustawać w drodze trudnych polskich przemian, aby nie poddawać się, tak modnej i spotęgowanej laicyzacji. Mamy być wiernymi świętym tradycjom i obyczajom, gdzie tak bliskie każdemu sercu Polaka słowa: „Bóg, Honor i Ojczyzna”, nie zostają pogrzebane w muzealnych archiwach, ale wciąż na nowo wyznaczają codzienną drogę uczciwości, miłości i pokoju. 

Eligiusz Dymowski OFM

5
Podróże z Panem Bogiem

            Nie ma chyba na świecie człowieka, który nie marzy o urlopie czy wakacjach. Długo wyczekiwane letnie miesiące ożywiają w nas zarówno chęć życia, jak i marzenia o nowych przygodach. Chociaż na chwilę chcemy oderwać się lub zapomnieć o codziennych trudach pracy, nauki lub studiowania. Biura turystyczne prześcigają się więc w propozycjach i ofertach różnorakich miejsc i ośrodków wypoczynkowych. Świat znów wiruje w kolorach reklam, a super markety w ramach wakacyjnej promocji, „nagle i niespodziewanie” obniżają ceny. A wszystko to po to, aby człowiek mógł poczuć się, że stać go na każde marzenie. 

            Dla człowieka wierzącego czas urlopu i wakacji ma jednak swój dodatkowy, specyficzny wymiar. Bo czy można odpocząć od Boga i codziennej modlitwy? Tymczasem nawet największe agencje turystyczne w swoich ofertach nie proponują ani niedzielnej mszy świętej, ani tak naprawdę duchowego wyciszenia. Dla nich liczy się dobra zabawa, szczupła sylwetka ciała, ładna opalenizna, najmodniejszy strój plażowy, czy magiczne miejsce w cieniu palmy. A przecież łatwo ulec takiej pokusie. Dlatego, planując wakacje dla siebie, czy dla swoich dzieci, warto zastanowić się nie tylko nad wyborem miejsca, ale i nad tym, jak przeżyć je duchowo, aby nie zapomnieć, że jest się chrześcijaninem. Człowiek wiary musi przykładać odpowiednią wagę do czynów, bo – jak poucza Pismo Święte – sama wiara zbawić nas jeszcze nie zdoła (por. Jk 2, 14-19). Fakt, potrzeba dziś wyjątkowo wielkiej odwagi w wyznawaniu wiary, aby pokonać w sobie strach, że narazimy się w oczach innych na śmieszność, nienowoczesność, czy przebrzmiałą formę religii. Człowiek udoskonala środki, ale tylko z Bogiem udoskonala siebie i osiąga świętość. Mądrość i doświadczenie zdobywa się również i poprzez podróże, bowiem „mąż, który podróżował zna dużo rzeczy” (Syr 34, 9). Wiele jest dróg do celu, ale tylko nieliczne prowadzą do niego. Warto chyba o tym pamiętać, aby poszukując odpowiednich form odpoczynku, kupić jak najbardziej korzystną wakacyjną mapę Prawdy!

Eligiusz Dymowski OFM

6
Świętowanie niedzieli

            Po całym tygodniu uciążliwej pracy, niedziela staje się najbardziej wyczekiwanym dniem dla człowieka. Tyle pomysłów i planów przygotowujemy na ten dzień. Wreszcie będzie można odespać trudy tygodnia, nadrobić pranie, posprzątać, wypić spokojnie kawę w łóżku i poczytać ulubioną gazetę. A jeśli jeszcze wystarczy czasu, całą rodzinką koniecznie trzeba się wybrać na spacer, i to najlepiej do supermarketu, aby dzieci pobiegały swobodnie pośród kolorowych towarów, a rodzice nacieszyli swoje oczy niezliczoną ofertą atrakcji, które mają się przydać przy od dawna wymarzonym planie remontu mieszkania.

            Dla odważniejszych i ciekawszych świata nową formą wypoczynku staje się coraz bardziej modny tzw. monadyzm weekendowy. Bo, aby być trendy, koniecznie trzeba wyjechać poza miasto i na łonie natury odkryć, iż najlepiej wypoczywa się na świeżym powietrzu. 

            Tymczasem dla chrześcijanina niedziela jest przede wszystkim dniem spotkania z Bogiem i duchowym odpoczynkiem od codziennych trosk i materialnej pogoni. A prawo Dekalogu, które mówi: „pamiętaj, abyś dzień święty świecił” – jak do tej pory nikt jeszcze nie zmienił i nie zanosi się na to, aby kiedykolwiek to uczynił. Dojrzałość wiary mierzy się efektem czynu, a nie tylko samym pragnieniem, bo jak mówi przysłowie „dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło”. 

            Pogubiliśmy się znacznie w tym naszym, ojczyźnianym prześciganiu się w dorównywaniu tzw. Zachodowi Europy. Z łatwością zapominamy o swojej godności, chrześcijańskich korzeniach, pięknej tradycji i głębokiej wierze ojców. Jan Paweł II w trosce o właściwe przywrócenie sensu świętowania niedzieli, w roku 1998 napisał do wiernych całego świata List Apostolski „Dies Domini”. Już w pierwszych słowach tego ważnego dokumentu przypomniał, że „Dzień Pański – jak nazwano niedzielę już w czasach apostolskich – cieszył się zawsze w dziejach Kościoła szczególnym poważaniem ze względu na swą ścisłą więź z samą istotą chrześcijańskiego misterium”. Niedzielny odpoczynek trzeba więc sprowadzać do właściwych proporcji codziennych obowiązków i zajęć, aby przywrócić sobie i innym szlachetne oblicze chrześcijańskiej duszy. Niedzielna Eucharystia ma być siłą i umocnieniem, kiedy tyle spraw dookoła. Bo tam, gdzie jest chaos, pustka, coraz bardziej pogłębiająca się samotność, brak miłości bliźniego i uszanowania odwiecznych praw Boga, tam tak naprawdę nigdy też nie będzie i Jego błogosławieństwa. A przecież każdy marzy, aby być szczęśliwym, pięknym, zawsze młodym i bogatym, tylko że to wszystko niekoniecznie musi wyrażać się materialną pokusą przemijania.

Eligiusz Dymowski OFM

7
Sukces

            Dziś już nikt chyba nie ma wątpliwość, iż słowo sukces odmieniane jest przez wszystkie przypadki i na stałe zagościło w każdym środowisku. W pogoni za szczęściem, zawrotnym robieniem kariery, byciem bogatym i niezależnym, coraz częściej zapominamy o świecie wyższych wartości. „Młodą, ze znajomością języków obcych, z nienaganną aparycją osobę, zatrudnimy w naszej firmie – takie ogłoszenie można przeczytać niemalże wszędzie. Tak zwana „moda na sukces” z dziwną łatwością przysłania naszą wrażliwość sumienia i delikatność uczuć, a na pierwszy plan wysuwa się drapieżność, tupet, poczucie wyższości, obojętność na autentyczną biedę i nierzadko ludzką niezaradność. Nawet pośród najbliższych, w rodzinach, trudno jest zachować osobistą godność i poczucie dobrego smaku. Coraz wyższe stawiamy mury, słowne bariery i duchowe zasieki, a wszystko to po to, aby w rzeczywistości tak naprawdę nigdy nie odnaleźć spokoju i prawdziwego szczęścia. Ta smutna prawda o współczesnym człowieku, dotyczy również i osób wierzących. Dwutorowość życia na którą się zgadzamy (Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek), przysłania nam Boga i Jego prawdziwy obraz w codziennym życiu. Łatwo się usprawiedliwiamy, że trudne czasy, bezrobocie, niepewność, że tak wszyscy robią… To niebezpieczna i do końca niepewna droga. A jednak jest coś nad czym warto się zatrzymać, dobrać odpowiednią hierarchię wartości, przemodlić, wyciszyć, a jest to niewątpliwie odnowiona i żarliwa kontemplacja oblicza Chrystusa, który wzywa każdego człowieka do udziału w Jego Boskim życiu. Pisał o tym Jan Paweł II w Liście Apostolskim „Novo millennio ineunte”: „«Szukam, o Panie, Twojego oblicza» (PS 27,8). Ta tęsknota Psalmisty sprzed stuleci nie mogła doczekać się wspanialszego i bardziej zdumiewającego zaspokojenia niż kontemplacja oblicza Chrystusa. W Nim Bóg naprawdę pobłogosławił nam i sprawił, że «Jego oblicze zajaśniało» nad nami (por. PS 67,3). A jednocześnie będąc Bogiem i człowiekiem, Chrystus ukazuje nam też prawdziwe oblicze człowieka, «objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi»” (nr 23). Żadne chwilowe materialne powodzenie, nie uczyniło jeszcze w pełni szczęśliwego człowieka, natomiast autentyczne życie wiarą niejednej osobie przywróciło lub nadało sens życia. To „Boże ryzyko” zabezpiecza przed każdą porażką w marzeniach o tak zwanym wielkim sukcesie! Warto je mieć zawsze przed swymi oczyma…

Eligiusz Dymowski OFM

 8
Sztuka dobrego smaku

            Kiedy oglądamy telewizyjne programy informacyjne, coraz częściej tracimy cierpliwość, bojąc się również, aby nie dostać tzw. pomieszania zmysłów. Raczkująca polska demokracja - wyczynami osób z pierwszych stron gazet - odbiera nawet jakąkolwiek chęć do jej komentowania, a i nadzieje pokładane w lepszą, godniejszą i szlachetniejszą przyszłość, tracą powoli na sile. Wszech obecne oskarżenia, wzajemne obrzucanie się błotem, nagle modne tajne nagrania i dzika lustracja, stały się powszechnym przysmakiem coraz to i tak biedniejszego narodu. „Polowanie na czarownice” objęło wszystkie środowiska. Wokół rozszerza się lista tajnych agentów, rządza sensacji, pomówienia, a odrobina szlachetności i kultura dobrego smaku przestaje obowiązywać, jako kanony honoru i autentycznej troski o prawdę. Niestety nikt jeszcze nie wymyślił złotego środka i lekarstwa na ludzką głupotę ( i nie ma co tu ukrywać, przyjdzie nam jeszcze na ten wynalazek długo poczekać). A ta drwi sobie z wszelkich praw, czy nakazów i bezkarnie hasa po salonach. Ironia była zawsze domeną błaznów na dworach królewskich, ci zaś mieli jednak swój kodeks szlachetnego kpiarza i odrobinę umiaru. Ale nie dajmy się zwariować. Bo jeśli nawet „mówi głupi w swoim sercu: «Nie ma Boga» (PS 14, 1)”, to niech przynajmniej pozostanie wyczucie dobrego smaku. A życie? I tak będzie się toczyć codzienną barwą kolorów ponad głowami wybrańców.

            Dobrze, że za oknem zagościła już jesień. Mamy październik, miesiąc Maryi i kolejnej rocznicy wyboru na Stolicę Piotrową nieodżałowanego papieża Jana Pawła II. Ufam, że jego głęboka wiara, troska o człowieka, siła modlitwy i wielkość autorytetu, chociaż na chwilę ostudzą rozgrzane umysły polityków i archeologów ukrytych sensacji. A „Modlitwa za Ojczyznę” ks. Piotra Skargi niech pobudzi nasze sumienia do osobistej refleksji: Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki karności Twojej racz nas nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej, by – Tobie zawsze wierna – chwałę przynosiła imieniowi Twojemu, a syny swe wiodła ku szczęśliwości. Wszechmogący, wieczny Boże, wzbudź w nas szeroką i głęboką miłość ku braciom i najmilszej matce, Ojczyźnie naszej, byśmy jej i ludowi Twemu, swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć uczciwie. Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje, rządy naszego kraju sprawujące, by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować. Przez Chrystusa, Pana Naszego. Amen.

Eligiusz Dymowski OFM

9
Czekając na Adwent

            Czas upływa nieubłaganie. Długie jesienne wieczory nastrajają sentymentalnie. Na drzewach nie ma już prawie liści, a w sercu coraz więcej tęsknoty za jednym z najpiękniejszych okresów w roku liturgicznym, jakim jest Adwent i Boże Narodzenie. 

            Bóg tak bliski człowieka, że aż niewiarygodne! Rację więc miał Antonie de Saint-Exupéry, gdy pisał: „oto bowiem wielka tajemnica ludzi. Zaprzeczają to, co istotne, i nie wiedzą, co zaprzepaścili” („Twierdza”). A przecież czekając na Adwent można obudzić w sobie nową nadzieję, tę, która dla innych będzie ożywczą siłą do dźwigania i przeżywania nie łatwej przecież codzienności. 

           Gdybyśmy byli odrobinę lepsi dla siebie, pogodni i uśmiechnięci, szczerzy i chętni do pomocy, zwyczajni i mądrzy w prostocie, to wtedy łatwiej byłoby nam śpiewać adwentowe pieśni tęsknoty i pełne ciepła kolędy. Tak niewiele przecież potrzeba, aby uszczęśliwić drugiego człowieka. Tyle pięknych słów słuchamy z ambon, sejmowych mównic, różnych deklaracji i zapewnień, ale tylko konkretny gest może kogoś uratować od śmierci, głodu lub poniżenia. Dlatego – jak przestrzegał ks. prof. Józef Tischner – „kto ma w pogardzie wolność drugiego, ma również w pogardzie własną wolność i oddaje się w służbę siłom wyższym, a niekiedy również gorszym niż on” (Nieszczęsny dar wolności, Kraków 1993, s. 11). Liberalizm nie uwalnia nikogo z nas od obowiązku bycia Człowiekiem, natomiast właściwie rozumienie wolności, prowadzi ku jedynej Prawdzie, jaką jest zachowywanie i życie według odwiecznych praw Dekalogu, wypisanych nie tylko na kamiennych tablicach, ale przede wszystkim w sercu każdego słabego skądinąd człowieka. 

           To od ciebie zależy jak przeżyjesz ten Adwent. Co zechcesz zmienić w swoim życiu i postępowaniu. Oby dobre pragnienia i postanowienia nie przysłoniły kolorowe bombki, mikołaje i świąteczne choinki. Bóg oczekuje czegoś więcej: czystego ludzkiego serca, które kochając – nie rani i jak śnieżnobiały opłatek smakuje dobrocią.

Eligiusz Dymowski OFM

 10
Pewnej nocy w Betlejem…

            Zapach choinek, magia świateł, śnieżnobiały opłatek, wigilia, świąteczne życzenia, kolędy, o północy Pasterka… Taki jest klimat tych jedynych w swoim rodzaju świąt, kiedy Bóg zechciał narodzić się pośród ludzi. Na ten, z wielką tęsknotą wyczekiwany moment, stajemy się tak bardzo odmienieni, życzliwsi dla siebie, po prostu bardziej ludzcy. Tajemnica betlejemskiej nocy ogarnia całe stworzenie. Nawet zwierzęta w tym dniu włączają się w ten niepowtarzalny hymn wdzięczności, kiedy sam anioł Pański woła donośnym głosem: „Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan” (Łk 2, 10-11).

            Każdego roku ten fakt odczytujemy na nowo. Upływają lata, epoki, wieki – a niegdyś nikomu nic nie mówiące malutkie miasteczko Betlejem, pozostaje dalej prawdziwą stolicą ludzkości, gdzie narodził się Bóg, Jezus – Syn Boży, dla którego jednak nie znalazło się godne miejsce, ale uboga stajenka, chłód i niewygoda. 

            Betlejem – to nasze serce. To uczucia, wzruszenie, radość i łzy. Nie ważne więc, czy pochodzisz z arystokratycznego rodu, czy z prostej rodziny. Ten, który stał się CZŁOWIEKIEM, nie pyta o pochodzenie, zasobność portfela, samochód, kolejne wille i mieszkania, ale pyta po prostu o miłość, bo tylko ona sprawia, że nauczysz się dostrzegać prawdziwego Boga w człowieku. 

            To jest twoje Boże Narodzenie! Czy nie czujesz, że stajesz się inny? Że tę ziemię na której stoisz, twoja dobroć przemienia jej smak, nawet wiatr w codzienności łagodniej uderza w policzek, a świat pochyla głowę w zawstydzeniu i inne głosy słyszysz dookoła. Ten cud staje się twoim udziałem. Rodzisz się na nowo, gdy idziesz do spowiedzi i gdy słuchasz Ewangelii, o tym, co się wydarzyło tej pamiętnej nocy w Betlejem i otwierasz swoje serce, aby przyjąć Boga. 

            Ileż tych Bożych Narodzeń już przeżyłeś? Ile połamanych opłatków i życzeń wysłanych? Ile już ich za nami…, a przecież jeszcze nieskończona wędrówka ku pełni Chrystusowego świata. I dlatego każde z nich jest jedynym niepowtarzalnym zapisem na pięciolinii twojego serca.

Eligiusz Dymowski OFM

11
Prawo do dobrego imienia

            Kiedy rodzi się człowiek rodzice nadają mu imię. Od tego momentu całe jego życie będzie pieczętowane tym osobistym znakiem. Istnieje powszechne przekonanie, że imię wyraża pewną siłę, która mocno identyfikuje się z osobą, która je nosi. Jak słusznie zauważa prof. Marian Kisiel „imię jest znakiem osoby, lecz także w fenomenologii ks. Józefa Tischnera – otwiera ono h o r y z o n t  s e n s u, którego granice pozwalają nam zrozumieć «kim jest» i «co może» człowiek. Dopiero w tej przestrzeni sensu widzimy wyraźne m i e j s c e dla człowieka. Tutaj (i nigdzie indziej) jest on zdolny do pozyskania samowiedzy, która rozwiązuje wszystkie wątpliwości. Tutaj może powiedzieć o sobie: «jestem niczym», albo: «mam miejsce wśród innych ludzi» (Świadectwa, znaki, Katowice 1998, s. 153-154).

            Imię posiada swoją etymologię i znaczenie. Jest więc symbolem człowieka i jego zadań, dlatego tę właśnie wartość przypisuje się imieniu od czasów starożytnych. Nierzadko imiona władców wypisywano po śmierci na ich grobowcach, aby w ten sposób zapewnić im nieśmiertelność. Człowiek bez imienia był skazany na „nieistnienie” i zapomnienie, „o takim bowiem ginie też wspomnienie w ojczyźnie, zanika imię na rynku” (Hi 18, 17). W biblijnym rozumieniu, posiadać imię oznaczało zawsze „być kimś” (por. Rt 4, 14). Bóg bowiem poprzez nadawanie imienia dopełniał za każdym razem niepowtarzalny akt stworzenia (por. Rdz 2, 19-25; Iz 40, 26).

            Przeświadczenie o związkach imienia człowieka z jego historią i losem życia ma również swoje ogromne znaczenie w chrześcijaństwie. Imiona świętych nadawane dziecku budzą nie tylko nadzieję, że nowa osoba będzie zawsze korzystać z cnót, ale i z wyjątkowej opieki świętych. Stąd też bardzo często święto patrona obchodzi się bardziej uroczyście aniżeli urodziny, gdyż imieniny nawiązują wprost do chrześcijańskiego odrodzenia się w sakramencie chrztu świętego. Kiedy ktoś rozpoczyna nowe życie, np. gdy wstępuje do zakonu lub do jakiejś innej społeczności, wówczas zmiana imienia do której dochodzi, ukazuje jego nową, odmienioną naturę, wyznaczając kolejne zadania i wyzwania w codzienności. Stąd też każdy człowiek, z racji swojej godności i niepowtarzalności, ma naturalne prawo do szacunku swojego imienia. Nie można więc nim szargać i poniżać w imię prywatnych interesów lub politycznych manipulacji. Gdzie znieważa się i niszczy podstawowe wartości, tam właśnie świętość imienia każdej osoby, jest i będzie konkretnym głosem w walce o czystość sumienia.

Eligiusz Dymowski OFM

12
Rekolekcje – łaska czy utrapienie?

            Od zarania dziejów człowiek poszukiwał różnych form umartwienia, które pozwalały mu udoskonalać swoje życie wewnętrzne. W dziejach chrześcijaństwa droga do dojrzałości i doskonałości zawsze łączyła się z praktyką postów, pogłębionej medytacji Pisma Świętego, osobistych wyrzeczeń, szczegółowego rachunku sumienia, oderwania się od trudów i problemów codzienności, czy też praktyką rekolekcji. Otaczający nas świat nie sprzyja dzisiaj podobnym klimatom. Dla wielu ludzi tego typu ćwiczenia były dobre w czasach średniowiecza, niewiedzy i ciemnoty ludzkiej. Człowiek przełomu kolejnego tysiąclecia z dumą ogłasza swoją wolność, manifestuje niezależność, wielkość, mądrość i twórczość. Żyjąc w paradoksach, a więc odrzucając chrześcijańską ascezę, z drugiej jednak strony praktykuje tyle wyrzeczeń, aby jego ciało było piękne, wysportowane, odżywiane właściwą dietą, „uduchowione” w kontakcie z naturą, tak aby przez chwilę poczuł się odmieniony i wyciszony. Nie można żyć jednak tylko karnawałem, zabawą i ucieczką przed sobą i własnym sumieniem. W hałasie, krzyku, w światowej pustce – tak trudno dostrzec Boga i drugiego człowieka. Dlatego właśnie Kościół w różnych okresach roku liturgicznego proponuje wiernym rekolekcje, a więc czas indywidualnych i wspólnotowych ćwiczeń duchowych, aby na nowo odrodzić siebie w duchu pobożności i refleksji nad przemijającym światem. W każdym człowieku jest tyle słabości, wierzącym i niewierzącym. Dlatego tylko ten, kto stara się żyć codziennie wiarą, komu zależy na autentycznym dążeniu do chrześcijańskiej doskonałości, na poznaniu prawdy o sobie, rozumie jak wielką wartość mają rekolekcje. Właściwie przeżyte, w skupieniu, w drobnych wyrzeczeniach, poprzez osobistą spowiedź i komunię świętą, nie będą nigdy potraktowane jako udręka, przymus, czy staromodny i zużyty wymógł Kościoła. Człowiek wiary rozumie potrzebę duchowej ciszy, refleksji nad Słowem i adorację Boga. Właśnie na tym polega jego wolność, nie na przymusie wynikającym z przynależności do jakiegoś stanu, czy kultury. Wolność człowieka, jeśli nie jest zatroskana o jego zbawienie, będzie zawsze złudnym obrazem wewnętrznej pustki i rozterek, które tak naprawdę zamykają przed nim drogę do autentycznego szczęścia. Rekolekcje służą więc nie tylko Kościołowi w uświęcaniu swoich wiernych, ale zarazem uświadamiają wszystkim nieustanną potrzebę oczyszczenia, potrzebę Bożej Łaski i nowych sił w odkrywaniu i rozpoznawaniu bogactwa charyzmatów oraz budowaniu coraz częściej zagrożonej silnym indywidualizmem jedności wspólnotowej i parafialnej. 

Eligiusz Dymowski OFM

13
Ocalić od spopielenia

            Nowe tysiąclecie chrześcijaństwa jawi się w coraz bardziej z sekularyzowanym świecie jako „niewygodny znak” w walce o ludzkie sumienie. Kościół, którego zadaniem jest głosić Prawdę, musi mieć świadomość coraz większego kryzysu współczesnego myślenia. Liberalizacja wszelkich praw, odcinanie się państw europejskich od chrześcijańskich korzeni, globalizacja, relatywizm postaw moralnych i duchowych, powiększająca się z dnia na dzień ogromna przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi sprawia, że człowiek pozbawiony autorytetów i jasnych punktów odniesienia, świadomie zatraca własną tożsamość i sens jakiegokolwiek życia. Mówił o tym wyraźnie Jan Paweł II w adhortacji „Ecclesia in Europa”: Z tą utratą chrześcijańskiej pamięci wiąże się swego rodzaju lęk przed przyszłością. Obraz jutra jest często bezbarwny i niepewny. Bardziej się boimy przyszłości, niż jej pragniemy. Niepokojącą oznaką tego jest między innymi wewnętrzna pustka dręcząca wielu ludzi i utrata sensu życia. Jednym z wyrazów i owoców tej egzystencjalnej udręki jest zwłaszcza dramatyczny spadek liczby urodzeń, zmniejszenie liczby powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego, trudności w podejmowaniu definitywnych wyborów życiowych – jeśli nie wprost rezygnacja – również w małżeństwie” (nr 8). 

            W tym zawiłym gąszczu walki dobra ze złem, gdzie powstające nowe ideologie świata są sprzeczne z chrześcijańskim duchem moralności, człowiek staje wobec życiowych wyborów i realizacji swoich marzeń. W jakim więc duchu podąży w przyszłość? Czy oprze się fali wszelkiego zła, czy pozostanie jednak wierny Bogu i Bożym przykazaniom? Dziś niewątpliwie potrzebne jest spotkanie Ewangelii i kultury w partnerskiej otwartości na potrzeby i wyzwania współczesnego człowieka. Ale na tej drodze nie wystarczy tylko powierzchowna znajomość katechizmu, czy też w miarę regularne praktykowanie życia religijnego. Trzeba nade wszystko mieć tę świadomość, iż wiara bez jej nieustannego poznawania, pogłębiania i przemodlenia może w końcu nie wytrzymać silnych naporów antyhumanistycznych ideologii. Rację miał Albert Einstein, mówiąc iż „problemem naszego wieku nie jest bomba atomowa, lecz ludzkie serce”.

            W dobie cyberprzestrzeni nie tylko Kościół jest przedmiotem krytyki, ale również wszelkiego rodzaju niechęć do jakiejkolwiek instytucji. Łatwo przy tym szukamy namiastek religijności poza Kościołem, w obcowaniu z naturą, w różnych ruchach parareligijnych, a nawet i sektach. Ale to – niestety - nie zapewni człowiekowi poczucia ani bezpieczeństwa ani wiecznego zbawienia. Nadszedł już chyba czas, aby zastanowić się poważnie nad naszą wiarą, nad naszym do niej stosunkiem i znaczeniem dla życia osobistego i społecznego. Wewnętrzne życie Kościoła zależy przecież od ludzkiej aktywności. Wszelka stagnacja, marazm i bierność nigdy nie dadzą człowiekowi tej pewności, iż prawdziwa wiara nie tylko pobudza umysł i serce do działania, ale nade wszystko uświęca całą ludzką wspólnotę. Nowoczesność nie może spopielić piękna tradycji, ale ją musi dopełniać. Połączona zaś w jedno i przepojona troską o Prawdę, na pewno ustrzeże i zachowa swoją tożsamość oraz odrębność, będąc równocześnie otwartą na każdą inną kulturę i wypływające z niej dobro dla świata i drugiego człowieka.

Eligiusz Dymowski OFM

14
Codzienność o zapachu zmartwychwstałej Nadziei

           Kiedy przyglądamy się wiosną budzącej przyrodzie widać jak wszystko wokół zaczyna tętnić życiem. Świat wydaje się o wiele ciekawszy i radośniejszy. Chciałoby się również powiedzieć, że i ludzie w tym czasie zmieniają się na lepsze. Bo przecież nie można bezustannie mówić tylko o problemach, nękających nas chorobach czy nieszczęściach. Trzeba od czasu do czasu stanąć ponad wszystkim, porzucić sentymentalny pesymizm i swoje serce napełnić najprostszą radością. Starożytny filozof Arystoteles mawiał, „że człowiek jest istotą społeczną”, a więc powinien żyć dla drugich i budować tę ludzką wspólnotę. Tyle jest przecież dobra wokół, ile jest tego dobra w nas. Nie warto więc zatrzymywać je tylko dla siebie. Bowiem kto w swoim życiu nauczył się dzielić z potrzebującym małą kromką chleba, rozumie na pewno, co znaczy być tak naprawdę bogatym człowiekiem. Tą małą kromką chleba może być również nasz uśmiech, wzajemna życzliwość i serdeczność. Chrześcijaństwo nie jest przecież religią ludzi smutnych, posępnych i odpychających od siebie. Chrystus nauczył nas jak cieszyć się z życia i jak chwalić przez nie Boga. Święta Wielkanocne, które celebrujemy właśnie w czasie wiosennym, mają dzięki naszej postawie i zaangażowaniu, rozciągać się również i na inne pory roku. Zapalona paschalna świeca, to światło, które nie zna mroku. Dzięki jasności płomienia możemy odtąd kroczyć pewniej po zakręconych życiowych ścieżkach. Bądźmy więc ludźmi szczęśliwymi, bo to niezwykły dar, nawet jeśli przez dłuższy czas trzeba iść pod wiatr. Jakże pięknie wyraził to prof. Władysław Tatarkiewicz, mówiąc że „szczególnym zjawiskiem jest to, że szczęście jednych ludzi wpływa na szczęście innych. Niektórzy ludzie przyczyniają się do szczęścia innych już przez to samo, że sami są szczęśliwi. Istnieje bowiem – w pewnych granicach – s o l i d a r n i o ś ć  m i ę d z y  s z c z ę ś c i e m  ludzi” („O szczęściu”, Warszawa 1990, s. 228). Wbrew wszelkim prognozom pogody, która przecież zmienną bywa, nieśmy innym drobiny dobroci i radości. Uczmy się pomagać sobie wzajemnie, i tak jak umiemy niechaj w nas płonie żarliwość wiary, a wtedy nawet najmniejszy gest uczyniony sercem sprawi, że naprawdę doświadczymy codzienności o zapachu zmartwychwstałej Nadziei, która przez Chrystusa i w Chrystusie zaprowadzi nas kiedyś do Ojca. 

Eligiusz Dymowski OFM

15
Pierwsza Komunia:
wyznanie wiary czy marketing?

            Miesiąc maj przyzwyczaił nas już do wielu wyjątkowych wydarzeń, które we wspólnotach kościelnych celebrowane są z niezwykłym pietyzmem i pobożnością. Do nich należy niewątpliwie uroczystość Pierwszej Komunii świętej. To dzień, kiedy cała wspólnota parafialna doświadcza wyjątkowego daru jedności wokół eucharystycznego stołu. Papież Benedykt XVI w opublikowanym niedawno dokumencie „Sacramentum caritatis”, o Eucharystii, źródle i szczycie życia i misji Kościoła, podkreśla: „U wielu wiernych ten dzień pozostaje słusznie na zawsze w pamięci jako pierwszy moment, w którym, choć jeszcze w zalążku, rozpoznało się wagę osobistego spotkania z Jezusem. Duszpasterstwo parafialne powinno odpowiednio docenić tę tak ważną okazję” (nr 19). 

            Chrzest, Eucharystia i Bierzmowanie – to sakramenty wtajemniczenia chrześcijańskiego, które są drogą osobistego nawrócenia. Dlatego trzeba się do nich przygotować w sposób właściwy i zgodny z nauką Kościoła. To dotyczy nie tylko osób przyjmujących sakrament, ale nade wszystko istotną rolę odgrywają rodzice oraz chrzestni. To na nich spoczywa w głównej mierze odpowiedzialność i świadectwo wiary, przekazane z odpowiednim szacunkiem i miłością. To nie tylko zadanie katechetów, ale właśnie w gestii rodziców leży, aby dziecko w tym dniu skupiło się przede wszystkim na duchowym wymiarze tego święta. Zdarza się czasem, że sam sposób obchodzenia Pierwszej Komunii świętej, spowodowany jest niezrozumieniem jej istoty i tajemnicy, a główny nacisk położony zostaje jedynie na jej zewnętrzną formę, a mianowicie: strój, uczesanie, zaproszeni goście i prezenty. Również same przyjęcia komunijne niekiedy przypominają bardziej wesela, aniżeli rodzinne przeżywanie wiary. W ten sposób rozumiana Pierwsza Komunia święta prowadzi do tego, że mimo rocznych przygotowań, dziecko traci orientacje w tym, co tak naprawdę jest tu najważniejsze. Swoje przysłowiowe „dwa grosze” również dokładają kolorowe gazety, które na ten świąteczny czas prześcigają się w rozmaitych propozycjach i pomysłach, aby całą uwagę rodziców i dzieci skupić w końcu na komercyjnym wymiarze.

            Najpiękniejszym prezentem w tym dniu nie może być dla dziecka nowy telefon komórkowy, komputer, czy górski rower. Dziecko - z pomocą rodziców i katechetów - musi zrozumieć, że najpiękniejszym dla niego prezentem jest sam Jezus Chrystus, który od tej chwili przychodzić będzie do jego serca, aby pomóc mu wzrastać w wierze i uświęcać jego codzienność. Wiara bowiem, to nie elektroniczny model, który się starzeje i co jakiś czas trzeba go wymieniać na inny, aby być na czasie. Wiara – to nasza stałość, gotowość i odwaga, że Bóg naprawdę istnieje, mimo różnych pokus, aby ją zastąpić czymś bardziej kolorowym, banalnym i przemijającym.

Eligiusz Dymowski OFM

16
Zazdrość

            Zazdrość jest tak samo stara jak ludzkość. Może dlatego nie przychodzi mówić nam o niej łatwo. Często sami bowiem wpadamy w jej sieci, a wtedy jest ona w nas najbardziej strzeżoną tajemnicą, bo o wiele łatwiej jest nam przyznać się do błędów, kłamstwa czy gniewu, niż do zazdrości. Nie ma chyba człowieka na świecie, który by nie poczuł w sobie kiedyś iskierki zazdrości. W każdej epoce i w każdym stanie zazdrość pokazuje swoje nowe oblicze i drapieżne pazury. Ostrzegał przed nią szekspirowski bohater Otello: „Chrońcie się przed zazdrością, potworem z zielonymi oczami”, bo nic tak nie niszczy spokoju człowieka jak chora zazdrość. Często więc naszą zazdrość ukrywamy pod maską fałszywego podziwu i z delikatną nutą ironii wbijamy jej ostry kieł, aby zaspokoić swój wewnętrzny bunt, swoją ludzką małość i nijakość. Czasami też zazdrość mylimy z ambicją, która jest kreatywna, twórcza, aktywna. Zazdrość natomiast tak naprawdę nie mobilizuje do jakiegokolwiek szlachetnego działania. Pod pozorem naszego zatroskania staramy się korygować innych, aby nie przesadzali w dążeniu do celu, aby czynili wszystko z umiarem i sobie właściwą miarą. W gruncie rzeczy taka fałszywa troska nie usprawiedliwia naszego lenistwa i zakopanego talentu. Stare łacińskie powiedzenie mówi: „Invidia gloria umbra est” – „Zazdrość jest cieniem sławy”, a więc nie prowadzi do sukcesu, ale do destrukcji i wyniszczenia. Stąd też trzeba strzec się przed nią, bo łatwo zamieszkuje w naszych cielesnych domach, odzianych w modne garnitury, markowe suknie, czy ładnie skrojone i wyprasowane sutanny. Zazdrość głęboko zakorzeniona jest w ludzkiej pysze i chciwości. W biblijnym rozumieniu to źródło wszelkiego zła i nieszczęścia. To jeden z grzechów głównych, który niszczy naszą wolność, tworząc zafałszowany obraz miłości Boga i bliźniego. Często bowiem zazdrość ma oblicze Kaina, burzy spokój, więzi międzyludzkie, małżeństwa, przyjaźń, prawdziwy altruizm i szczerość uczuć. To choroba serca, duchowy zawał, który atakuje niespodziewanie, gdy nie dbamy o siebie. Kainowa zazdrość po prostu zabija i niszczy, dlatego trzeba się jej przyglądać, aby nie wyrosła na dziką i szaloną bestię w naszych oczach.

            Tam, gdzie jest wzajemne zaufanie i troska o siebie, tam nie ma miejsca na zazdrość. Jeżeli więc umiesz cieszyć się z sukcesów innych, ich szczęścia i bogactwa, jeżeli szczerze nauczysz się dostrzegać przy tym ich autentyczną pracę, talenty i zdolności, wówczas obce ci będzie uczucie zazdrości, nieustannych intryg czy podejrzeń. Bo dla niej najlepszym lekiem jest miłość i bezinteresowność, gdyż jak napisał św. Jan „ w miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk (…) kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (1J 4,18). Dlatego „nie pójdę drogą zżerającej zazdrości, bo ona z Mądrością nie ma nic wspólnego” (Mdr 6,23).

Eligiusz Dymowski OFM

17
Powroty

            To słowo zna chyba z nasz każdy. Kres marzeń, wędrówki i celu na ogół kończy się powrotem do rzeczywistości. Nawet z najpiękniejszych wakacji ocalić można tylko niewielką drobinę z przeżytych chwil. Pozostają wspomnienia, zdjęcia, przywiezione pamiątki, podręczny notes z nowymi adresami znajomych. Z jednej strony jakoś tak żal w sercu, że coś się skończyło, odeszło do pamiętnika historii, z drugiej natomiast tak normalnie: znów dom, swoje łóżko, starzy przyjaciele, rodzice, rodzeństwo, dziadkowie, po prostu wszyscy razem. Nie przeraża nawet szarość i bylejakość naszego azorskiego osiedla, a zwyczajne blokowisko tak naprawdę wcale nie straszy duchem Gomułki czy późnego Gierka. Do wszystkiego trzeba będzie ponownie przywyknąć, a niepowtarzalny zapach i klimat ulicznych kafejek – no cóż, niechaj unosi się wraz z obłokami wspomnień, chwilami zadumy i refleksji.

            Koniec wakacji – to nie tylko wysłane czy otrzymane kartki, poranny szum morza, świeżość górskich traw oraz spokojna tafla jezior, ale to również dobry moment, aby zastanowić się, co tak naprawdę zrobiliśmy z podarowanym nam wolnym czasem. Czy w tym gąszczu fantazji, letniego szaleństwa, niedospanych nocy i długich dyskusji: co dalej, dlaczego i po co – znalazło się również miejsce dla Boga, a potrzeba modlitwy była tak samo konieczna i ważna, jak pierwsze, a potem już kolejne spotkanie z nieznajomą (coraz bardziej znajomą) osobą? Bóg tak bliski, że aż nieraz niewidoczny w codzienności. Tym bardziej musi być czule nastawiony sejsmograf naszego serca i uczuć, aby nie przegapić lub nie przespać tego, co najważniejsze, niezapomniane, po prostu tego - co wieczne! Dlatego – jak powie papież Paweł VI – „Trzeba się opowiedzieć przez wiarę za Chrystusem; musimy być w zgodzie sami z sobą, praktykując wiarę. Świadectwo wymaga uzgodnienia myśli z działaniem, wiary z uczynkami… To spokojne, jakieś naturalne i odpowiadające człowiekowi apostolstwo przykładu dostępne jest dla wszystkich. Jest ono obowiązkiem wszystkich, bardziej dzisiaj konieczne niż kiedykolwiek”.

            Sens ludzkiego życia, pracy i odpoczynku najpełniej widać oczami wiary. A ona nie jest żadną „pociechą religijną”, gdy wszystko się kończy, załamuje lub wali z hukiem na nasz kark. Stąd też „nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy, chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę o kamień” (ks. Jan Twardowski). Trzeba nam więc zawsze szukać mocnej skały na której można zbudować własny dom. Dom nieprzemijalnych wartości. Dom wcale nie wakacyjny. Chwilowy. Przejściowy. Ale dom do którego każdy powrót będzie świętem dla życia pisanego dzień po dniu najzwyklejszą wiarą, nadzieją i miłością.

Eligiusz Dymowski OFM

18
Kolejny (nowy) rok szkolny

            Powoli cichną burzliwe głosy na temat kanonu szkolnych lektur, nauczanie religii zostało wreszcie „docenione” (przynajmniej przez ministerstwo oświaty), a pracownie krawieckie w pośpiechu nadrabiają zaległości w „umundurowaniu” uczącej się młodzieży. Za oknem wraz z pierwszym brzmieniem dzwonka zawitała niespodziewanie jesień do której – niestety – trzeba będzie się powoli przyzwyczaić. Rozpoczął się więc kolejny (nowy) rok szkolny. Dla niektórych pierwszy, dla innych ostatni, a zrywane kartki z kalendarza powoli znów będą przybliżać do upragnionych wakacji. W tym dziwnym świecie paradoksów i sprzeczności trzeba sobie postawić pytanie: co zrobić, aby młodość odzyskała na nowo swoją świeżość, nadzieję, blask i elegancję, a trud nauczycielski i wychowawczy zyskał w jej oczach autentyczność, powagę autorytetu i szacunek? Mówienie prawdy było, jest i będzie fundamentem rzetelności i uczciwości. A to dotyczy zarówno uczniów, jak i nauczycieli, wychowawców oraz katechetów. Współczesna moda na świeckość, ani nie przekonuje, ani też do końca nie zaspokaja głodu młodego człowieka odnośnie do jego podstawowych pytań o Boga, etykę, moralność czy uczciwość. Dlatego pojawia się często „szlachetny bunt”, który ma zwrócić uwagę dorosłych na potrzeby i wrażliwość tych, którzy są przyszłością danego kraju czy narodu. Stąd mają oni prawo domagać się od świata dorosłych prawdy i wiary w szlachetność ideałów i marzeń. Jakże poraża samotność wielu młodych osób, pozbawionych oparcia w najbliższych z rodziny, swoich nauczycieli, nierzadko bez prawdziwych kolegów i przyjaciół. Pozwolę tu przytoczyć sobie fragment listu od pewnej młodej osoby, który kiedyś otrzymałem. „Eligiuszu – pisze – nie poczytuj sobie tego za żadną zuchwałość z mojej strony, jeśli ton tego listu nie będzie odpowiedni. Jestem na granicy moralnego załamania. Tak wiele doznałam przykrości od ludzi, zawiodłam się na nich, na ich szczerości i przyjaźni. Dziś już nie mam nikogo, komu mogłabym zaufać. Widzę, jak załamuje się we mnie wiara w najszlachetniejsze ideały, które do niedawna jeszcze były dla mnie moralnym imperatywem, aby czynić dobro. Zawiodłam się na najbliższych osobach, którzy w chwilach mojego niepowodzenia, zamiast podać mi rękę, odepchnęli mnie bez cienia zażenowania. Nie wierzę już nikomu, ani rodzinie ani moim nauczycielom… Wolę piekło samotności, aniżeli wymuszone podanie ręki na zgodę”. No właśnie! Na progu nowego roku szkolnego trzeba znów postawić wszystkim nam wysoko poprzeczkę, która zmusza nie tylko do intelektualnego wysiłku po jak najlepszą ocenę, ale też otworzy nas bardziej na siebie, bo jak słusznie powie bp koszalińsko-kołobrzeski Edward Dajczak: „W tym porąbanym świecie młodym ludziom trzeba dać bez warunku miłość i serce” (por. „Tygodnik Powszechny” nr 36 (2007), s. 2). I nich ten właśnie dar wyznaczy moralny program działania dla wszystkich w nowym roku szkolnym ponad podziałami politycznych waśni, czy urażonych chorych ambicji. 

Eligiusz Dymowski OFM

19
Zagubiona triada: dobroć – szlachetność - sumienność

            Codzienność nas nie rozpieszcza. Nieustanny pośpiech. Niepewność w pracy. Konkurencja. Zazdrość. Zwyczajne zmęczenie. Brak ochoty na cokolwiek…To tylko niektóre z wydarzeń, co tak uporczywie spędzają sen z naszych powiek. Jesteśmy więc coraz częściej duchowo załamani, czujemy się oszukani, zakrzyczani hałasem lub pustymi słowami. Nie ufamy innym. Nie ufamy sobie. Stajemy nad przepaścią. Nawet niedzielna liturgia nie przynosi za bardzo ukojenia, bo tak trudno pozbierać myśli, wyciszyć się, aby być jak najzwyczajniej z Bogiem. Po prostu coś się z nami dzieje dziwnego. I trudno w takim momencie nie zgodzić się tu ze słowami prof. Piotra Jaroszyńskiego z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który wprost pisze, że „Współczesna kultura została porażona subiektywizmem i relatywizmem”, gdzie „prawda nie jest już uzgodnieniem poznania z rzeczywistością, lecz «moim poglądem». Dobro nie jest celem, który domaga się spełnienia, lecz «moją zachcianką». Piękno nie jest już doskonałością i ładem, lecz «moim gustem»”. Mająca kiedyś swoją niezaprzeczalną wartość triada: dobro - szlachetność – sumienność, dziś tak łatwo zostaje spychana na margines. A przecież to one kształtują dojrzałość człowieka, bronią jego godności, uczą altruizmu i poświęcenia. Dlatego nie może zabraknąć w nas siły, aby znów przywrócić im właściwe miejsce w kulturze świata, a przez to odzyskać duchową radość, utraconą nadzieję i Boże rozumienie miłości. To wszystko wymaga ogromnej pracy, rzetelności i wzajemnej pomocy. Nie można bowiem wszystkiego przeliczać na zyski i straty. W tym wypadku nawet najlepsza ekonomia niewiele się przyda. Człowiek mądry, sumienny i szlachetny wie, że ani z Prawdy, ani z Dobra nie można zrezygnować, są bowiem jak powietrze potrzebne do życia. Dlatego, gdzie rodzi się cwaniactwo, korupcja, machlojstwa i przekręty, tam nigdy nie będzie miejsca dla tych podstawowych ludzkich wartości. Tam nigdy nie będzie szczęścia! Nikt bowiem jeszcze nie zaspokoił swojego głodu złotem, ale niejeden został uratowany człowiek, któremu z serca podano kromkę chleba. Bo można widzieć kogoś, ale nie dojrzeć w nim człowieka i można w świątyni rozpalić kadzidło, zapominając równocześnie przy tym, że ma płonąć ono dla Boga. Im więcej w nas szlachetności, tym wyraźniejsze Bóg odciska swe ślady, a wtedy i my możemy z radością powtórzyć za Leopoldem Staffem: „Spotkałem Cię, kiedym odwrócił się w drodze, bowiem przez całe życie krok w krok szedłeś za mną”.

Eligiusz Dymowski OFM

20
Nie bójmy się przemijania

            Najlepiej być pięknym, młodym i bogatym, oczywiście przez całe życie – to miłe powiedzonko wielu osobom spędza niejeden sens z powiek. Wiedzą o tym doskonale firmy farmaceutyczne i agencje reklamowe, które prześcigają się w promowaniu na rynku coraz to nowsze kosmetyki i eliksiry młodości. Jak grzyby po deszczu na naszych ulicach wyrastają gabinety kosmetyczne, solaria i kluby fitness. Nastała nie tylko moda na sukces, ale i na piękną szczupłą sylwetkę. Inaczej nie wypada, bo mogą być problemy z przyjęciem do pracy, narażenie się na drwiny otoczenia, a nawet najbliższych. To się nam podziało – jak mawiał pewien satyryk. No cóż, za młody wygląd trzeba słono zapłacić i nieźle się natrudzić. Jeszcze nie tak dawno piękno było „przywilejem” ludzi młodych, a ich wiek durny i chmurny kształtowały podróże, chęć poznawania świata i przygód, w myśl francuskiego przysłowia: Les voyages forment la jeunesse. Wiek XXI przyniósł na tym polu wielką społeczną przemianę myślenia, kształtowaną pod czujnym okiem mediów. 

            Niestety, ale czas jest bezlitosny. Nawet lustro do którego zaglądamy codziennie, nie umie zatrzeć śladów prawdy. Tak więc z wiekiem, upragnionej młodości zaczynają powoli opadać skrzydła. Pewność siebie ustępuje coraz częstszym pytaniom metafizycznym o sens życia, cel i jak się to po prostu wszystko zakończy? Władza, kariera i sława coraz bardziej odchodzą na dalszy plan i przestają cieszyć. Nagromadzony majątek zaczyna ciążyć, bo w ostatnią podróż życia niczego nie można zabrać ze sobą. A to, że nie ma ludzi niezastąpionych, najlepiej widać na cmentarzach. Gdzieniegdzie pozostają ku pamięci pomniki, grobowce, imienne nazwy ulic, bohaterom przypisuje się patronat szkół, czy bibliotek. A co z duszą, chciałoby się wreszcie zapytać? Nigdy nie jest za późno, aby Bóg, Kościół, sakramenty na nowo odżyły w naszej świadomości. Tak łatwo są nam nie potrzebne, gdy jakoś radzimy sobie w życiu. Ale, czy warta świeczki jest taka gra ciała z duszą, aby w końcu uwierzyć, że to ona właśnie jest najważniejsza, pozostając bez względu na pory roku wciąż młodą i nieśmiertelną. Do ciała stosujemy różne balsamy i kremy, które zwodzą nas i kokietują tzw. lekarstwem na młodość, gdy tymczasem dla duszy wystarczy życie dobre, uczciwe i bogobojne, gdzie przykazanie miłości Boga i bliźniego rozpisujemy atramentem codziennych uczynków. W ten sposób można zapewnić sobie na zawsze prawdziwą wieczność. A starość jest tak samo piękna jak i narodziny. Życie nie cofa swojego biegu. Dlatego nie bójmy się przemijania, gdyż ci, co poprzedzili nas w wędrówce, z radością otworzą i nam kiedyś swoje gościnne bramy nieba.

Eligiusz Dymowski OFM

21
Noworoczne oczekiwania

            Gdy wskazówki zegara nakładały się w sylwestrową noc jedna na drugą, cały świat witał z nadzieją Nowy Rok. Świąteczny nastrój i szampański humor pozwalały, chociażby na chwilę, odłożyć na bok wiele niedokończonych spraw, codzienne troski i kłopoty. I prawie każdy z nas poczynił sobie szybko noworoczne postanowienia. W mediach podsumowywano minione miesiące, sukcesy i porażki, wyborcze wygrane i rozczarowania, kulisy afer i niewyjaśnionych tajemnic. W kolorowych gazetach ruszyła lawina rocznych horoskopów i przepowiedni. Rozpoczął się europejski świat bez granic i oczekiwanych nowych nadziei. Poczuliśmy się silniejsi i dumni. A najnowsze sondaże pokazywały, że niespodziewanie z na ogół kwękających Polaków, staliśmy się nadzwyczajnymi optymistami. Może wreszcie wystarczy na godne życie, własne mieszkanie i samochód… Może coś nawet na konto zostanie… Prawdziwy cud – chciałoby się powiedzieć i zasnąć spokojnie. Tymczasem wraz z upływem pierwszych dni powoli dogasły bożonarodzeniowe świeczki. Ucichły bale, zabawy, i wystrzały petard. Tylko Ten, który przyszedł na ziemię i zamieszkał pośród nas, konsekwentnie realizuje Boży plan zbawienia. Wyznaczył nam kolejnych 365 dni, aby każdy po swojemu rozpisał i zapisał je dobrymi, mądrymi szlachetnymi czynami. Ten nowy kalendarz, który zaplanował Stwórca, jest tak naprawdę dla każdego człowieka wielką tajemnicą. Ktoś kiedyś pięknie powiedział, że tylko przyszłość jest piękna, bo nieznana. I pewnie jest w tym jakaś racja. Dlatego, otrzymaliśmy nowy czas dla siebie i dla swoich bliźnich. Czas niepowtarzalny i nieodwracalny. Czas prawdy o nas i wrażliwość sumienia. Czas pracy i troski o pracę. Czas modlitwy i czas odpoczynku. Niech więc zdrowy duch zbuduje w naszym sercu pokój. Niech pragnienie, choćby najmniejszego szczęścia, spełni się i zamieni w autentyczną radość, a w żadnym sercu przez ten cały rok niech nie zabraknie miejsca dla Boga, dla siebie i dla drugiego człowieka. Niech się spełnią wszystkie oczekiwania. I mimo różnych niepokojów, nie dajmy się zwariować, wpadając łatwo w sentymentalną nutę narzekania, bo jak powie znakomita aktorka Anna Dymna: „narzekanie nas osłabia, przyciąga ciemne noce”. Dlatego niech zwycięży Światło!

Eligiusz Dymowski OFM

22
Chrześcijańskie umartwienie w erze odchudzania

            Okres Wielkiego Postu nastraja nie tylko do zadumy i refleksji nad naszym codziennym życiem chrześcijańskim, nad poprawą jego jakości, ale również daje wiele do myślenia nad współczesnym podejściem człowieka do ascezy i umartwienia. W dobie tak modnej dziś ery odchudzania, do czego przyzwyczaiły nas już kolorowe magazyny i reklamy, wszelkie umartwienie i wyrzeczenia „pachną więc jakimś staroświeckim kadzidłem”. Czy jednak dbanie o piękną, smukłą i wysportowaną sylwetkę, nie wymaga od człowieka ogromnych wyrzeczeń i poświęceń? No właśnie. Aby osiągnąć zamierzony (wymarzony) efekt, ileż trzeba spędzić godzin na siłowni, w klubach fitness, zastosować odpowiednią dietę i dodatkowe środki farmakologiczne. A wszystko to po to, by być na tak zwanym topie, wzbudzić w innych zazdrość i w rzeczywistości poczuć się oszukanym lub przegranym z braku końcowych sukcesów. Tymczasem chrześcijańska asceza i umartwienie, ukierunkowują człowieka nade wszystko ku wyższemu celowi. To swoista terapia oczyszczenia duszy i ciała, która polega nie na jakimś biciu rekordów wytrzymałości, czy samowyniszczeniu ciała, ale ma ona za zadanie pokierować tak człowiekiem, aby świadomie i skutecznie opanował on w sobie złe skłonności i rozwinął dobre nawyki, wznosząc się na wyższy duchowy poziom. Soborowa konstytucja „Gaudium et spes” wyraźnie podkreśla, że „człowiekowi nie wolno gardzić życiem cielesnym, lecz przeciwnie – właśnie swoje ciało, jako stworzone przez Boga i przeznaczone do wskrzeszenia w dniu ostatnim, powinien uważać za dobre i godne szacunku. Zraniony grzechem doświadcza wszakże buntów ciała. Godność człowieka wymaga jednak, aby chwalił on Boga w swoim ciele i nie pozwalał mu oddawać się w niewolę złym skłonnościom” (nr 14). Tymczasem, gdy dobrze przyjrzymy się sobie, zobaczymy jak wiele w nas egoizmu, samolubstwa lub zwyczajnych chęci wyniesienia się ponad innych, a kreowana przez media idealna ludzka sylwetka, ma jedynie utwierdzić w nas słuszność wylanego potu i wydanych pieniędzy na różnego rodzaju dietetyczne wspomagacze. I choć droga ta wiedzie do nikąd, to jednak chętnie nią kroczymy. Z drugiej strony, utarte jakimś dziwnym torem twierdzenie, że współczesny człowiek nie rozumie i nie potrzebuje ascezy i wyrzeczenia jest tak samo płytkie, co krzywdzące. Głód Boga, jaki istnieje w człowieku, kieruje go ku nadprzyrodzonej cnocie umartwienia, które podejmuje z miłości do Chrystusa, chce Go lepiej naśladować i w ten sposób wynagrodzić mu za swoje grzechy. Droga do Królestwa Bożego jest ciasna, ale można wejść do niego przez osobiste nawrócenie i pokutę. Wszelkie wyrzeczenia, nawet te najdrobniejsze, uczynione świadomie dla wyższych celów, nie pozostaną bezowocne. Moda na odchudzanie nigdy nie zastąpi sensu chrześcijańskiej ascezy i wyrzeczenia. Pierwsza bowiem zaspakaja jedynie przemijające ludzkie pragnienia, druga natomiast prowadzi człowieka do życia wiecznego. Wybór więc zawsze będzie należeć do ciebie…

Eligiusz Dymowski OFM

23
„Wielki Tydzień” nadziei

            Triumfalny wjazd Chrystusa do Jerozolimy w niczym nie zapowiadał dramaturgii przyszłych dni. „Ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za nim, wołali: Hosanna! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie” (Mk 11,9). Uwielbienie tłumu, rzucane pod nogi płaszcze, okrzyki radości, jakże łatwo usypiały czujność uczniów. Był przecież tak blisko nich. Wprawdzie przepowiadał jakieś tragiczne wydarzenia, ale czy można było myśleć o nich w takich podniosłych chwilach? Z czasem jednak głosy zachwytu ucichły, pozbierano płaszcze z dróg, otrząśnięto je z kurzu, a nieśmiało zaczęły pojawiać się intrygi, fałszywe oskarżenia o niewierność wobec nakazów mojżeszowego Prawa. Oto Ten, który uzdrawiał, pocieszał smutnych i strapionych, upominał się o pokrzywdzonych, biednych i wzgardzonych, Ten, który karmił zgłodniałych i znużonych, przestrzegał przed fałszywymi prorokami i obłudą uczonych w prawie, Ten, którego chciano nawet obwołać królem żydowskim, zostaje sprzedany przez swojego ucznia, pojmany i doprowadzony do rzymskiego namiestnika, brutalnie pobity i oszpecony, zostaje w końcu skazany na śmierć głosami podburzonego tłumu. Oto triumf nienawiści nad sprawiedliwością. Niepewność i lęk najbliższych, zaparcie się Piotra, okrutna krzyżowa droga i agonia ostatniego dnia, wydają się przerastać każdego, kto przeczyta ten okrutny scenariusz śmierci Boga-Człowieka! A jednak nie odszedł na zawsze. Powrócił trzeciego dnia, jak obiecał. Zmartwychwstały, bo śmierć nie ma nad Nim władzy. Powrócił, aby przypomnieć o zapowiadanej nadziei nowego życia. Odtąd jeżeli chcemy przekazywać tę nadzieję Chrystusa umarłego i zmartwychwstałego, trzeba nam głosić chrześcijańską wiarę jako religię życia, gdzie Ewangelia nie może być nigdy „czarną księgą śmierci”. Paradoks wiary, czy nieustanna głębia jej odkrywania? Bóg, który umarł z miłości, złożył ofiarę z życia, aby wybawić człowieka od grzechu. Ten dar nadziei Wielkiego Tygodnia odnawia się za każdym razem w nas poprzez codzienne życie Słowem Bożym i przyjmowanymi sakramentami. Bo jak powie św. Paweł, odtąd „żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20), ten sam Ukrzyżowany i Zmartwychwstały. Bo kiedy Bóg niesie Nadzieję na strunach wiecznego Światła, nie niestraszna staje się nam ani nawałnica Golgoty, ani milczenie Grobu, ponieważ:

Nieważna ciemność!
Mamy całą noc,
by iść za Abrahamem
zawierzając gwiazdom.

Nieważny głód!
Mamy mnóstwo ziarna,
by rozmnażać nasz chleb
radując się Królestwem.

Nieważne pragnienie!
Mamy całe życie,
by czerpać ze studni Jakuba
świeżość wody żywej.

Nieważne jutro!
Mamy mnóstwo czasu,
by wyczerpać wieczność
z wstającego dnia.

Wszystko nieważne tak samo,
Ty jesteś Bramą.

                                                 (Pierre Talec, „Nieważne”, w: Bóg przychodzi z przeszłości, Paryż 1981, s. 86-87).

Eligiusz Dymowski OFM

24
Sakrament ku pełni dojrzałości

            Czy ktoś pamięta z nas własny chrzest? Raczej wątpię. Tak naprawdę nigdy nie wspominamy nawet jego daty. A przecież to pierwszy Sakrament. Trochę lepiej jest z dniem pierwszej Komunii św. W wielu domach z tego ważnego przecież wydarzenia być może nawet zachowały się jakieś drobne prezenty. Czasem powracają wspomnienia przy oglądaniu zdjęć lub odkurzaniu pamiątkowego obrazka. Tak wiele i tak mało zarazem. Prawda? Ale przecież jest jeszcze jeden istotny moment w życiu chrześcijanina. To przyjęcie sakramentu bierzmowania, przez który – jak poucza Katechizm Kościoła Katolickiego – „ochrzczeni ściślej wiążą się z Kościołem, otrzymują szczególną moc  Ducha Świętego i w ten sposób jeszcze mocniej zobowiązani są, jako prawdziwi świadkowie Chrystusa, do szerzenia wiary słowem i uczynkiem oraz do bronienia jej” (nr 1285). Czy przystępując do bierzmowania, zdajemy sobie sprawę z ważności tego sakramentu? A może to tylko zwykły rytuał, który nic tak naprawdę nie zmienia w moim życiu? Świadomość nastolatka nie musi być wcale naiwnością. Dorasta wraz z odpowiedzialnością i świadomością przyjętego duchowego daru. Tym większą zwraca na to uwagę Kościół, kiedy namaszcza dłonie i czoło świętym olejem. Bo olej to znak radości i obfitości, znak bogactwa i oczyszczenia, łagodzenia bólu i umocnienia, ale to również siła i męstwo. Stąd też ku pełni dojrzałości wiary dochodzi się jak do ołtarza: po stopniach, pokonując krok za krokiem, poznając prawdę objawioną i przekazaną, aby dzielić się nią z innymi. Duch Święty wówczas pomnaża w nas talenty, udoskonala i czyni prawdziwymi świadkami Chrystusa w świecie, gdzie tak łatwo pogardza się Bogiem, Kościołem i drwi z podstawowych zasad chrześcijańskiej wiary. Czy rozumiesz zatem, jaką bierzesz odpowiedzialność na siebie, przyjmując sakrament bierzmowania? To nie jest magia lub czary, których moce gasną z upływającym czasem, ale to twoja wiara ma odtąd z odwagą nieść i zapalać ten Ogień Ducha Świętego bez względu na to, gdzie przyjdzie ci żyć, uczyć się i pracować. To odciśnięte na twoim czole Boże znamię, czyni cię na zawsze innym człowiekiem. Nie możesz więc nigdy już o tym zapomnieć lub lekceważyć, bowiem gdziekolwiek będziesz „przypomnij sobie – jak poucza św. Ambroży – że otrzymałeś duchowy znak, «ducha mądrości i rozumu, ducha rady i męstwa, ducha poznania i pobożności, ducha świętej bojaźni», i zachowuj to, co otrzymałeś. Naznaczył cię Bóg Ojciec, umocnił cię Chrystus Pan, i «dał zadatek» Ducha”. Ta Łaska niechaj każdego dnia przemienia swoją mocą całe twoje życie w dobro i w ostateczną doskonałość.

Eligiusz Dymowski OFM

25
Jest takie słowo: MATKA

            Maj jest jednym z najpiękniejszych miesięcy w roku. Budząca wszelką radość życia wiosna, nie pozostaje bez wpływu również na człowieka. To ona uskrzydla, odnawia nadzieję i motywuje do lepszego działania. Maj, to również miesiąc, kiedy w sposób szczególny z wdzięcznością całujemy dłonie matki. Tej, która nas urodziła i wychowała. Tej, która z drżeniem serca troszczy się o naszą spokojną i dobrą codzienność. Tej, która czuwa w nocy, a rankiem choć zmęczona z uśmiechem wyprawia nas do przedszkola, szkoły lub pracy. Tej, która wie co znaczy miłość i jak trzeba kochać mimo „wiatru w oczy”. Dlatego całujemy również dłonie i tej, która została skrzywdzona, osamotniona, porzucona, czasem bez środków do życia, z niedożywionym dzieckiem, z długami za czynsz, światło, wodę i gaz. Bo tam, gdzie jest matka – jest jeszcze jakiś dom, jakieś miejsce, jakaś cisza i bezpieczeństwo. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że godność każdej matki zawiera w sobie nade wszystko godność osoby ludzkiej, kobiety, towarzyszki i małżonki. To właśnie ją Bóg wyróżnił ze wszystkich stworzeń, czyniąc przekazicielką życia. Jakże wymownie o tej godności i powołaniu kobiety wyrażał się w Liście Apostolskim „Mulieris dignitatem” (1988) papież Jan Paweł II. Ten dziś święty Człowiek, który przecież jako dziecko utracił swoją najdroższą matkę, napisze, że jako kobieta “jest tą, w której znajduje pierwsze zakorzenienie porządek miłości w stworzonym świecie osób” (nr 29). Jako małżonka umożliwia ona wzajemne miłowanie: Boga i człowieka, mężczyzny i niewiasty. Miłość ta tworzy komunię osób w jedności dwojga, którzy choć różnią się między sobą, to różnią się pięknie. Dlatego “powołanie do istnienia kobiety obok mężczyzny (odpowiednia dla niego pomoc: Rdz 5, 5) w jedności dwojga, kształtuje w widzialnym świecie stworzeń szczególne warunki po temu, aby miłość Boga została rozlana w sercach (Rz 5, 5) istot stworzonych na Jego obraz” (nr  29). W czasach, kiedy tak łatwo pogardza się godnością człowieka, a zwłaszcza godnością kobiety, właśnie to jedno słowa MATKA, ma nam wszystkim przypominać, jak wielka winna być nasza wobec niej pamięć i wdzięczność oraz jak ma bić serce dziecka (nawet jeśli już dorośnie). Gdy w tym świątecznym miesiącu, pochylamy się nad każdą matką, niechaj raz jeszcze przemówią do nas słowa Jana Pawła II: “Kościół dziękuje więc za wszystkie kobiety i za każdą z osobna: za matki, siostry, żony; za kobiety poświęcone Bogu w dziewictwie, za te, które oddają się posłudze tylu ludziom czekającym na bezinteresowną miłość drugich; za te, które czuwają nad człowiekiem w rodzinie będącej podstawowym znakiem ludzkiej wspólnoty; za kobiety wykonujące pracę zawodową, za te, na których ciąży nierzadko wielka odpowiedzialność społeczna, za kobiety „dzielne” i za kobiety „słabe” — za wszystkie: tak jak zostały pomyślane przez Boga w całym pięknie i bogactwie ich kobiecości; tak jak zostały objęte przez Jego odwieczną miłość; tak jak — razem z mężczyzną — są pielgrzymami na tej ziemi, która jest doczesną „ojczyzną” ludzi, a niejednokrotnie staje się „łez padołem”; tak jak razem z mężczyzną podejmują wspólną odpowiedzialność za losy ludzkości, według wymagań dnia powszedniego i tych ostatecznych przeznaczeń, które ludzka rodzina znajduje w Bogu samym, w łonie niewypowiedzianej Trójcy (nr 31).

Eligiusz Dymowski OFM

Modlitwa na Dzień Matki

Panie mój, Ty też stałeś się człowiekiem
i wziąłeś ciało z Matki Dziewicy.
Ty też za ziemskiego życia zechciałeś mieć Matkę.
Dziś jest święto wszystkich matek.
Dziękuję Ci za moją matkę.
Jej zawdzięczam to, że jestem.
Z niej wziąłem swoje ciało, swoją krew.
Ona mnie karmiła swoim mlekiem. 
Ona nic za to nie chce ode mnie,
pragnie tylko i modli się, abym był dobry
i w życiu szczęśliwy.
Dziś powiem jej wiele razy, że za wszystko jej dziękuję,
że kocham ją zawsze i zawsze będę jej radością.
Tobie dziś, Panie, dziękuję za cud, jakim jest moja matka.

26
Wdzięczność pilnie poszukiwana

            Wdzięczność jest wartością, o której dziś tak łatwo się zapomina. Niektórzy wyrzuciliby ją nawet ze słownika, bo razi swoją stroświeckością. W codziennych i barwnych gazetach nie znajdziesz nigdzie ogłoszenia: „Wdzięczność pilnie poszukiwana”. Staliśmy się pewniejsi siebie, bogatsi. Zwiedzamy świat, a nie znamy i nie kłaniamy się swoim sąsiadom. Uprawiamy masowo nomadyzm weekendowy, czyli wycieczki na łono natury, aby w niczym nie odstawać od trendów coraz bardziej laickiego świata. Tak trudno powiedzieć nam z autentyczną wewnętrzną radością: “dziękuję”, “przepraszam”, „miło mi było pomóc”, itp. Pretensjonalizm, wywyższanie się, a nawet zwyczajne ludzkie przyzwyczajenia spowodowały, że już od dzieciństwa uważamy iż drobne, ba, nawet banalne sprawy, po prostu nam się należą. Taka perspektywa nie zapewni nam jednak prawdziwego szczęścia. Jest to droga smutnych ludzi, zgorzkniałych, niezadowolonych z niczego i z nikogo, prowadząca jedynie do wiecznego narzekania na los, na świat, na innych. Wybitny szwedzki dyplomata i polityk, sekretarz generalny ONZ, Dag Hammarskjold napisał: „Wdzięczność i gotowość. Otrzymałeś wszystko – za nic. Nie wahaj się, gdy trzeba dać to, co przecież jest niczym – za wszystko”. Jakże potrzeba nam odwagi, aby zmienić tę egoistyczną perspektywę myślenia i patrzenia na piękny boży świat. Zobaczyć i postawić siebie w kontekście nieustannego daru „spalania się w służbie dla innych”. Naszą zasługą w tej trudnej tułaczej pielgrzymce do Raju może być właśnie wdzięczność, bo jak powie starożytny filozof Sokrates: „Bardziej się ciesz z wyświadczonych drugim, niż z odebranych dobrodziejstw, bo za pierwsze masz chwałę, a drugie wkładają na ciebie słodki ciężar wdzięczności”. Dlatego bądź wdzięczny za to co masz, bo chwil szczęśliwych tak naprawdę jest w życiu niewiele. Jedną z nich możesz być właśnie ty sam! Uszlachetniaj każdą z nich swoją wdzięcznością, bo kiedy jeszcze możesz dostrzec wokół siebie ogród ludzkiego losu, dziękuj, a pomożesz innym zrobić to samo. Poucza nas Biblia: „W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was” (1Tes 5,18). Bądź więc wdzięczny nawet, gdy będą nie tylko wzloty, ale i upadki, a także coraz to nowe niespodziewane krzyże do poniesienia. Trzymaj tę zapaloną świecę tak, aby inni mogli odpalać swoje świece od twojej. Człowieka dobrego i wdzięcznego nigdy nie zastąpią idee bez głębszych duchowych wartości. Za szlachetne cnoty płaci się zawsze najwyższą cenę, ale warto. Tam, gdzie jest radość i wdzięczność, tam zawsze czyste sumienie wyśpiewa: „Błogosław duszo moja Pana, i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach” (PS 103, 2).

Eligiusz Dymowski OFM

27
Bezbolesne świadectwo cierpienia

            Wakacje to świetny moment, aby odpocząć. Nabrać nowych sił. Poznać inne miejsca, kraje, kultury i ludzi. Przyzwyczailiśmy się już do wędrowania, zmiany otoczenia. Urlop to również wyjątkowe chwile na refleksje i kontemplację natury. Nie wszyscy jednak mogą cieszyć się swobodą wakacyjnego życia. W naszym kraju, naszych parafiach, naszych rodzinach jest przecież wiele osób chorych i cierpiących, samotnych i „pogubionych” życiowo. Dlatego nie można o nich pamiętać jedynie kilka razy w roku, i to najczęściej w wyznaczonym czasie okolicznościowych modlitw w intencji chorych. Każda sposobność jest dobrą okazją, aby wspierać się wzajemnie duchowo i materialnie. Aby myśleć również i tych, którzy w sposób szczególny naznaczeni są krzyżem cierpienia. Herman Hesse powie, że „Bóg nie zsyła nam rozpaczy i cierpienia, aby nas zabić, lecz by nowe pobudzić w nas życie”. Dla ludzi zdrowych cierpienie często jest nie do przyjęcia. Ileż to razy przychodzą więc takie chwile, że chciałoby się iść przez świat do nieba bez jakiegokolwiek krzyża, bez bólu, lekko, łatwo i przyjemnie, po prostu na luzie. Tymczasem okazuje się, że do nieba nie ma żadnej innej obwodnicy, jak tylko codzienna droga krzyża. Ale dopóki mamy żal i pretensje do Pana Boga, że obdarzył nas lub kogoś bardzo bliskiego stygmatem choroby lub niepełnosprawności, dopóty dany nam krzyż pozostanie zawsze za ciężki i nie do uniesienia. Ktoś kiedyś zauważył, że nie można być za bardzo szczęśliwym w tym życiu, dlatego tyle niepojętych historii, bólu i łez. Ale przecież jest jeszcze druga strona medalu: to wiara i odważne świadectwo ludzi cierpiących. Niewątpliwie przykładem dla wszystkich może tu być biblijny Hiob. Nie trzeba jednak sięgać aż w tak odległe czasy. Przecież również wokół nas, na podwórkach, placach i domach spotkać możemy cierpiące osoby, które swoją postawą budują wiarę innych, uczą ich odwagi i nie narzekania. To bezbolesne świadectwo cierpienia jest ich najpiękniejszym darem, którym dzielą się jak przysłowiową kromką chleba. W piękne letnie dni lubimy patrzeć w niebo, podziwiamy gwiazdy, czy urok kolorów tęczy po gwałtownej burzy. Bóg każdemu wręczył tajemniczą kartę życia i nadziei. Człowiek natomiast podzielił swój los na bogactwo i biedę. Jednego tylko nie przewidział, jak delikatne i kruche jest jego ciało, które będzie od czasu do czasu mu przypominać, co tak naprawdę jest najważniejsze. Aby wzlecieć ku niebiosom potrzeba skrzydeł. Jednym z nich jest właśnie ludzkie cierpienie, które – jak powie do chorych Jan Paweł II – „przygotowuje człowieka do lotu ku górze”. Warto więc wyciągnąć czasem rękę w stronę kogoś z wykrzywioną od bólu twarzą, aby poczuć niezwykłą siłę wyższych wartości i bez szemrania pokochać każdą podarowaną nawet najdrobniejszą chwilę życia.

Eligiusz Dymowski OFM

 

28
Święte pielgrzymowanie

            Świat, który wraz z błyskawicznie szybkim rozwojem stał się „globalną wioską” sprawia, że coraz częściej i chętniej przemieszczamy się i podróżujemy. I mimo pewnych zagrożeń kosmopolityzmu, czyli łatwego odrywania się i porzucania ojczystych korzeni, trzeba te wyzwania przyjąć z odwagą i głośno mówić o autentycznych wartościach moralnych i chrześcijańskich. Na tle globalizacji świata z pewnością niezwykłym zjawiskiem jest pielgrzymowanie ludzi do miejsc świętych i sanktuariów, aby pogłębić swoją wiarę, nabrać duchowych sił na codzienność, albo ponownie odkryć lub spotkać Boga. Łatwo chce nam się wmówić, że wiara to przeżytek i oznaka zacofania, a Kościół to skostniała i niereformowalna instytucja. Z drugiej jednak strony jak wytłumaczyć fakt, że każdego roku tysiące młodych i starych ludzi wyrusza na pielgrzymie szlaki, dzielnie podejmując trud wędrowania, aby tym samym dać świadectwo, że są na tym świecie takie wartości, których nie kupi się za żadne pieniądze i których nie zapewni żaden liberalizm? Tam, gdzie jest przestrzegane Boże prawo miłości i miłosierdzia, tam pojawia się nadzieja na prawdziwe szczęście. Tego właśnie poszukują również młodzi ludzie wybierając się na pielgrzymkę. W nich Kościół widzi swoją nadzieję. Nie zważając na trudy pokonywanych kilometrów, zmęczenie czy kaprysy pogody, niosą z radością swoje intencje, które składają u stóp świętych ołtarzy czy cudownych wizerunków. Człowiek zagubiony w gąszczu mało istotnych informacji, jakże szuka dziś modlitewnych miejsc duchowego wyciszenia, aby odkryć na nowo Boże Słowo i sens życia sakramentalnego. Dlatego święte pielgrzymowanie nigdy nie jest wypełnione pustką i tak zwanym zabijaniem wolnego czasu. Na pielgrzymim szlaku jest zawsze miejsce dla Boga i dla bliźnich. Stąd też od wieków pielgrzymowanie było i będzie czytelnym znakiem ludzkiej wiary i zaufania Temu, który stworzył człowieka na Swój obraz i podobieństwo. Uświęcanie świata zaczyna się od wewnętrznej przemiany człowieka. Tę zaś buduje się na nieustannym pogłębianiu swojej chrześcijańskiej i ludzkiej dojrzałości. W ostatnich latach Kościół w Polsce poddano surowej krytyce. Szkoda, że często jest to krytyka bardzo powierzchowna, na zasadzie, że trzeba o czymś mówić. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, iż wartość Kościoła stanowią nie tylko osoby duchowne, ale i wierni świeccy. Jacy więc jesteśmy, tacy właśnie będziemy my formować kolejne pokolenia wierzących Polaków, którzy kiedyś i nam wystawią zapewne odpowiednią ocenę. Może więc warto wyruszyć czasem w pielgrzymią drogę, aby poczuć jak smakuje pył, tak łatwo pokrywający diament zwyczajnej pokory. 

Eligiusz Dymowski OFM

 29
Rodzina sercem nowej ewangelizacji

            Zarówno druga połowa XX wieku, jak i następujące po niej nowe tysiąclecie ukazują „inną twarz” Europy. Dotyczy to zwłaszcza rozumienia religii oraz praktykowania wiary. Postępująca w zawrotnym tempie laicyzacja, relatywizm oraz liberalne rozumienie wolności stają się wyraźnym niebezpieczeństwem dla współczesnych społeczeństw. Przestrzegał o tym bardzo jasno Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Christifideles laici, pisząc m.in.: „Zjawisko sekularyzmu jest dziś naprawdę sprawą poważną. Dotyczy ono nie tylko jednostek, ale w pewnym sensie także całych wspólnot. Już Sobór zwracał uwagę na to, że „liczniejsze masy praktycznie odchodzą od religii”. Ja sam niejednokrotnie przypominałem o zjawisku dechrystianizacji, które występuje w narodach o dawnej tradycji chrześcijańskiej i domaga się bezzwłocznie nowej ewangelizacji” (nr 4). Nowa ewangelizacja, to przede wszystkim absolutna wierność Chrystusowej Ewangelii, która rozpoczyna się u progu każdego życia, a mianowicie w naszych rodzinach. Z tego faktu wypływa więc wielka troska Kościoła o każdą rodzinę, o jej przyszłość i mogące występować dla niej zagrożenia. Dlatego w kontekście współczesnych przemian społecznych, to właśnie rodzina staje się sercem nowej ewangelizacji, ponieważ jej wartość jest dla wszystkich nie zastąpiona. Ona jest pierwszą szkołą życia i jedną z najbardziej podstawowych sił w rozszerzaniu Ewangelii i w życiu Kościoła. Piękną tradycją stają się w niektórych diecezjach doroczne pielgrzymki rodzin do znanych sanktuariów, jak chociażby ta archidiecezji krakowskiej do Matki Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Jakże na duchu podnosi człowieka widok setek młodych małżeństw z dziećmi, które pielgrzymując nie tylko dziękują Bogu za dar życia i miłości, ale nade wszystko są żywym świadectwem przeżywania własnej wiary. Takie rodziny, mimo swoich różnych trudności i kłopotów, zawsze będą stanowiły cenne duchowe bogactwo. Stąd też „w obecnym momencie historycznym, gdy rodzina jest przedmiotem ataków ze strony licznych sił, które chciałyby ją zniszczyć lub przynajmniej zniekształcić, Kościół jest świadom tego, że dobro społeczeństwa i jego własne, związane jest z dobrem rodziny, czuje silniej i w sposób bardziej wiążący swoje posłannictwo głoszenia wszystkim zamysłu Bożego dotyczącego małżeństwa i rodziny, zapewniając im pełną żywotność, rozwój ludzki i chrześcijański oraz przyczyniając się w ten sposób do odnowy społeczeństwa i Ludu Bożego” (Jan Paweł II, Familiaris consortio, nr 3). Trzeba nam śmielej i odważniej, w tych trudnych czasach wolności, uwrażliwiać siebie na istotne elementy kształtujące dobrą chrześcijańską rodzinę, a mianowicie: na odpowiedzialne rodzicielstwo, właściwie rozumianą miłość, potrzebę wspólnej modlitwy, pogłębianie wiedzy religijnej, umiejętność dialogu i poszanowania poglądów, potrzebę czytania Biblii, czy też umiejętność dzielenia się wiarą bez zbytecznego narzucania się i natręctwa. Dziś bowiem potrzeba w rodzinie prawdziwych świadków aniżeli mędrców, bo i świat bardziej wierzy czynom niż słowom, ponieważ te ostatnie mogą okazać się puste i nieużyteczne. 

Eligiusz Dymowski OFM

30
Jesienna modlitwa różańcowa

            Październik wpisuje się w tradycję Kościoła jako wyjątkowy miesiąc maryjnej modlitwy różańcowej. Każdego dnia w świątyniach, kaplicach, domowych oazach ciszy, rozlega się odmawiany szept słów, rozważanych tajemnic z życia Chrystusa i Jego Matki. Jan Paweł II w Liście Apostolskim Rosarium Virginis Mariae – O Różańcu Świętym z 2002 roku napisze wprost: “Odmawiać różaniec bowiem to nic innego, jak kontemplować z Maryją oblicze Chrystusa. By bardziej uwydatniać tę zachętę, […] pragnę, by tę modlitwę przez cały rok w szczególny sposób proponowano i ukazywano jej wartość w różnych wspólnotach chrześcijańskich”. Jest więc różaniec modlitwą nadziei dla wszystkich, którzy w szalonym tempie życia umieją zatrzymać się wbrew nowoczesnej logice, propagującej liberalizm i nieograniczoną etycznie i moralnie osobistą wolność, i biorą do ręki różaną koronkę, aby odzyskać spokój nadwątlonego niekiedy sumienia. Ta modlitwa jest nie tylko „streszczeniem” Ewangelii, jest ona równocześnie kontemplacją i prośbą człowieka, bowiem jak przypomina Jan Paweł II we wspomnianym już dokumencie, „różaniec przenosi nas mistycznie, byśmy stanęli u boku Maryi, troszczącej się o ludzkie wzrastanie Chrystusa w domu w Nazarecie. Pozwala Jej to wychować nas i kształtować z tą samą pieczołowitością, dopóki Chrystus w pełni się w nas nie ukształtuje”. Pewnie i ty, tak wiele razy próbowałeś odmawiać tę modlitwę. Niekiedy przychodziło znużenie, zmęczenie, a może nawet i niezrozumienie tej wielkiej tajemnicy. Kończyłeś więc ją z poczuciem pustki, zażenowania, pewnej bezradności, mówiąc sobie: to dobre dla staruszków i emerytów. Przy mojej dynamicznej pracy, ta modlitwa nie zdaje już żadnego egzaminu. Tymczasem jest dokładnie na odwrót: im bardziej brakuje nam czasu w tej codziennej pogoni o kawałek ziemskiego szczęścia, tym mocniej powinniśmy szukać chwil przeznaczonych tylko dla Boga! W takich momentach nie lękaj się więc wziąć do ręki różaniec. To modlitwa trudna, ale i zarazem piękna. Wymaga odwagi i pokory, ponieważ często ukazuje smutną prawdę o nas samych: nasze duchowe otępienie, brak wewnętrznego skupienia i wyciszenia, nieumiejętność koncentracji i kłopoty z wyobraźnią. Do tej modlitwy nie można podejść „z marszu”, od bezpośredniego wyłączonego telewizora lub radia. Trzeba stopniowo przygotowywać swoje wnętrze, aby poczuć smak tej jesiennej modlitwy o różanym zapachu chrześcijańskiej nadziei, która umacnia na duchu i daje poczucie autentycznej radości, utkanej z drobin wyświadczanej dobroci. Różaniec to nie konkurs recytatorski. Kiedy traktujesz tę modlitwę na serio, wiesz, że mówisz do Kogoś, kto cię słucha i kocha, bo Bóg traktuje poważnie każdego człowieka. Czy ty czynisz tak samo wobec Niego i Bożej Rodzicielki? Warto rozważyć i tę tajemnicę.

Eligiusz Dymowski OFM

31
Choinka w Dzień Zaduszny? Dlaczego nie?

            Postawione w tytule pytanie może na pierwszy rzut oka wydawać się nieźle przesadzone, ale czy rzeczywiście?Od wieków poszczególne pory roku wyznaczały w kalendarium codzienności odpowiedni czas, do którego człowiek dostosowywał swoje zarówno materialne jak i duchowe potrzeby. Wszystko wydawało się więc prostsze, klarowniejsze i uzasadnione. Miało swoją logikę i harmonię. Cywilizacyjny postęp ostatnich dekad z jednej strony bardzo ułatwił życie i zbliżył świat do siebie, z drugiej zaś bezprecedensowo zburzył pewien spokój i ład. Pogoń za pieniądzem, łatwym bogaceniem się lub tak zwanym luxusem „zwyrodniły” nasze chrześcijańskie sumienie. Jeszcze kilkanaście lat temu niedziela była prawdziwym świętem, zarezerwowana dla najbliżej rodziny i przyjaciół. Dziś przestają nas dziwić otwarte do późnych godzin supermarkety, aby każdy klient mógł albo coś kupić albo przynajmniej nacieszyć oczy przepychem kolorowych towarów. Sprzedawcy, w myśl kto szybszy ten lepszy, robią wszystko, aby ich towary pojawiły się jak najwcześniej na rynku. Stąd też na przykład zapach chryzantem miesza się tuż po dniach zadumy i modlitwy za zmarłych z mikołajkowym klimatem i sztuczną choinką, a w Adwencie radośnie rozbrzmiewa (oczywiście po angielsku) „Marry Christmas”. Obserwując to wszystko człowiek zadaje sobie pytanie: co pozostało w nas z tej dawnej spokojnej normalności? A może po prostu nie nadążamy w myśleniu za tak zwanym postępem? Trudno. W takich chwilach najchętniej wyjechałoby się do jakiegoś malutkiego śródziemnomorskiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają i z daleka od zgiełku świata, mają zawsze czas na wspólną filiżankę kawy i gwarne rozmowy o zamierzchłych dziejach. 

            Tak wiele dziś mówimy o godności człowieka. I jakże swobodnie szafuje się tym słowem na różnych wiecach, ambonach i mównicach. Bo słowo wypowiedzieć łatwo, o wiele trudniej jest to udowodnić życiem. Nie wolno zapomnieć, że każdy człowiek ma swoje niepowtarzalne miejsce na tym świecie. Ma również prawo, aby żyć normalnie i pracować bez stresu, pielęgnując zadany mu dar jakim jest miłość. Otuchą ku temu niechaj będzie zdanie wypowiedziane przez Alberta Camus: „Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych ludzi jesteś całym światem”. Dla takich właśnie chwil i ludzi warto być po prostu szlachetnym Człowiekiem! Nie dajmy się więc zwariować marketingowym szałem zakupów i za wcześnie uwieść pustym reklamom, bo przecież choinka i tak najpiękniej pachnie w wigilijną noc. 

Eligiusz Dymowski OFM

32
Wigilijny pusty talerz

            Wszystko już przygotowane na stole. Świąteczny dom, świąteczne mieszkanie. Zapach ugotowanych na tę wyjątkową okazję potraw. Dodatkowy wigilijny pusty talerz. Zapach choinki. Pierwsze gwiazdy na niebie. Coraz głośniej dochodzące echa kolęd. W dłoniach śnieżnobiały opłatek. Życzenia. Rozpakowywanie prezentów. Aż tu nagle dzwonek do drzwi. Zdziwienie, konsternacja i niepewność, bo któż to może być o tej porze, właśnie teraz, w Wigilię, gdzie miało być tak rodzinnie, tylko w najbliższym i najbardziej kochającym się gronie? Czy wyobrażasz sobie taki scenariusz? Co uczynić więc z pustym talerzem na stole? Tak naprawdę dla kogo jest przeznaczony? Może osoba za drzwiami, to właśnie sam Chrystus w ludzkiej postaci? A my zamieniliśmy się jedynie w stróżów tradycji, bo tak wypada, gdy zasiadamy do świętowania Bożego Narodzenia. I tak szczerze mówiąc mało nas to obchodzi, czy i gdzie narodził się Mesjasz. Niemiecki filozof Fryderyk Nietzsche pewnego dnia biegał po mieście w jasny dzień z zapaloną latarnią, wołając: „Szukam… szukam Boga!” Kiedy naśmiewano się z niego, odpowiedział: „Otóż powiadam wam: My Go zabiliśmy”. Po czym cisnął latarnię o ziemię, która rozprysła się na setki kawałków i zgasła. Jeszcze na koniec dorzucił zdanie: „Na cóż wam kościoły, one są tylko grobowcami martwego Boga!” Jakże porażające to słowa, nad którymi trzeba się jednak zastanowić. Bo łatwo jest świętować, stawiać choinki, być wiernym tradycji, ale wiary w Boga przy takim stole można nie odnaleźć, gdyż wciąż te same uprzedzenia, ta sama bylejakość, płytkość, powierzchowność. Chrystus przychodząc na świat pokazał wszystkim jak być człowiekiem. Dlatego do swojego żłóbka zaprasza wszystkich: bogatych i biednych, mędrców i pogardzonych, którzy dla świata nic nie znaczą. Każdy ma swoje miejsce przy żłóbku, bo Bóg nie czyni żadnej różnicy, stąd też zamieszkał pośród nas, aby zbawić każdego człowieka. Jak przeżyjesz to Boże Narodzenie zależy od ciebie. Możesz ubrać ten czas tylko w symbole, w kolorowe światła i bombki, tylko że wtedy wigilijny pusty talerz zakurzy się szybko i trzeba będzie go usunąć na bok. Gdy z wiarą przeżywasz narodziny Boga, będziesz przed Nim szczery. Bo wziąć w takim dniu Jezusa w ramiona, to nic innego jak pragnąć zostać przemienionym. To również samemu umieć wyciągnąć ramiona do innych ludzi i nie przechodzić obojętnie obok tych, co może nas skrzywdzili, zadali rany, zapomnieli co znaczy kochać. Od narodzin aż po swoją śmierć Jezus wyciąga ramiona w stronę człowieka. Tak bardzo zaufał nam Bóg, stając najpiękniejszym wigilijnym prezentem. Nie czyń więc z Niego martwego symbolu. Spróbuj odnaleźć świeży zapach wiary. 

Eligiusz Dymowski OFM

33
Sumienie ekumenizmu

            Każdego roku w styczniu chrześcijanie różnych wyznań, mając na uwadze swoje grzechy i winy, które doprowadziły do różnych podziałów, gromadzą się na wspólnej modlitwie o dar jedności pomiędzy nimi. Soborowy „Dekret o ekumenizmie” wprost zaznacza, że „Chrystus Pan założył jedyny Kościół, tymczasem wiele chrześcijańskich wspólnot przedstawia się ludziom jako prawdziwe spadkobierczynie Jezusa Chrystusa. Wszyscy wyznają, że są uczniami Pana, mimo że mają rozbieżne przekonania i podążają różnymi drogami, jakby to sam Chrystus był podzielony. Ten podział otwarcie sprzeciwia się woli Chrystusa i jest zgorszeniem dla świata, a nadto przynosi szkodę najświętszej sprawie głoszenia Ewangelii wszelkiemu stworzeniu”. Sięgający swoim początkiem XX wieku Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan jest wydarzeniem niezwykłym, przypomina bowiem w sposób namacalny testament Jezusa Chrystusa z Wieczernika „aby byli jedno” (J 17, 21). Świadomość ta ma prowadzić wspólnoty chrześcijańskie nie tylko ku pojednaniu, ale przede wszystkim ku jedności głoszonej Ewangelii. Taka potrzeba modlitwy wypływa z dojrzałości wiary, gdyż na tej drodze nikt nie może być rywalem lecz bratem, którego łączy ten sam duch Dobrej Nowiny o zbawieniu. Stąd też Tygodnie Modlitwy o jedność Kościoła są doskonałą okazją dla wiernych do spotkania się z zupełnie inną rzeczywistością kościelną, a przez to umożliwiają zweryfikować wzajemne postawy wobec siebie, często pełne uprzedzeń i wrogości, wynikające z faktu, iż tak mało po prostu o sobie wiemy. Ten modlitewny czas o jedność stwarza wyjątkową okazję, aby obudzić w sobie sumienie ekumenizmu i otworzyć się na atmosferę różnorodności, widoczną zarówno w obrzędach, jak i języku używanym przez różne Kościoły podczas uwielbienia Boga. Tydzień Modlitwy ma nie tylko chrześcijanom pokazać różnice jakie dzielą poszczególne Kościoły, ale również podkreślić ich bogactwo ducha oraz tradycję płynącą z wielopokoleniowej historii świadectwa wiary. Ta forma spotkań powinna uczyć nas wzajemnej miłości i szacunku, bo tylko wtedy możliwy jest jakikolwiek dialog prowadzący ostatecznie ku temu – jak powie prorok Ezechiel – „aby byli jedno w Twoim ręku” (Ez 37,19). Wchodząc do świątyni innego Kościoła chcemy poczuć atmosferę gościnnego domu, w którym gospodarzem jest przede wszystkim Jezus Chrystus – najważniejsza przyczyna i cel pragnienia pojednania i jedności. Dlatego z założenia Tydzień Modlitw podejmuje nie łatwą, ale możliwą drogę wyznaczoną jako główny cel ekumenizmu, a mianowicie codzienne życie chrześcijan w „jednym, świętym, powszechnym i apostolskim Kościele Chrystusowym”. Do tego jednak potrzeba głębokiej wiary i pokornej odwagi. 

Eligiusz Dymowski OFM

34
Nawrócone serce … nie boli…

            Otaczający nas świat w zamyśle Bożym został stworzony jako piękny i dobry (por. Rdz 1, 1-31). To niezwykłe dzieło od prehistorii jest źródłem podziwu, zachwytu i naukowych badań. Zmieniają się lata, epoki, całe wieki… Wygnany kiedyś z raju człowiek zaczął „po swojemu” układać szczęście na tym świecie: kochał i nienawidził; budował i niszczył; rodził i zabijał. Jakby było tego wszystkiego mało, ten paradoks ludzkiej pychy i nienawiści nieustannie wdziera się do naszego życia. Dalej więc człowiek buntuje się, udoskonala narzędzia zbrodni i z przewrotną miną udaje filantropa, dobrego ducha, hojnego darczyńcę. Chore ludzkie serce nie może więc upiększyć świata, dodać mu blasku i chwały. Stad też nieustannie potrzebuje człowiek refleksji nad sobą, ponieważ tam, gdzie umiera miłość w człowieku, świat staje się piekłem, a nienawiść rozsiewa swoje zatrute ziarna. Dlatego „człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca, musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. […] Jeśli dokona się w człowieku ów głęboki proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad samym sobą” (Jan Paweł II, Redemptor hominis, nr 10). I to właśnie zdumienie może dokonać radykalnej przemiany i odmiany na całe przyszłe życie, bo nawrócone serce nie boli, a wręcz przeciwnie, staje się kojącym balsamem dla poranionej miłości, rozczarowania i zagubienia. Nieustanne dążenie do poznania siebie staje się więc naszym moralnym imperatywem, obowiązkiem, z którego może wypłynąć tylko dobro. To poznawanie jest trudem, wyzwaniem - i tak jak w wierszu zapomnianego dziś poety Wojciech Baka – nieustannie zaskakującym doświadczeniem:
                                    Może trzeba tak wiele zła widzieć, by potem
                                    Mieć taki czuły uśmiech, miłujące dłonie
                                    I tak cieszyć się muchy zabłąkanym lotem,
                                    I tak ruiny witać w milczącym pokłonie –

Wiara rodzi zaufanie. Pozwala odkrywać nowe przestrzenie, tak bardzo potrzebne w poznawaniu siebie. I chociaż człowiek błądzi kuszony blaskiem podstępnego złota, w końcu musi dojść i tak do wniosku, że nic nie zabierze ze sobą z tego świata. Tylko dobre czyny mogą go unieść na skrzydłach aniołów na sam szczyt Szczęścia, a na ziemi pozostanie pamięć, że był ktoś kto uwierzył Bogu i dla Niego nauczył się kochać bez zbędnych dodatkowych pytań: po co?

Eligiusz Dymowski OFM

 35
Miłość Zmartwychwstała

            Trzy lata publicznej działalności: przemierzał odległe miasta i wioski, gdzie nauczał, uzdrawiał, pocieszał złamanych na duchu, napominał i nawoływał do nawrócenia. Z czasem pojawili się pierwsi uczniowie, których zaczął przygotowywać do czekającej ich trudnej misji. Często odchodził na miejsce pustynne, aby rozmawiać sam na sam ze swoim Ojcem. Potrzebował tej modlitwy jak trawa porannej rosy. Wiedział doskonale, że tłum przepada za Nim, zwłaszcza, kiedy czyni cuda i niespodziewanie karmi chlebem wygłodniałe tysiące słuchaczy. Przywódcy synagogi, zaniepokojeni, śledzili każdy Jego krok, uważnie wsłuchując się w wypowiadane słowa. Zarzucali Mu, że jada z grzesznikami i cudzołożnikami, że przyjaźni się z celnikiem, że nie przestrzega mojżeszowego Prawa, że burzy im pewien porządek i ład, demoralizując ludzi, nazywając siebie Synem Bożym. A On, z politowaniem patrzył na nich. Mówił, że są jak groby pobielane, na zewnątrz czyste, a w środku pełne zakłamania i zgnilizny. Im większa wzbierała się w nich złość i potęgowała nienawiść, tym bardziej łagodniał Jego wzrok, który zwracał się w kierunku opuszczonych, samotnych i nieszczęśliwych. Pocieszał ich wtedy, że błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni, którzy płaczą, błogosławieni, którzy cierpią dla sprawiedliwości, bo miłosierna ręka Boga nie pozwoli ich skrzywdzić. Przed swoją śmiercią, zgromadzi uczniów w Wieczerniku i ustanawia sakrament Kapłaństwa i Eucharystii, aby odtąd czynili to na Jego pamiątkę, pragnie bowiem pozostać pośród umiłowanego ludu, aż do ponownego przyjścia na ziemię. Tyle razy nauczał apostołów, że musi wiele wycierpieć, że będzie zdradzony, ze pohańbią Go krzyżową męką złoczyńców, ale zwycięży śmierć i powstanie z grobu. A oni słuchali tego ze zdziwieniem, niedowierzaniem, ale też i z pewnym wewnętrznym lękiem, bo jeśli mówi prawdę, cóż stanie się z nimi? Jak odnajdą się w nowej rzeczywistości i kto zechce ich słuchać? Czy i na nich nie zostanie wydany wyrok śmierci? Było im dane doświadczyć bliskości Boga i zarazem tak trudno było im pojąć, jak wielka i potężna jest Jego moc. Dotrzymał danego słowa. Nie przeszkodziła Mu zdrada Judasza i zaparcie się Piotra, tchórzostwo Piłata i drwiny pod krzyżem. Nadszedł trzeci dzień, odkąd złożono jego umęczone ciało w skalnym grobie. Nagle wielka jasność, przerażenie i ucieczka strażników, odsunięty kamień, aniołowie i złożony u wezgłowia całun, którym Go owinięto. MIŁOŚĆ ZMARTWYCHWSTAŁA! Została pokonana moc i władza śmierci. Nadzieja zbawienia stała się nową, odmienioną rzeczywistością. Zwyciężyła wiara, i od tamtej pamiętnej chwili, błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli. Kiedy każdego roku stajemy przy pustym grobie Chrystusa, nad naszymi głowami roznosi się głos aniołów: „Nie ma Go tu. Zmartwychwstał jak powiedział. Idźcie i głoście to całemu światu”. Jeśli więc wierzysz w to, czyż możesz pozostać tylko biernym świadkiem?

Eligiusz Dymowski OFM

36
Korozja ducha

            Podglądając współczesną polską rzeczywistość musimy z przykrością stwierdzić, że coraz mniej osób regularnie przychodzi do kościoła. Powodów z pewnością jest wiele, ale czy one mogą tak naprawdę usprawiedliwiać człowieka wierzącego, beztrosko dyspensującego się od zachowywania przykazań i oddalającego się od codziennych praktyk religijnych? Czy aż tak bardzo postęp cywilizacyjny wpływa na jakość naszego chrześcijańskiego życia? Wiara jest łaską wymagającą od człowieka nieustannej duchowej pracy nad sobą. Wzorce moralne, etyczne, styl życia i hierarchia wartości muszą być kształtowane już w rodzinie, która jako domowy Kościół jest niezastąpionym miejscem wychowania opartego na silnych fundamentach. Wiele jednak osób „wierzących” - świadomie lub pod wpływem ogólnych trendów i nacisków społecznych, doprowadza siebie do niebezpiecznego zaniku poczucia grzechu i obiera styl życia ludzi kierujących się jedynie duchem tego świata. Tego typu postawa z pewnością nie wiedzie ku prawdziwemu szczęściu, a sam człowiek coraz bardziej czuje się zagubiony w Kościele, nie rozumiejąc wymagań, wypływających przecież z wiary w jedynego Boga. Ta dziwna korozja ducha sprawia, iż tak chętnie uciekamy na łono natury, aby tam „po swojemu” oddawać cześć Stwórcy, usprawiedliwiając przy tym łatwo chociażby niedzielną czy świąteczną nieobecność na mszy św. Również sam Kościół jako instytucja postrzegany jest często marketingowo, do którego przychodzi się, aby kupić taką lub inną usługę. Zeświecczenie obyczajów zbiera więc swoje żniwo w zaskakująco szybkim tempie. Jan Paweł II w książce „Przekroczyć próg nadziei”, mając na uwadze tę nową rzeczywistość, podkreśla że: „Kościół ciągle na nowo podejmuje zmaganie z duchem tego świata, co nie jest niczym innym jak zmaganiem się o duszę tego świata. Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna potężna antyewangelizacja, która ma też swoje środki i swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji”. Nie wolno więc nam lekceważyć zła, które tak podstępnie wkrada się w ludzkie sumienie, ani tego, co kiedyś nazywane było wyraźnie grzechem, a dziś dla wielu jest ogólnie przyjętą modą i zasadą postępowania. Nic wiec nie zwalnia nas od podejmowania nieustannego trudu odnowy religijnej i moralnej społeczeństwa, które powinno wyróżniać się na tle laickich koncepcji państw, wiernością wobec tradycji wypływającej z bogactwa chrześcijańskich korzeni również i dla tej współczesnej cywilizacji. Bóg bowiem nie jest jakimś abstrakcyjnym konkurentem dla naszego ziemskiego życia, ale jest i zawsze będzie gwarantem jego jakości, wielkości i prawdy.

Eligiusz Dymowski OFM

 37
Codzienny nasz język ojczysty

            Nikt nie ma już chyba wątpliwości, iż nasze słownictwo codzienne wyraźnie tapla się w brudzie. W wielu środowiskach używanie brzydkich wyrazów lub przekleństw, stało się po prostu zwyczajną i w niczym nie rażącą normą zachowania. Na korytarzach szkolnych, ulicach, dyskotekach, parkach lub skwerach, młodzież bez większego zastanowienia, posługuje się wszelkim możliwym wulgaryzmem, a dorośli słysząc takie lub inne słowo, ukradkiem spoglądają gdzie indziej lub bezradnie rozkładają ręce. Co więcej, ten mało przyjemny dla ucha codzienny bełkot doczekał się nawet naukowego opracowania w postaci „Słownika polskich przekleństw i wulgaryzmów”, zawierający zbiór ponad tysiąca wyrazów i wyrażeń obscenicznych, które mają świadczyć, iż „Polacy nie gęsi, też swój język mają”. Zasadność posługiwania się tego typu słownictwem zostaje umotywowana we Wstępie, gdzie czytamy, iż „Sens instrumentalny przekleństwa jest motywowany utrwaloną w kulturze ludowej i religijnej wiarą w magiczną moc słów, w to, że poprzez wypowiadanie określonych formuł słownych (klątw, zaklęć) mogą spełniać się wyrażone w nich życzenia ludzi, by komuś stało się coś złego”. Już po tej wstępnej lekturze od razu ciśnie się człowiekowi na język stwierdzenie: no tak – znowu tu jest winna religia, ludowa prymitywna pobożność, staroświeckie gusła i wierzenia. Życie musi się przecież toczyć dalej, szybciej, a im bardziej prymitywnie, tym zabawniej. Czy jednak wszystko można usprawiedliwić na potrzebę chwili, politycznej propagandy, zwyczajnego braku kultury czy niechlujstwa? Literatura piękna od wieków była, jest i będzie nauczycielką dobrego tonu, gustu i zachowania. Nie dajmy się więc zwariować żadnym podszeptom zła, które nazywamy modą lub tak zwanym byciem na topie. Szacunek do ojczyzny, religii, drugiego człowieka, miejsca pracy i wypoczynku wyznacza nie tylko prawda, zdrowa i mądra tolerancja, ale nade wszystko umiłowanie piękna języka, który stanowi o niezaprzeczalnym skarbie każdego narodu, mogącym dzięki niemu wyartykułować swoje marzenia, plany i szczęście. Dzięki umiejętności pięknego wysławiania się człowiek lepiej rozumie sens języka i jeszcze bardziej poznaje siebie, Boga, innych i świat. Ideologia, która rodzi jedynie człowieka masowego, nie mającego własnych myśli ani własnego zdania, które potrafiłby powiedzieć i obronić, zawsze będzie jakąś żałosną karykaturą głupkowatego małpowania. Troska o kulturę codziennego słowa jest tak samo ważna, jak zachowanie własnej tożsamości, bowiem jak ostrzegał kiedyś Martin Heidegger: „Wszędzie i z wielką gwałtownością wzmagające się pustoszenie mowy niszczy nie tylko odpowiedzialność estetyczną i moralną w używaniu słowa. Jego źródłem jest zagrożenie samej istoty człowieka” („List o humanizmie”). Zawsze więc warto ocalać piękno, którego skarbem jest również wypowiadane mądrze i z kulturą słowo. 

Eligiusz Dymowski OFM

 38
Ciężar podarowanej wolności

            Narodzenie Solidarności spowodowało wielką społeczną euforię. Wreszcie potrafiliśmy zjednoczyć wokół siebie siły, aby pokazać światu, iż w demokratycznej cywilizacji nie wolno nikomu zapomnieć o nadwiślańskim kraju. W tej trudnej walce o wolność pomógł nam niewątpliwie autorytet pierwszego słowiańskiego papieża Jana Pawła II, wielkiego orędownika pokoju i wolności każdego człowieka, który wołał, aby „zstąpił Duch Twój i odnowił oblicze ziemi, tej ziemi”. Ostatnie dwie dekady minionego wieku były dla historii Europy burzliwe i pełne przemian. Upadały szczelne mury i granice. Wolność, wcześniej noszona na sztandarach i protestacyjnych wiecach, stawała się z dnia na dzień realnym faktem. Od szarości peerelowskiego blokowiska, zaczęliśmy przechodzić w świat barwnych kolorów, które jednak szybko okazały się spłyconym i wypaczonym pojęciem wolności. Z premedytacją i bez jakichkolwiek skrupułów zachwiano autorytetem Kościoła, ogłaszając religię osobistym wyborem i wewnętrzną sprawą indywidualnego człowieka. Odtąd ciemnogród miało zastąpić państwo nowoczesne, europejskie, bez Boga, sumienia i prawdy. To, co dotychczas stanowiło niepodważalne solidne fundamenty, na których opierało się prawdo do wolności i godności każdej jednostki ludzkiej, teraz  nagle zostało postrzegane jako zagrożenie dla demokratycznego społeczeństwa. Niekończące się spory i kłótnie obnażały z dnia na dzień „nagość” i słabość polskiej duszy, a solidarnościowa siła narodu, przekształciła się w żenującą walkę, kto pierwszy przeskoczył bramę stoczni i uratował zagrożony powiększającym się kryzysem i niewolą kraj. Na początku czerwca bieżącego roku świętowaliśmy dwudziestolecie pierwszych wolnych wyborów do parlamentu. Nie zabrakło więc wzniosłych symboli, wieców, dawnych kłótni i podziałów. I jak na złość, tę smutną historyczną rzeczywistość dobija jeszcze paskudna pogoda, która zamiast letnich promieni słońca, przynosi obfite opady deszczu. Patrzę w niebo za oknem i tak sobie myślę: a może ten deszcz ma głębszy sens? Przecież ktoś wreszcie musi zapłakać obficie nad krajem dla którego ciężar podarowanej wolności jest aż nazbyt trudny do udźwignięcia solidarnie. A przecież jeszcze do niedawna większość tego społeczeństwa nie wyobrażała sobie wolności bez słów: Bóg, honor, ojczyzna. A tu? Coraz mniej Boga i honoru, ale za to coraz więcej obcych wskazówek jak budować Polskę bez autentycznego i świadomego patriotyzmu samych Polaków. Może więc wreszcie wziąć sobie do serca przysłowie, iż „kowalem losu każdy bywa sam” i popukać się w głowę…?

Eligiusz Dymowski OFM

 39
Kapłanów świętych zapotrzebowanie

            Ogłoszony przez papieża Benedykta XVI Rok Kapłański jest doskonałą okazją, aby spojrzeć na codzienne życie tych, którzy przewodzą wspólnocie wiernych. Nie bez znaczenia ma tu również wybór patrona tego wydarzenia, a mianowicie niezwykłego proboszcza z Ars św. Jana Marii Vianneya. Na ogół widzimy kapłanów w kościele, podczas sprawowania sakramentów, w kancelarii lub szkole. W dzisiejszym skomplikowanym świecie zaznacza się bardzo wyraźnie desakralizacja życia, zobojętnienie, zeświecczenie, pęd za bogaceniem się za wszelką cenę, duchowa schizofrenia i odrzucanie wszelkich moralnych autorytetów. Łatwo poddaje się więc krytyce zarówno Kościół, jak i jego kapłanów, zapominając o modlitwie w ich intencjach, osobistych ofiarach i wyrozumieniu. Coraz większe stawiane wymagania duchownym rodzą pytanie, jak obronić jakość i piękno kapłańskiego powołania na tle miałkości życia? Jakich kapłanów potrzeba dziś światu, by nie było przemocy, wojen i nienawiści? Jak przepowiadać Ewangelię, aby ludzie chcieli jej słuchać? Jedno jest pewne trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa potrzebuje takich głosicieli Dobrej Nowiny, którzy będą starać się przeżywać swoje kapłaństwo jako szczególną drogę do świętości. Dlatego każdy z kapłanów powinien sobie codziennie uświadamiać, jak nieodzowna jest mu osobista świętość, wyciszenie i kontemplacja. Ucieczka od krzyku i hałasu. Świadomość służby oraz świadomość, iż na swojej duchowej drodze nie jest i nie pozostanie sam, ale pomagają mu w uświęceniu wierni do których zostaje posłany, czynnie angażujący się w życie parafii. Nie ulega wątpliwości wymaganie, iż najpierw trzeba się samemu oczyścić, aby móc oczyszczać innych. Trzeba wciąż się kształcić, aby nauczać innych. Trzeba stać się światłem, aby oświecać innych. Trzeba być blisko Boga, aby przybliżać innych do Niego. Św. Jan Maria Vianney mówił: „Jakże należy opłakiwać księdza, który odprawia Mszę jako zwykły fakt! Jakże nieszczęsny jest ksiądz bez życia wewnętrznego”. Wszyscy jesteśmy powołani do nieustannego pogłębiania swojego życia duchowego. Dlatego ten Rok Kapłański ma „pomóc przede kapłanom, a wraz z nimi całemu Ludowi Bożemu, w odkryciu na nowo i ożywieniu świadomości niezwykłego, a przy tym niezastąpionego daru Łaski, jaki posługa kapłańska stanowi dla tego, kto ją przyjął, dla całego Kościoła i dla świata, który bez realnej obecności Chrystusa byłby zgubiony” (Benedykt XVI). „Prywatne” życie kapłana jest często łatwym kąskiem dla niepotrzebnych plotek i pomówień. Dlatego „łaska i miłość, jaką kapłan czerpie z ołtarza, obejmuje także ambonę, konfesjonał, kancelarię parafialną, szkołę, kaplicę, domy i ulice, szpitale, środki transportu i społecznego przekazu. Wszędzie może kapłan pełnić swoje pasterskie zadania. Na każdą sytuację rozciąga się wpływ sprawowanej przez niego Mszy świętej oraz jego duchowa więź z Chrystusem, Kapłanem i Hostią” – jak czytamy w dokumencie Kongregacji ds. Duchowieństwa „Kapłan głosiciel Słowa…”. Niech ten nowy podarowany Rok Łaski przybliża jak najbardziej wiarygodnie kapłanów i wiernych do świętej Tajemnicy, prowadzącej przecież do wiecznego zbawienia.

Eligiusz Dymowski OFM

 40
Odeszli, aby żyć w pamięci

            W listopadowym klimacie zamyślenia, wędrujemy cmentarnymi alejkami, zatrzymując się nad grobami osób bliskich, ludzi sławnych, zasłużonych, prostych, zapomnianych, bezimiennych… Powracają wspomnienia, mniej lub bardziej wyraziste obrazy z przeszłości, a w nas samych rozrasta się ogromna tęsknota za życiem, które w końcu i tak przemieni się w wieczność. Dlatego  w długie, listopadowe wieczory, warto również zadumać się nie tylko nad śmiercią, wiecznością, ale i nad zwykłym ludzkim niepokojem oraz strachem właśnie przed tym, co przecież i tak jest nieuniknione. Każdy z nas stanie kiedyś przed tym faktem. Umiłowanie życia – nawet w najbardziej dramatycznym momencie – może być niemalże poetyckim krzykiem o jeszcze jeden bodajże jego ułamek. W takich chwilach rzadko kto czuje się bohaterem, bo życie to najcenniejszy dar, jaki został umieszczony w kruchym naczyniu ludzkiego ciała. Jakże wymownie o miłości do życia napisała w „Opowieści dla przyjaciela” Halina Poświatowska, której „oswajanie” się ze śmiercią przypadło od wczesnych dziecinnych lat: „Kocham życie (...) i nawet wtedy, kiedy zraniło mnie tak bardzo, że na krótką chwilę zapragnęłam umrzeć, nawet wtedy nie popełniłam zdrady. Nie zapominaj, że śmierć była zawsze blisko mnie, zbyt blisko, abym nie przywykła do jej chłodnego, kojącego dotyku, abym nie musiała do niego przywyknąć. (...). Dlatego, kiedy odchodzą do lepszego świata nasi najbliżsi, nawet wewnętrzny bunt sprzeciwu, powoli w nas łagodnieje, a my sami po prostu pokorniejemy, dostrzegając już nie tylko piękno, ale i kruchość ludzkiego życia. Tej tajemnicy i tak do końca nie pojmiemy. Stąd też bolesnej prawdy o ludzkim przemijaniu uczymy się za każdym razem: kiedy zapalamy znicz, gdy ocieramy ukradkiem łzę albo kładziemy świeże kwiaty na mogiłę kogoś, kto mógł jeszcze żyć, kochać lub po prostu być blisko. W takich chwilach wiara prowadzi nas po szczeblach ku górze, gdzie Bóg nie jest wcale Bogiem umarłych, lecz żywych (por. Łk 20,38). To On jest nadzieją, najwyższym sensem, naszą siłą! Tylko w tej perspektywie można zmieniać logikę i myślenie świata, że bez odpowiedniego wyboru i uszeregowanej hierarchii wartości, wszystko zawsze będzie nasączone chaosem, a my zwyczajnie – pozostaniemy nieszczęśliwi. Niechaj więc ci, którzy odeszli, jak najdłużej żyją w naszej pamięci, wówczas mocniej będziemy stąpać po ziemi, bo kiedyś i nas przyjmie ona, by móc przejść na drugą stronę z ciemności do wiecznego Światła.

Eligiusz Dymowski OFM

 41
Samotność w Święta

            Chociaż w święta Bożego Narodzenia tak chętnie podkreślamy ich rodzinny charakter, mimo to w zastraszającym tempie przybywa na naszych oczach ludzi, którzy do wigilijnego i świątecznego stołu, nie mają tak naprawdę z kim zasiąść. Bo okazuje się, że ktoś wyjechał do pracy za granicę, córka z zięciem odpoczywa w ciepłych krajach, inni zapomnieli zaprosić na Wigilię babcię, o dziadku wiadomo tylko, że od lat jest bezdomny… Można by mnożyć podobne przykłady, sęk w tym: jak rozwiązać tego typu smutne problemy? Ludziom na pewno żyje się obecnie coraz trudniej, a narastająca samotność – najczęściej zapłakana – cicho siedzi w czterech ścianach wymarzonego kiedyś M 3.

            Samotność zawsze była trudna i przykra dla człowieka, ponieważ w jego  naturze jest nade wszystko bycie z kimś i dla kogoś. Tym bardziej odczuwalna jest ona w wyjątkowych momentach ludzkiej historii, gdzie pragnienie posiadania obok siebie drugiej osoby, jeszcze bardziej wzmaga nie tylko tęsknotę, ale i ból, który tak trudno ukryć przed samym sobą. Dlatego chleb krojony w samotności w bożonarodzeniowym czasie, choćby pochodził z najlepszej piekarni, smakuje rzeczywiście gorzko, a odgrzewany barszcz, już dawno zatracił swój świąteczny aromat. No może jeszcze karp w galarecie wytrzyma do Sylwestra, a potem? Już nowy rok i nowe nadzieje, że będzie lepiej, że może wreszcie ktoś powróci, ktoś kogoś przeprosi. Może obudzi się jakieś sumienie i zaprosi na następne święta do siebie? W Boże Narodzenie widać najmniej mają do powiedzenia ryby i zapomniana samotność. A przecież święta są dla wszystkich, bowiem sam Bóg nawiedził ziemię, aby swoją światłością rozproszyć każdą ciemność. Gwiazdy na niebie, śpiew kolęd i biały opłatek nie mogą być pustymi rekwizytami podtrzymywanej tradycji, ale wyrazem ludzkiej miłości i wiary. Dlatego, jeśli nie zdążyłeś tym razem ze świątecznymi życzeniami i zaproszeniem, to przynajmniej adorując Boże Dzieciątko, wczuj się przez chwilę w rolę samotnej osoby i pomyśl, co by było gdyby, mimo iż ubrałeś piękną choinkę, kupiłeś najlepsze smakowite potrawy, przygotowałeś prezenty, z niecierpliwością nasłuchując dzwonka, a tu i tak nikt nie zapuka do drzwi, a w betlejemskiej stajence twojego serca zrobiło się jakoś dziwnie zimno i chłodno. Jedynie znów zwierzęta zrozumiały, że wydarzyło się na ziemi coś niezwykle ważnego. Nie bacząc na trud i niewygodę, otoczyły razem Nowonarodzonego Boga tak jak umiały, najprostszą, ale wdzięczną miłością. Przecież tak niewiele potrzeba, aby pojąć, iż wspólnie łatwiej dostrzec jest na niebie pierwszą gwiazdę, zwiastującą Dobrą Nowinę i chwile szczęścia.

Eligiusz Dymowski OFM

 42
Wielki Post – to nie cud dieta

            Uroczystą liturgią Środy Popielcowej, wraz z posypaniem głów popiołem, Kościół wstępuje na drogę, która wiedzie ku świętom Wielkanocy: drogę „pokuty”, czyli głębokiej refleksji i odnowy codziennego życia w duchu i w świetle Ewangelii. Dobra Nowina jest dla człowieka darem, że Bóg kocha każdego, mimo różnorakich słabości i grzechów i we wcieleniu swojego Syna solidaryzuje się z nami, wybawiając ostatecznie od śmierci. Kto z powagą, nadzieją i wiarą przyjmuje to przesłanie radosnej nadziei ku ostatecznej pełni życia, ten nie może pozostać absolutnie obojętny, ani też nie może nie podjąć zobowiązania do odnowy swojego życia według wartości przekazanych przez Chrystusa w Ewangelii. Trzeba więc przejść z odwagą i zapałem, od nierzadko banalnej i spłyconej egzystencji, do głębi duszy, oraz przejść od egoizmu do konkretnych czynów miłości. Dzisiaj bowiem zbyt wiele pada pustych słów wypełniających do pełna kosz w niczym nie pokrytych obietnic, ponieważ tak naprawdę troska o drugiego człowieka nie wchodzi tu w rachubę, ale liczy się jedynie chęć i to pod płaszczykiem pobożnego altruizmu, uzyskania jak największej korzyści dla siebie.

            Nie wolno nam zapomnieć, iż droga odnowy którą wskazuje wiernym Kościół, zawiera się w bardzo konkretnych czynach, a mianowicie: szczera i ofiarna modlitwa, post i jałmużna. Dlatego warto w tym szczególnym postnym czasie mieć zawsze przed oczami Słowo Boga:

            „Powróćcie do Pana Boga waszego, ponieważ jest miłosierny i łaskawy” (por. 1 J 2,12-18). „W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem… Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia” (por. 2 Kor 5, 20-6,2). „Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą… Gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu… Gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (por. Mt 6,1-6. 16-18).

            Wielki Post, to nie żadna cudowna dieta na szybkie zrzucenie zbędnych kilogramów, ale jest to trud chrześcijańskiej postawy, wypływającej z wiary i miłości do Stwórcy. Cokolwiek więc czynisz w tym podarowanym bezzwrotnie czasie otwartym i ochotnym sercem, czynisz dlatego, iż masz świadomość ułomności swojej natury i pragniesz, aby Bóg poprzez świadomą pokutę i umartwienie, oczyścił cię z grzechów i uwolnił od każdej słabości.

            Jak więc przeżyjesz osobiście ten Wielki Post odradzającej się nieustannie nadziei? Może w roztargnieniu lub w bierności, z przyzwyczajenia i bez szczerej wiary, że Bóg może ci naprawdę pomóc w naprawie życia i osobistym nawróceniu? Czego oczekujesz w tym Wielkim Poście od siebie i dla siebie? Czego mogą od ciebie oczekiwać inni? Nie zapominaj, iż owoce przemiany dojrzewać będą zawsze razem z twoją wiarą! Na tę czterdziestodniową drogę duchowej przemiany, niechaj towarzyszą nam słowa papieża Benedykta XVI, który mówi: „Niech zatem Wielki Post posłuży każdej rodzinie i każdej chrześcijańskiej wspólnocie do oddalenia wszystkiego, co rozprasza ducha, i pogłębienia tego, co karmi duszę, otwierając ją na miłość Boga i bliźniego. Myślę szczególnie o intensywniejszej modlitwie, lectio divina, częstszym przystępowaniu do Sakramentu Pojednania oraz aktywnym uczestniczeniu w Eucharystii, a przede wszystkim w niedzielnej Mszy św. Z takim wewnętrznym nastawieniem wejdźmy w pokutny klimat Wielkiego Postu”.

Eligiusz Dymowski OFM

 43 
„Katolicy postępowi” i … co dalej…

            Nie ulega kwestii, iż Kościół katolicki w Polsce od czasów demokratycznych przemian, zostaje poddawany systematycznie krytycznej ocenie. Nie zmienia to jednak faktu, iż wiarygodność Chrystusowego mandatu nauczania jest nieustannie kontynuowana i świadomie przekazywana kolejnym pokoleniom. W styczniowym numerze miesięcznika „Więź” wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja na temat „polskich katolicyzmów”, które wyraźnie różnią się w swoich wizjach kształtu i przyszłości Kościoła w Polsce. W przewodnim artykule redaktora naczelnego miesięcznika, Zbigniewa Nosowskiego, czytamy takie oto słowa: „W mediach masowych, które lubują się w schematach, najchętniej stosowane są podziały dualistyczne. To głównie dzięki mediom żywot mogą jeszcze wieść tak upraszczające kategoryzacje jak katolicyzm łagiewnicki i toruński, ludowy i intelektualny czy otwarty i zamknięty. Wiadomo, że wszelkie opisy dzielące rzeczywistość tylko na dwa zbiory są zazwyczaj dalekie od rzetelności. Świat jest przecież nie tylko czarno-biały, ale dużo barwniejszy. Dychotomie są raczej wyrazem bezradności w opisie rzeczywistości. Taki opis jest najczęściej także silnie obarczony wartościowaniem” (s. 6). Rzeczywiście, media zbyt łatwo starają się wykreować jedynie na swój sposób i użytek z góry narzucony dla nich czytelny obraz. Tymczasem sprawa sięga głębszego pokładu, a mianowicie nie tylko samej historii i tradycji, ale nade wszystko dojrzałości wiary w Boga poszczególnych ludzi. Nikt chyba nie ma wątpliwości, iż spadła liczba systematycznie praktykujących katolików. Nic przy tym nie usprawiedliwia żadnego narzekania, że działamy w jakichś  „prehistorycznych”, przestarzałych strukturach, tak jakby słowa Chrystusa, powiały nagle pewną niezrozumiałą dla nikogo skostniałością. Kościół jest żywym ciałem, który nieustannie odmierza również czas duchem współczesności, a to nie oznacza przecież wcale konieczności relatywizacji ani wiary ani religijnych postaw, ponieważ tego nagle domaga się od nas świat. Wiara jest niezwykle delikatnym darem, który bezustannie każdy z nas powinien zgłębiać i rozwijać poprzez swoją wewnętrzną duchowość. Przecież te same Boże przykazania obowiązują od wieków, a ich uczciwe przestrzeganie z pewnością poprowadzi ludzkość ku bardziej spokojniejszej i szczęśliwszej rzeczywistości. Stąd też postępowość w budowaniu wizji Kościoła wcale nie musi od razu niszczyć tradycji, nawet jeśli odnosi się z dozą dużej krytyki do tzw. powierzchowności, chociażby w pobożności ludowej. Kościół wobec kryzysu powszechnych wartości nie może być obojętny i milczący. To jednak wbrew pozorom sprzyja, aby podjąć wyzwanie zarówno duchowe jak i intelektualne, mogące w przyszłości ożywić i odnowić oblicze chrześcijańskiej rzeczywistości poprzez sumienną, rzetelną i twórczą pracę, w obrębie szeroko zakrojonych duszpasterskich działań. Jak zauważa red. Nosowski „ból tego świata jest bólem Kościoła. Dla świata, który się pogubił, chrześcijaństwo powinno być przede wszystkim znakiem  n a d z i e i” (s. 14). Odpowiedzią na szeroko zakrojoną propagandę sekularyzacji jest bez wątpienia osobiste świadectwo życia, religijna odwaga oraz potrzeba mądrego dialogu i wzajemnej umiejętności słuchania siebie nawzajem. W tym przecież duchu odczytywać należy niezmierne bogactwo dokumentów Soboru Watykańskiego II, które wskazują kierunek działań nie tylko na płaszczyźnie doktrynalnej, ale i również odnoszą się do dialogu na polu ekumenicznym, interreligijnym, z niewierzącymi i poszukującymi oraz ze współczesną kulturą tego świata. Żadne fobie i obawy, że idąc tym torem wszystko się rozleci bezpowrotnie, nie mają głębszego uzasadnienia. Owszem, trzeba bacznie obserwować każde zagrożenie, płynące z egoistycznego i świadomego pomniejszenia roli Kościoła, w prywatne życie każdej jednostki. Niemniej jednak trzeba popatrzeć prawdzie w oczy i zadać sobie konkretne pytanie: jak eklezjalnie nadążyć za przemianami świata, kultury, systemów wartości, aby nie naruszyć w sposób naiwny i pochopny mocnych fundamentów, podtrzymujących zarówno ludzkie dobro jak i przyjaźń z Bogiem. Ewangelia zawiera treści o powszechnym znaczeniu dla wszystkich pokoleń i narodów. Zmieniające się czasy nie zmieniają ich sensu. Sęk jednak w tym, jakim językiem przemówić dzisiaj, aby dorastające i po nich żyjące kolejne pokolenia Polaków, odważyły się żyć Dobrą Nowiną na co dzień świadomie i dobrowolnie? Świat znów „daje” nam szansę nowej ewangelizacji, której źródłem powinien być powszechny rachunek sumienia, co zrobiliśmy z naszą wiarą, a wtedy otworzy się jeszcze jedna możliwość, aby z odnowioną nadzieją, głosić wartości tworzące autentyczną cywilizację miłości.

Eligiusz Dymowski OFM

 

 44
Widocznie ta śmierć była potrzebna

            Zwykle o śmierci myślimy i piszemy w okolicach miesiąca listopada. Tym razem jest jakże inaczej. Bo i zaskakująca tragedia i śmierć 96 osób na pokładzie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Przeraża nie tylko ten smutny fakt, ale i zbieżność dat, które upomniały się i przypomniały światu o zaplanowanej z okrucieństwem stalinowskiej zbrodni w Katyniu. To, co przeżyliśmy w ostatnich tygodniach, nie są w stanie wyrazić, ani opisać jakiekolwiek słowa. Nagle zatrzymało się życie, a w milionach serc, nie tylko Polaków, zadrżała struna bólu, żalu i trudnych pytań. Rosła ona jeszcze w miarę jak niemal każdego dnia przybywało trumien i ceremonii żałobnych, a wszystko to, wydarzyło się w Wigilię Niedzieli Bożego Miłosierdzia. Komu więc ta śmierć była potrzebna? Jak wiele musimy przejść i doświadczyć, aby inny świat wartości nagle nabrał nowego znaczenia i mocy. Aby znów powiedzieć sobie, co tak naprawdę jest ważne w tej codziennej wędrówce po szczęście. Dziś, kiedy zawodzą racjonalne argumenty, gdzie każdy domysł lub spór wydaje się płytki i jakby nie na miejscu, warto sobie przypomnieć słowa Jana Pawła II, z homilii wygłoszonej podczas konsekracji świątyni Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach w 2002 roku: „Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca na całą naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat. Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść «iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście» (por. „Dzienniczek”, 1732). Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia. W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście”! Długo jeszcze będzie zabliźniać się ta historyczna rana, bowiem „nieludzka ziemia katyńska” znowu upomniała się o prawdę w tak dramatyczny i niewyobrażalny dla nikogo sposób. Świat, od pamiętnej godziny: 856 oraz daty 10 kwietnia 2010 – musi tę gorzką prawdę nie tylko przyjąć, ale i głośno wykrzyczeć, aby już nigdy w cywilizowanym społeczeństwie nikt nie był dla nikogo okrutną bestią. Nasze kroki kierujemy w różne miejsca: od Wawelu po Białystok, Warszawę czy Szczecin, gdyż tam spoczęli ci, którym dobro Ojczyzny było najdroższe. Odeszli, aby ich pamięć nie została zasypana w nowych rowach nienawiści, małości i głupoty. Niechaj będą dla nas wszystkich świadectwem i zarazem wyrzutem sumienia, że tak niewiele jeszcze postąpiliśmy ku dobru, które otrzymaliśmy jako zadanie, aby zbudować lepszą, humanistyczną i opartą na mocnych fundamentach Dekalogu nową rzeczywistość. Czy jednak wystarczy nam do tego odwagi i siły?

Eligiusz Dymowski OFM

45
Czy Noe zaspał tym razem?

            Dziwnie zaczął się ten rok. Najpierw długa i mroźna zima, następnie smoleńska tragedia, a potem nagła i gwałtowna powódź. Ileż można znieść przeciwności, aby uwierzyć, że szczęście jest? Ileż można doznać klęsk i porażek, aby solidarnie podać sobie dłonie? Ileż jeszcze potrzeba zła, aby uwierzyć w moc dobra? Na co dzień zbyt łatwo oswajamy się z nieszczęściem, kataklizmami, niewinną i niespodzianą śmiercią. W rodzinnych dyskusjach zastanawiamy się, czy nadchodzi nieubłagalnie koniec świata. Jak długo jeszcze potrwa cierpliwość Boga? Czy doświadczane wydarzenia i znaki mogą być źródłem naszych obaw? Oglądając zalane hektary pól i zniszczony ludzki dobytek, rodzi się zwykłe pytanie: czy sprawiedliwy Noe nie zaspał tym razem? W ostatnich bowiem latach wyrażenie „znaki czasu” stało się niemal powszechnym sloganem. Pojawia się ono w wypowiedziach wybitnych teologów, dziennikarzy, polityków, ludzi o różnych poglądach i ideach. Świat jednak idzie nadal swoim torem i chociaż ulega nieustannej przemianie, to natura, mimo wiedzy i ingerencji człowieka, skutecznie walczy o swoje miejsce i prawa. Może warto więc zatrzymać się na chwilę i zastanowić nad na słowami papieża Jana XXIII, który otwierając Sobór Watykański II, powiedział: „Przy obecnym biegu ludzkich spraw, gdy społeczność ludzka zdaje się wkraczać w nowy porządek świata, trzeba tym pilniej badać zamiary Bożej opatrzności, które poprzez idące czasy i ludzkie przedsięwzięcia, a najczęściej wbrew ich oczekiwaniu, osiągają wytyczne  sobie cele i tym sposobem przemądrze wszystko obracają  na dobro Kościoła, nie wyłączając nawet przeciwnych posunięć ludzkich”. Ten nowy „porządek świata”, sterowany przez człowieka, wymaga głębokiej refleksji, do jakiego stopnia i w jakim kierunku może posunąć się ludzkość, aby nie zniszczyć samą siebie? Cena prawdy jest nie osiągalna w powszechnym rozumieniu. Stąd też Kościół nigdy nie upodabnia się do świata, ani go nie przekreśla. W tym ludzkim chaosie, to właśnie Kościół Chrystusa głosi Dobrą Nowinę i przypomina ludzkości o nawróceniu i powszechnym zbawieniu – tu i teraz – pośród konkretnych wydarzeń historii, zwyczajnych i dramatycznych, radosnych i bolesnych. W tym kontekście przeżywanych chwil, czy stać nas jeszcze na autentyczną i bezinteresowną solidarność, odrzucając świadomie tak modne współczesne żebractwo, aby budować ojczyznę na fundamentach mocnej wiary i patriotyzmu, wpisując ją niepodważalnie w dzieje i bogactwo całej Europy? Codzienność odkrywa i tłumaczy znaczenie „znaków czasu” w życiu wszystkich społeczeństw. Potrzeba jednak – jak zaznacza papież Paweł VI – aby ludzie „nieustannie z najwyższą wiarą i żarliwością modlili się do Ducha Świętego, powierzali się roztropnie Jego kierownictwu, jako głównemu sprawcy ich zamiarowi planów i ich przedsięwzięć, odnoszących się do dzieła ewangelizacji” (Ewangelii Nuntiandi, nr 75). Żaden kataklizm nie może zabić nadziei. Albowiem, gdziekolwiek żyje chociażby najmniejszy bezbronny człowiek, tam musi wspierać go solidarna ręka dobra, życzliwości i współczucia. Bez tego jesteśmy i pozostaniemy tylko pustymi gestami mało śmiesznych klownów na tej cynicznie cyrkowej arenie świata.

Eligiusz Dymowski OFM

 46
Ślady Boga na plaży...

            Wakacje, to dla wielu z nas czas urlopów, podróży, zwykłej regeneracji sił do dalszej pracy. Dla dzieci, młodzieży i studentów, to dni bez szkoły, książek, sprawdzianów i egzaminów. W tym okresie z pewnością łatwiej jest nam się odciąć od szarej, często stresującej rzeczywistości. Jest ciepło, słonecznie, leniwie. Bez trudu dostrzegamy, iż życie toczy się jakby wolniej i w nieco innym wymiarze. W upalne dni z chęcią wyruszamy nad wodę, kryjemy się w cieniu parkowych drzew albo zamykamy się w chłodnych ścianach mieszkań. Rzeczywistość rozmywa się, zastygając wraz z gęstniejącym od słońca ledwie co drgającym powietrzem. Nawet myśli wydają się być spokojniejsze, a wszystko wokół sprzyja duchowemu wyciszeniu. Po prostu odpoczywamy. Od szarości, zimna, hałasu, swoich przełożonych i szefów; od zawiedzionych lub porzuconych nadziei. Pragniemy bowiem przez ten wypoczynkowy czas jak najlepiej zrelaksować się i jak najwięcej zaczerpnąć nowej i pozytywnej energii, aby przez kolejne miesiące patrzeć łagodniej i z dystansem na codzienność. Stąd też staramy się nie myśleć o tym, co niepokoi, drażni i przeraża. Wartość wypoczynku docenia papież Benedykt XVI, który 17 lipca 2005 roku w Les Comber, podczas rozważania przed modlitwą „Anioł Pański, powiedział: ”W świecie, w którym żyjemy, wzmocnienie ciała i ducha jest niemal niezbędne, zwłaszcza dla tych, którzy mieszkają w mieście, gdzie warunki życia i jego nierzadko szaleńcze tempo pozostawiają mało miejsca na wyciszenie, refleksję, odprężający kontakt z przyrodą. Wakacje to również dni, kiedy można poświęcić więcej czasu modlitwie, lekturze i rozważaniom nad głębokim sensem życia, w pogodnej atmosferze, jaką stwarza życie rodzinne i przebywanie z najbliższymi. Czas wakacji to także wyjątkowa okazja, by kontemplować sugestywne piękno przyrody, wspaniałą «księgę» dostępną dla wszystkich, dużych i małych. W kontakcie z przyrodą człowiek widzi siebie we właściwych proporcjach, odkrywa, że jest stworzeniem, małym a zarazem wyjątkowym, «zdolnym odkryć Boga», ponieważ jego duch otwarty jest na Nieskończoność. Przynaglany pytaniem o sens, które nurtuje ludzkie serce, dostrzega on w otaczającym go świecie ślad dobra, piękna i Bożej Opatrzności, i niemal spontanicznie otwiera się na uwielbienie i modlitwę”. A jednak latem tak łatwo zostawiamy Boga na dalszym planie. Czujemy się wolni i nie chcemy, aby tę wolność cokolwiek nam ograniczało. Chcemy czerpać z życia pełnymi garściami. Wreszcie można nadrobić to, co zostało „na potem”. Jest teraz dobra chwila, aby odnowić dawne znajomości, które gdzieś rozmyły się pod stertą ciągłego braku czasu. Ale też poznajemy nowych ludzi, rodzą się nowe przyjaźnie… Tylko że wtedy tak łatwo zapominamy, kim naprawdę jesteśmy? A Bóg? Ten może zawsze poczekać. I rzeczywiście czeka: w przydrożnej kapliczce, w wiejskim małym kościółku, na rozstaju dróg, o pięknym zachodzie słońca lub wczesnym rankiem, odciskając cierpliwie swoje stopy na plaży, aby człowiek, ten spóźniony i zagubiony, łatwiej odnalazł kierunek drogi, która poprowadzi go do prawdziwego szczęścia. Bóg nie jest medialny. Nie ma Go na wielkich billboardach ani w telewizyjnych reklamach. Ale jest tam, gdzie bijące serce człowieka i kawałki dobroci rozsiane są jak kwiaty na łąkach. W wakacje Chrystus zawieszony na krzyżu oczekuje na spotkanie z tobą. I choćby to była najkrótsza modlitwa, On swoimi łaskami każde wówczas ucałuje słowo, bo jest prawdziwym Przyjacielem, który nigdy nie zdradzi, nie zapomni, nie przestanie kochać. Czy wierzysz w to? Jego ślady są przecież tak blisko ciebie…

Eligiusz Dymowski OFM

47
Solidarność serc

            Utrata wolności dała w Polsce początek trwającym prawie półtora wieku walkom o jej odzyskanie. Przez dziesiątki lat trzeba było wielkiej odwagi, bohatersko przelanej krwi, ogromnej miłości do Ojczyzny i wiary, że nie wszystko stracone, że Prawda w końcu zwycięży. 

            Podczas pielgrzymki do Ojczyny w czerwcu 1987 roku, papież Jan Paweł II mówił, że Polska jest Ojczyzną trudnego wyzwania. Składa się ono na bieg naszej historii i jest określone czterema prawami, które przynależą każdemu człowiekowi: prawem do prawdy; prawem do wolności; prawem do sprawiedliwości; prawem do miłości. Każde z nich warunkuje prawdziwy pokój, i to zarówno nie tylko osobowy, ale i społeczny. Nie tylko duchowy, ale i materialny, ekonomiczny. O te właśnie prawa, podkreślające ludzką podmiotowość, godność osoby i godność pracy, za którą winno się otrzymywać godziwą zapłatę walczył od samego początku Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Dziś, kiedy w naszej Ojczyźnie świętujemy trzydziestą rocznicę jego powstania, nie wolno nam zapomnieć, że słowo „solidarność” wyraża w sposób pełny to, co nas niepokoi, pobudza do męstwa, szlachetności, wiąże ludzi ze sobą, aby ostatecznie ukształtować tak życie i społeczeństwo w którym człowiek czuje się bezpieczny, posiadający swoją wartość i powszechny szacunek. Odzyskanie pełnej wolności i swobody, a także nowa wizja polskiego demokratycznego życia, właśnie dzięki „Solidarności”, stała się konkretną, wcieloną w codzienne życie robotników, chłopów i inteligencji. 

            W jednym ze swoich kazań, niedawno wyniesiony na ołtarze, błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko powiedział: „Solidarność” jest to głęboka, trudna treść, jaką zadali sobie Polacy lat osiemdziesiątych. [...] To jedność serc, umysłów i rąk, zakorzeniona w ideałach, które są zdolne przemieniać świat na lepsze. To nadzieja milionów Polaków, nadzieja tym silniejsza, im bardziej jest zespolona ze źródłem wszelkiej nadziei - z Bogiem. Nie wolno nam zapomnieć tych słów. Dziś, o wiele bardziej trzeba nam zwrócić uwagę na społeczny rachunek sumienia, aby odpowiedzieć, co uczyniliśmy z darem wolności, jaki został nam dany, bo rzecz dotyka godności człowieka. Godność człowieka opiera się na jego sumieniu. Najgłębsza solidarność jest solidarnością sumień (ks. J. Tischner, Etyka Solidarności). 

            Ostatnie dziesiątki lat przyniosły nam bardzo istotne zmiany. Nie byłoby ich bez „Solidarności” i z pewnością inaczej potoczyłyby się losy Polski, Europy i świata. To jednak nie zwalnia nas od pracy, czujności, nieustannego wysiłku, aby nie zaprzepaścić wielkiej łaski odnowy, dlatego potrzebujemy dziś odwagi i wielkiego ducha, a nade wszystko rozumu, aby nie żyć i nie działać absurdalnie, bo to tylko śmiech wzbudza (P. Jaroszyński, Naród tylu łez...). Niech ta podniosła rocznica będzie dla nas wszystkich nie tylko kolejnym świętem, które trzeba uczcić, ale nade wszystko mądrą powtórką z historii, uświadomieniem sobie, że pamięć o rzeczach wzniosłych i bolesnych nie powinna już nigdy dzielić i ranić, ale prawdziwie scalać i budować autentyczną solidarność serc.

Eligiusz Dymowski OFM

 48
Październik miesiącem Różańca

            Różaniec jest niewątpliwie jedną z najpiękniejszych modlitw w Kościele. W dzisiejszej formie powstał w końcu piętnastego wieku, a do jego rozpowszechnienia najbardziej przyczynili się duchowi synowie św. Dominika. 
Papież Pius V polecił obchodzić dzień 7 października jako święto Matki Bożej Różańcowej, ponieważ to właśnie modlitwie różańcowej przypisywał odniesienie historycznego zwycięstwa floty św. Ligi (głównie hiszpańskiej i weneckiej) nad flotą turecką pod Lepanto w 1571 roku. Wśród papieży, którzy z wielkim pietyzmem wyróżniali się w propagowaniu różańca był papież Leon XIII. To właśnie on w roku 1885 zlecił zbiorowe odmawianie różańca przez cały październik, a do Litanii loretańskiej włączył wezwanie: „Królowo Różańca świętego, módl się za nami”. 

            Obecność Bogarodzicy w życiu Chrystusa i Kościoła sprawia, iż Maryja była i jest naszą najlepszą Matką, do której tak chętnie zwracamy się w codziennych trudach, potrzebach i troskach. Bowiem „w te same dziesiątki różańca serce nasze może wprowadzić wszystkie sprawy, które składają się na życie człowieka, rodziny, narodu, Kościoła, ludzkości. Sprawy osobiste, sprawy naszych bliźnich, zwłaszcza tych, którzy są nam najbliżsi, tych, o których najbardziej się troszczymy. W ten sposób ta prosta modlitwa różańcowa pulsuje niejako życiem ludzkim” (Jan Paweł II, List apostolski, Rosarium Virginis Mariae, nr 2).

            Odmawiając różaniec, z radością dziecka powtarzamy: Zdrowaś Maryjo…, Bądź pozdrowiona, Matko! Wypowiadając te słowa nasze myśli kierują się do pamiętnego wydarzenia w Nazarecie, kiedy Archanioł Gabriel, pozdrawiając Maryję, oznajmił Jej, że jest „pełna łaski” oraz „pocznie i porodzi syna”, któremu „Pan Bóg da tron Jego praojca, Dawida”. Skoro więc Ona jest „łaski pełna”, to my, świadomi własnej ludzkiej słabości i niedoskonałości, prosimy Ją z wielką ufnością: „Módl się za nami grzesznymi”, abyśmy napełnieni zostali łaską miłosiernego i dobrego Boga. 

            W historii zbawienia, chcąc przekazać światu swoje orędzie, Maryja zawsze zjawiała się wybranym ludziom z różańcem w ręku i usilnie zachęcała do jego odmawiania. Tak było na przykład w Lourdes w 1858 r., czy w Fatimie w 1917 r. Z tych cudownych wydarzeń wynika, że modlitwa różańcowa jest dla Bogarodzicy szczególnie miła, a dla nas wszystkich bardzo skuteczna. Wyrosła bowiem ona ze źródła Ewangelii i jest jej wiernym streszczeniem. 

            Jan Paweł II w czasie apostolskich pielgrzymek po całym świecie, nie rozstawał się nigdy z różańcem. Przesuwając jego paciorki powierzał Bogu, za przyczyną Matki, wszystkie sprawy Kościoła i całej rodziny ludzkiej. Modlił się o sprawiedliwość, solidarność i pokój na ziemi. Modlił się również o poszanowanie życia każdego człowieka, o zachowanie Dekalogu, o wierność Chrystusowi oraz o miłość w samym Kościele i wśród wszystkich ludzi na całym świecie.

            Dla ludzi wierzących, różaniec nie może więc być przedmiotem, który ogląda się z należnym szacunkiem. Nie może być również jakimś magicznym amuletem, który nosi się jedynie przy sobie, ale bardzo rzadko na nim się modli. Tej wyjątkowej modlitwie, za każdym razem trzeba koniecznie przywracać dawną jej świeżość i powszechność. Niechaj różaniec, w tym październikowym maryjnym czasie, scala nasze rodziny, nasze wspólnoty i nasze parafie.

Eligiusz Dymowski OFM

49
Ukłon w stronę Mądrości

            W historii świata ludzkość zawsze ceniła sobie mądrość i doświadczenie. Były bowiem one swoistym skarbem, przed którym czuło się respekt i wielki szacunek. Biblijna księga poucza, iż kto mądrość miłuje, „ten miłuje życie, a ci, którzy dla niej rano wstaną, napełnią się weselem. Kto ją posiądzie, odziedziczy chwałę, a gdzie ona wejdzie, tam Pan błogosławi!” (Syr 4, 12-13). Mądrość jest więc darem, który nabywa się z czasem, wsłuchując się uważnie w naukę mędrców, proroków i właściwych nauczycieli. Stąd też w starożytnych kulturach ceniono zawsze osoby dojrzałe wiekiem, bowiem ludzie najstarsi mają jakby z natury właściwe sobie prawo, aby ukazywać innym odpowiednie drogowskazy, udzielać im napomnień i przestróg. Człowiek zaś młody, dopiero co zdobywający doświadczenie i wiedzę, mógł jedynie z uwagą śledzić oraz z pokorą przysłuchiwać się w nauczające słowa mistrzów. Współczesne nam czasy odwróciły tę historyczną i sprawdzoną hierarchię wartości na rzecz tzw. kultu młodości, w której upatruje się jedynie właściwą dla siebie twórczą kreatywność. Utarte porzekadło, że „najlepiej jest być młodym, pięknym i bogatym”, w wielu przypadkach osiąga dziś swoje apogeum chwilowej chwały i sukcesu. Osoby bogate w życiową wiedzą i mądrość, zbyt łatwo odsuwa się na margines. Nie liczy się uzyskane w mozołach i trudzie doświadczenie, natomiast w „cenie” znajduje się dopiero co zdobywana umiejętność rozeznania otaczającego świata. Stąd też ludziom młodym i dyspozycyjnym, powierza się odpowiedzialne zadania, które nierzadko mają potem wpływ na konsekwentną przyszłość całych społeczeństw. Prawdziwa wartość mądrości została więc zredukowana do minimum zdobywanej wiedzy, która tak naprawdę zawęża poznawanie świata, człowieka i jego Stwórcy, do niewielkiego, jedynie specjalistycznego jej wycinka. Coraz łatwiej przychodzi nam zdobywać tytuły i dyplomy, a to nie jest absolutnie jednoznaczne z posiadaniem już prawdziwej mądrości. O tę mądrość trzeba nam bowiem nieustannie się modlić, mając zawsze przed oczami słowa, że „choćby zresztą był ktoś doskonały miedzy ludźmi, jeśli mu braknie Mądrości od Ciebie – za nic będzie poczytany” (Mdr 9, 6). Człowiek rodzi się, aby dorastając osiągał odpowiednią wiedzę i kwalifikacje. Dlatego mądrość zdobywa się z upływem lat, nie tylko poprzez odpowiednie studia, czy nawet ciekawość, ale również dzięki umiejętności obserwowania zarówno ludzi, jak i świata. Oznaką mądrości, była zawsze odpowiednio uszeregowana hierarchia wartości oraz wyrobiona w sobie jedność myśli, słów i czynów. Prawdziwa mądrość nie ulega nigdy żadnej presji skierowanej najczęściej ku własnym interesom. Jest ona bowiem cechą ludzi wielkich i skromnych zarazem, zdolna zawsze oprzeć się jakiejkolwiek zewnętrznej manipulacji. Stąd też nigdy nie przemija, co więcej, to właśnie upływający czas sprzyja jej ugruntowaniu i umocnieniu. Człowiek mądry potrafi znaleźć dystans do otaczającej rzeczywistości, ponieważ lepiej rozumie ten świat, niż inni. Nie kieruje się też uprzedzeniami, doceniając z szacunkiem zarówno wiedzę jak i doświadczenie innych. Współczesny świat, który tak łatwo tworzy swoich bożków, zapomniał chyba o jednym, iż „korzeniami mądrości jest bojaźń Pańska, a jej gałęziami długie życie” (Syr 1, 20). Ukłon w stronę mądrości, wydaje się nieodzownie konieczny dzisiejszemu światu, i to zarówno ku jego głębszej refleksji, ale i też dla jego ocalenia.

Eligiusz Dymowski OFM

 50
Wartość codziennego uśmiechu

            W radosnej atmosferze świąt Bożego Narodzenia kończy się zawsze stary rok. Wigilijne łamanie się opłatkiem, wzajemne życzenia i prezenty wywołują w nas wiele pozytywnych emocji i nieukrywanych chwil szczęścia. Dokonując pewnego bilansu po minionych miesiącach, z ulgą i nadzieją wyczekujemy zawsze tej pierwszej gwiazdki, która wszystkim „zwiastuje radość wielką”. Trudno więc o lepszą okazję, ażeby nie pokusić się i nie zastanowić, czym tak naprawdę jest uśmiech w życiu każdego z nas. Człowiek z natury swojej kocha słońce i pragnie tego słońca jak najwięcej. Musimy jednak pogodzić się z klimatem, jaki mamy w naszej sferze geograficznej. Najważniejsze jednak, aby – mimo różnych trosk i problemów, chorób i zaskakujących cierpień – na nowo odżywały w nas chwile radosne, niosące wewnętrzny pokój i zadowolenie z bycia dla innych i z innymi. Tak wielu przecież ludzi żyje obok nas zwyczajnie smutnych, bo los nie zawsze był dla nich „szczęśliwą kartą”. Dlatego teraz, w tych ostatnich dniach roku, niechaj zabłyśnie w naszych oczach pozytywna iskra nadziei i dobra, która odmieni zarówno samopoczucie, jak i doda sił, aby z odwagą zmierzyć się – jeśli zajdzie taka konieczność – z każdą napotkaną trudnością. Każdy człowiek jest dla samego siebie wielką, nieprzewidywalną tajemnicą. Łatwo bowiem ulega wewnętrznym nastrojom, a wtedy – jak zauważa wybitny filozof Roman Ingarden – „zamiast  b y ć  przez pozostanie przy sobie, przez uchwycenie siebie w każdym bólu i w każdej radości, i w każdym wysiłku i zwycięstwie, zatraca się bezpowrotnie. Nie wie, jak wiele traci. Myśli, że buduje świat dokoła siebie i siebie w tym świecie, a tymczasem tłumi tylko własny lęk przed grożącą mu pustką. I przez to tym bardziej już dziś pustką się staje” (Książeczka o człowieku, Kraków 1987, s. 61). Obecnym czasom potrzeba sprawdzonego lekarstwa, które w dziejach ludzkości nie zmieniło swojej receptury na radość i szczęście, a mianowicie człowieka patrzącego oczami wiary, życzliwości i altruizmu, człowieka dla którego naturalny uśmiech jest tak samo ważny, jak gest przebaczenia i pojednania. Czy jednak w tym gąszczu naszych różnych trosk, modlimy się do Boga o radość i dobry humor każdego dnia? Czy rozmawiamy o nich ze sobą? Afrykańskie przysłowie mówi, iż „człowiek cierpliwy rozgotuje kamienie”. Swoją postawą, wytrwałością i świadectwem możemy w ten sposób innych prowadzić do Źródła szczęścia. Bo jeśli ja sam „doświadczę radości i zażyję szczęścia” (Koh 2, 1), to wówczas mój uśmiech podniesie na duchu zrozpaczonych, uleczy szarość ze smutku. Dlatego, gdy napotkamy na naszej drodze kogoś o ponurej twarzy, obdarzajmy go zawsze hojnie uśmiechem, albowiem któż bardziej potrzebuje go wtedy, niż ten, co nie potrafi go dostrzec i dawać z wzajemnością? To będzie nasze małe szczęście, które leczy!

Eligiusz Dymowski OFM 

51
Dzieci jednego Boga!

            Głęboka troska o jedność chrześcijan, od lat gromadzi uczniów Chrystusa na wspólnej modlitwie w różnych kościołach i kaplicach. W ten sposób nawiązują oni do apostolskich czasów, kiedy to uczniowie Pana „trwali jednomyślnie w nauce, na łamaniu chleba i modlitwach” (Dz 2, 42). W świecie rozdartym pomiędzy wiarą a rozumem, pomiędzy „mieć” a „być”, który tak łatwo odrzuca prawa Dekalogu na rzecz wygody i konsumizmu, potrzeba jeszcze bardziej wyraźnego świadectwa tych, za którymi sam Chrystus prosił, „aby byli jedno” (J 17, 21). Uwierzyć w jedność, to już coś więcej, niż tylko mieć nadzieję. To wielki krok, aby bronić się przed zniechęceniem i wzajemnym uprzedzeniem. To znak otwartości na działanie Bożego Ducha, który ożywia chrześcijan ku pragnieniu wspólnej jedności i kieruje nimi, aby kosztowali darów ekumenicznego dobra w codziennym życiu i postępowaniu. 

            Wspólna modlitwa i medytacja Słowa Bożego stanowią istotny element na drodze odważnego dialogu o sprawach trudnych, spornych, a nawet i niekiedy gorszących. Na tej drodze potrzeba nie tylko odwagi, ale i mądrości. Nadal konieczni są ludzie z różnych religijnych kręgów, którzy mają wrażliwe serca i szeroko patrzące oczy, zdolne dostrzec otwartość nieba dla wszystkich. Wciąż zatem pozostaje wiele do uczynienia na tej drodze. Trzeba jednak nie tylko słów, ale również odwagi i świadectwa, aby inni zobaczyli, że Ewangelia to naprawdę dobra nowina o zbawieniu człowieka, a nie „kość” niezgody pośród narodów. 

            Wszelkie podziały w Kościele Jezusa Chrystusa na przestrzeni wieków, doprowadziły do bolesnych i trudno gojących się ran, ale „nie podzieliły jednak samego Kościoła, nie pozbawiły go jedności, w którą wyposażył go Chrystus. Wysiłki ekumeniczne mają więc za zadanie przywrócenie jedności widzialnej, ponieważ jedność niewidzialna trwa nieprzerwanie w Jezusie Chrystusie” (Z. Kijas, Odpowiedzi na 101 pytań o ekumenizm, Kraków 2004, s. 19-20). To jest wyzwanie dla wszystkich chrześcijan, chcących dobra i autentycznego pojednania. Stwórca świata pragnie bowiem jedności całego rozproszonego rodzaju ludzkiego. „Wynika stąd nie tylko obowiązek dążenia do jedności, ale także odpowiedzialność wobec Boga i wobec Jego zamysłu, spoczywająca na tych, którzy przez chrzest stają się Ciałem Chrystusa – Ciałem, w którym winny się w pełni urzeczywistniać pojednanie i komunia” (Jan Paweł II, Ut unum sint, nr 6). 

            Trwanie w jedności nauki i na wspólnej modlitwie, czyni z nas prawdziwie wiernych uczniów Chrystusa, którym zgoda i pojednanie nie są obojętne. Delikatny skarb wiary, przechowywany w glinianych naczyniach, był i jest dla człowieka czymś wyjątkowym i ważnym. Tylko wspólna troska o niego może dać wyraz prawdzie oraz poczucie, że żaden trud nie pójdzie na marne tam, gdzie są wiara, nadzieja i miłość. Dlatego na tej drodze nie wolno nam zapomnieć, że „wszystko zależy od Dwunastu i od tych, którzy z ich ręki odziedziczyli światłość, czyli wiarę – ale nie wiarę w sukces, lecz w niezwyciężoną moc powierzonego zadania” (Hans Urs von Balthazar, Burzenie bastionów, Kraków 2000, s. 24-25).

 

Eligiusz Dymowski OFM 

 

 52
Lęki i fobie dnia codziennego

            Lęk jest jedną z najbardziej podstawowych ludzkich emocji. Tak naprawdę doświadczamy go wszyscy i nie jesteśmy w stanie do końca przed nim uciec. Podobnie jak inne emocje, może on przybierać różne stany i natężenia, w zależności od osoby, sytuacji lub miejsca. Często dopada nas niespodziewanie, albo powraca jak bumerang po silnie przeżytych wydarzeniach. Wtedy czujemy się tak bardzo niespokojnie i źle. Nawet wiara w Boga nagle wydaje się za mała, aby go pokonać w sobie raz na zawsze. Żyjemy w epoce nieustannych przemian i stresów. Każdego niemalże dnia spotyka nas tak wiele sprzeczności, których do końca nie umiemy ani pojąć, ani zrozumieć. Czujemy się osłabieni, zagubieni, przerażeni. Bo ten wręcz żarłoczny pęd cywilizacji, mimo wielu zdobyczy i sukcesów, w gruncie rzeczy nie pozwala nam żyć w spokoju oraz w duchowej harmonii z naturą i jej Stwórcą. Natłok informacji napływających z całego świata, często negatywnych i tragicznych, wywołuje mimo chodem nieukrywane emocje i reakcje. Nawet w domowych dyskusjach, komentujących rzeczywistość, widać w oczach przerażenie i niepewność o lepsze jutro. Kryzys wartości, szczególnie etycznych i moralnych, wzbudza (zwłaszcza wśród ludzi młodych) poczucie wszelkiego bezsensu, a co za tym idzie, lęków i fobii. Zmarły w Krakowie, 8 czerwca 1972 roku prof. Antoni Kępiński, wybitny lekarz i psychiatra, myśliciel humanizmu i filozof, powiedział: „Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie”. Nie ma więc takiej sytuacji, z której nie można by wyjść cało, nawet po najbardziej trudnych doświadczeniach i przeżyciach. Bowiem im większa w nas wiara, tym pewniejsza nadzieja, że dobro może przezwyciężyć wszelkie zło. Jakąż otuchę w tym wszystkim dodają nam słowa psalmisty: „Chociażbym chodził ciemną doliną, / zła się nie ulęknę, / bo Ty [Panie] jesteś ze mną” (Ps 23, 4). Każdego dnia musimy stawać twarzą w twarz z prawdą o sobie, z głębokim rachunkiem sumienia oraz ze świadomością, że tak wiele zależy od nas, od naszej wewnętrznej siły, aby pokonywać przeszkody, zwłaszcza te wewnętrzne, rozbijające spokój duszy, wspinając się uparcie na trudne schody do nieba. Człowiek może tak wiele uczynić dobrego, zarówno dla siebie jak i dla innych. Musi jednak uwierzyć, że na tej drodze nie jest sam, bo nieustannie wspiera go Bóg, jedyna Prawda, która ocala i zbawia nieustannie. Samotność w lęku, to pierwszy krok do porażki. Przekonanie, że obok mnie jest zawsze Ktoś, z wyciągniętą pomocną dłonią, to światło, które rozprasza mroki ciemności naszej duszy, niepewności i lęku. Światło, bez którego nie można spełnić się do końca będąc człowiekiem, stworzonym przecież na obraz i podobieństwo samego Boga. Odwagi więc, bo nie jesteś na tej ziemi tylko ty sam, ze swoim lękiem i przerażeniem.

Eligiusz Dymowski OFM 

53
„Gorzkie żale przybywajcie…”

            Wielki Post. Czterdzieści dni intensywnego przyglądania się pustyni własnego życia. Tyle bowiem kolorów znów wyblakło. Marzenia i nadzieje osłabły w wirze codzienności, a świat, nie zważając na nic, podąża własnymi ścieżkami. W ogrodach ludzkiej duszy znów łatwo i szybko zakorzeniło się zło, ciernie i chwasty duchów nieprawości. I nagle na tej pustyni staje Chrystus ze swoim krzyżem. Wziął go jako narzędzie, które wyrwie dusze z wszelkiej ciemności wiecznego zatracenia. Na poranek Jasności trzeba jeszcze trochę poczekać. Wszystko musi widocznie przejść przez tę wyjątkową godzinę oczyszczenia. Z oddali dochodzi coraz dobitniejszy głos „Gorzkich żali”: Duszo oziębła, czemu nie gorejesz? // Serce me czemu całe nie truchlejesz? // Toczy twój Jezus z ognistej miłości. // Krew w obfitości. Spragniony Boga człowiek, przyjmuje z pokorą popiół na głowę, rozpoczynając nową erę tęsknoty i osobistej przemiany. W męce i krzyżu Chrystusa widzi on swój ratunek i zbawienie. Bo kto kochać pragnie szczerze, ten właśnie w krzyżu dostrzega znak wiary. Chce jak najpełniej zbliżyć się do tajemnicy cierpienia Jezusa, aby w chwilach próby potrafić również unieść swój krzyż i cierpienie, gdy ich nagle i niespodziewanie doświadczy. Święty Franciszek Salezy powtarzał: „Nie proście o krzyże, przeciwstawiajcie im wszystkie możliwe środki zaradcze, ale gdy przychodzą, akceptujcie je z uległością”. Każdy człowiek niesie swój krzyż, ale tylko człowiek głębokiej wiary jest w stanie doświadczyć przy tym słodyczy jego ciężaru. Dla wielu będzie on nadal znakiem przekleństwa i niesprawiedliwości. Za tych również umarł Chrystus. Biorąc udział w nabożeństwach pokutnych Wielkiego Postu, miejmy przed oczami zawsze Tego, „którego przebodli”, znienawidzili i pohańbili. Nic przecież nie zmieni faktu, że „usprawiedliwienie zostało nam «wysłużone przez Mękę Chrystusa», który ofiarował się na krzyżu jako żywa, święta i miła Bogu ofiara i którego krew stała się narzędziem przebłagania za grzechy wszystkich ludzi” (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 1992). Kto więc z ufnością będzie stał przy cierpiącym Chrystusie, nigdy nie będzie sam, bo od Niego samego dozna pocieszenia w chwilach próby i cierpienia. Tymczasem, nad Jerozolimą zapada senna noc. Przy tlących się lampach ktoś kończy zaplanowany skrupulatnie spisek. Po drugiej stronie wzgórza, w ogrodzie pełnym oliwkowych drzew, Syn rozmawia z Ojcem i doznaje trwogi. Tylko człowiek zapomniał czuwać i zasnął. Lecz Bóg nie pozwoli mu zginąć, jeśli w porę obudzi się i zdąży o świcie dobiec do pustego grobu…

Eligiusz Dymowski OFM

 54
"Wierzę w ciała zmartwychwstanie"

            Trudno wyobrazić sobie radosny klimat świąt wielkanocnych bez wcześniejszego, liturgicznego okresu Wielkiego Postu. Człowiek uwikłany w grzech zagubił w sobie czystość stworzenia, dlatego Bóg nie pozostawił go samemu sobie, ale wyciągnąwszy rękę, ukazał drogę, która prowadzi go poprzez Golgotę, aż do pustego grobu. Stąd też tajemnica życia i śmierci Chrystusa tak bardzo wyraźnie zaznacza się w całej ciągłości historii zbawienia. Tę prawdę jasno podkreśla „Katechizm Kościoła Katolickiego”, mówiąc iż, „odkupienie przychodzi do nas przede wszystkim przez krew Krzyża, ale to misterium jest obecne w dziele całego życia Chrystusa”, który przecież „wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby”(Mt 8, 17), a zmartwychwstając dokonał w pełni usprawiedliwienia (KKK nr 517).

            Chrystus Pan – nieskazitelny Baranek, który gładzi grzechy świata (por. J 1, 29), poprzez złożoną przez siebie ofiarę, daję człowiekowi nową siłę i nadzieję, przywracając utraconą jedność z Bogiem Ojcem przez „Krew Przymierza”, wylaną „na odpuszczenie grzechów” i „okup za wielu” (Mt 26, 28). 

            Wiara w zmartwychwstanie była od początku dla chrześcijan czymś tak podstawowym i wzniosłym zarazem, iż nie podobne, aby ona i dziś została przez nich odrzucona albo wyśmiana. Ten, który pokonał śmierć na Krzyżu, nie pozostawia cienia wątpliwości, iż wiadomość o Jego pustym grobie, tak bardzo przeraziła i nadal przeraża władców tego świata, którzy uczynią wszystko, aby za kolejne wydane srebrniki, pomniejszyć – na ile się da – ten bezprecedensowy zbawczy fakt. (por. Mt 28, 11-15). My jednak, mimo swoich słabości, zwyczajnych pokus i różnorakich namiętności, trwamy ufni na modlitwie, ponieważ „wierzymy mocno i mamy nadzieję, że jak Chrystus prawdziwie zmartwychwstał i żyje na zawsze, tak również sprawiedliwi po śmierci będą żyć na zawsze z Chrystusem Zmartwychwstałym i że On wskrzesi ich w dniu ostatecznym” (KKK, nr 989). Dlatego Święta Paschalne, które wraz wiosną budzą nowe życie i niosą radość, muszą dla wierzących katolików być czymś więcej, niż tylko suto zastawionym stołem i bogato przygotowaną święconką, którą należy odpowiednio wcześniej przynieść do kościoła. Uwierzyć w zmartwychwstanie może tylko ten, kto naprawdę zrozumiał kruchość i przemijalność swojego życia. W logice świata, jego wiara w życie po śmierci jest i pozostanie jeszcze długo czczą gadaniną. Tylko że Bóg jest sam Panem początku i końca. To On wyznaczył wszelkie granice, których żadne ludzkie myślenie nie jest w stanie ani pojąć, ani przewidzieć. Stąd też, zanim zakończy się kres wszelkiego ziemskiego żywota, warto zawsze mieć przed oczami zapisane słowa: „Tak powinieneś zachować się w każdym czynie i w myśli, jak gdybyś dziś miał umrzeć. (…) Jeśli dziś nie jesteś gotowy, czy będziesz gotowy jutro?” (Tomasz à Kempie, O naśladowaniu Chrystusa, Księga I, rozdz. 23, nr 1). Przyjąć tę prawdę wiarą o wiele przecież więcej znaczy, niż tylko samo pragnienie bycia jedynie bardziej szczęśliwszym po śmierci. 

Eligiusz Dymowski OFM

55
Jesienne zamyślenia nad Słowem

            „To wstyd, że jako katolicy nie znamy wystarczająco Pisma Świętego. Boimy się go otworzyć i czytać, bo lepiej jest żyć ze świadomą ignorancją, aniżeli świadomie szukać prawdy o Bogu i o nas samych”. Zdanie to usłyszałem nie tak dawno od jednego z moich studentów. Z powagą przyznałem mu rację i … No właśnie… Czytamy różne gazety, książki, horoskopy. Chętnie dyskutujemy o polityce, codziennym życiu, ludzkich problemach, a tymczasem prawie nigdy nie mówimy o Biblii. Owszem, kupujemy ją nawet chętnie na prezenty z okazji różnych rodzinnych wydarzeń, takich jak chrzest, Pierwsza Komunia Święta, ślub, a cała jej mądrość i piękno i tak w końcu wędruje ma martwą półkę różnych gadżetów. Rzeczywiście, coś się z nami niedobrego chyba dzieje. Z jednej strony przyznajemy się chętnie, że jesteśmy ludźmi wierzącymi, w miarę regularnie chodzimy do kościoła, przystępujemy do sakramentów, z drugiej zaś, żyjemy obojętnie sprawami wiary. A przecież Bóg od zawsze przemawia do człowieka poprzez Słowo, ponieważ „nigdy nie było w Bogu czasu, w którym nie było Logosu. Słowo istniało przed stworzeniem” (Benedykt XVI, Adhortacja Verbum Domini, nr 6). To ono więc staje się nieustannym źródłem ludzkiej nadziei, że spełnią się kiedyś wszelkie obietnice dane przez Stwórcę. Słuchanie Boga, to rozumne zamyślenie się nad Księgą, pochylanie i dzielenie się darem Słowa Wcielonego i żywego. Świat stworzony jest bowiem rzeczywistym miejscem, gdzie rozgrywa się nieustannie historia miłości Boga i Jego stworzenia. Współczesny świat, który gubi się w gąszczu pustosłowia, potrzebuje na nowo świeżości wiary, która zdolna będzie dać człowiekowi wrażliwe ucho, aby usłyszał Słowo Boże i umiał odpowiedzieć na nie z odwagą, bowiem „człowiek jest stworzony w Słowie i Nim żyje; nie można zrozumieć samego siebie, jeśli nie otwiera się na ten dialog” (tamże, nr 22). Czytając Pismo Święte ufamy, iż Słowo Boże otwiera nas pełniej na spotykane problemy i ostatecznie pozwala znaleźć odpowiedzi na trudne pytania, na które świat nie jest w stanie do końca nam odpowiedzieć. Szukanie rozumienia Słowa Bożego musi więc być naszym świadomym chrześcijańskim zadaniem, bo tylko wtedy człowiek może znaleźć ukojenie w rozterkach niewiedzy i własnym zagubieniu. Dlatego „w świecie, który często uważa Boga za zbytecznego lub obcego, my – podobnie jak św. Piotr – wyznajemy, że tylko On ma «słowa życia wiecznego» (J 6, 68), (tamże, nr 2). Niechaj ta prawda zawsze towarzyszy naszym codziennym tęsknotom i troskom, ponieważ szukana sercem – otwiera bramy ku niekończącej się Tajemnicy.

Eligiusz Dymowski OFM

 56
Listopad miesiącem zadumy nad przemijaniem

            Kolejny miesiąc listopad. Cmentarze pełne zapalonych zniczy i świeżych kwiatów. Dzień Wszystkich Świętych, a potem Zaduszki. Dni pamięci o tych, co już odeszli, których już nie ma pośród nas. Odwiedzamy groby najbliższych, zadumani, rozmodleni, zamyśleni…, jakby czas nagle spowolniał, stał się bliższy naszemu sercu w tym nieustannym biegu codzienności. Odżywają wspomnienia, a pod powieką zwyczajna ludzka łza… Dlatego jest to również dobry moment, aby odnaleźć w sobie ciszę na refleksję nad swoim życiem, nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Bo ile dobra pozostawisz na ziemi, tyle go uniosą aniołowie do nieba! Warto więc kochać, by ciągle żyć w pamięci innych…

*       *       *

kiedy przyjdzie śmierć
zrób mi krzyż na czole
z kropel łez
tak jak czyniła moja matka
kiedy opuszczałem dom

to jedno tylko
możemy zabrać 
na drogę

Eligiusz Dymowski OFM

57
Kolęda dla bezdomnego

            Świąteczny czas Bożego Narodzenia przeżywamy niezwykle uroczyście, pod koniec grudnia każdego roku. Przyjąć bowiem Boga-Człowieka pod swój dach, to nie tylko radość i szczęście, ale nade wszystko zobowiązanie, by dzielić się tym niezwykłym Darem z każdym człowiekiem. Biały opłatek, świąteczne życzenia i wspólnie śpiewane kolędy, podwajają ten nastrój jeszcze bardziej. Wigilijny stół zawsze był dla ludzi wierzących miejscem uświęconym dobrocią i wzajemną życzliwością. Szczególne znaczenie ma on dzisiaj, kiedy światem zaczyna rządzić coraz bardziej wzmagający się strach i niepewność o jutro. Wokół nas tak wiele ludzi samotnych, bezdomnych, opuszczonych i zapomnianych przez najbliższych, dla których przez cały rok ubogie Betlejem, które stało się miejscem narodzin Boga, to przytuliska, prowizoryczne szopy, czy kanały wodociągowe. Dla nich również rodzi się Chrystus, ubogi i bezbronny, zdany na pomoc i życzliwość ludzi, ale także i na czyhające niebezpieczeństwo. To najbardziej dramatyczne Betlejem, od najstarszych wieków, aż po współczesność. Zrozumieć drugiego człowieka w takie święta, to odwaga myślenia i pochylenie się nad jego zagubieniem i niekiedy osobistą życiową klęską. W sercu miłości Boga jest każdy człowiek. Wymownie napisał o tym papież Benedykt XI: „W tym świecie, od chwili kiedy On sam zechciał rozbić tu swój «namiot», nikt nie jest obcy. To prawda, wszyscy jesteśmy w drodze, ale właśnie Jezus sprawia, że czujemy się jak w domu na tej ziemi uświęconej Jego obecnością. Prosi nas jednak, abyśmy uczynili ją domem gościnnym dla wszystkich. Zadziwiający dar Bożego Narodzenia polega właśnie na tym, że Jezus przyszedł dla każdego z nas i w sobie uczynił nas braćmi. Zobowiązuje nas to, byśmy coraz bardziej przezwyciężali niechęć i uprzedzenia, znosili bariery i unikali sporów, które dzielą albo, co gorsza, przeciwstawiają sobie poszczególnych ludzi i narody, byśmy wspólnie budowali świat sprawiedliwości i pokoju” (Benedykt XVI, Chrystus pragnie zamieszkać w sercu każdego z nas). Dobroć dla drugiego człowieka smakuje w takim momencie, jak biały opłatek w dłoniach dających kolejną nadzieję. Rozjaśnione gwiazdami niebo oświetla wszelkie mroki ciemności, abyśmy mogli iść przez ten świat, dając świadectwo wiary, iż naprawdę narodził się Ten, którego głosili prorocy – Mesjasz Pan, Zbawiciel. Dlatego i dzisiaj prosimy Cię Chryste: „Przyjdź znów na świat, by wyrównać rachunki strat, // Żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole. // Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas, // I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole”. 

Eligiusz Dymowski OFM

 58
 Nuda wolnego czasu

            Po trudach różnorakich prac i obowiązków, normalną rzeczą jest, aby człowiek odpoczął. To święte prawo przysługuje mu od wieków. Jednak wraz rozwojem cywilizacji, zmienił się sposób patrzenia na czas wolny. Współczesne społeczeństwo spod znaku Fast food’ów, cyfryzacji, telefonów komórkowych, coraz bardziej czuje się zawiedzione „nieszczęsnym” darem wolnego czasu. Bowiem jego ilość przestała być jakimś drogim luksusem, zarezerwowanym jedynie dla bogaczy, ale stał się on udziałem praktycznie wszystkich. Nowoczesna technologia pozwala zdecydowanie na zmniejszenie ilości przepracowanych godzin. Stąd też wolny czas niekoniecznie musi być przeznaczony jedynie na odpoczynek, bowiem nie zawsze jesteśmy tak bardzo zmęczeni. Społeczeństwo nastawione na konsumpcję i rozrywkę szuka więc różnych form dla zabicia wolnego czasu. Pojawiająca się nuda, staje się po prostu chorobą cywilizacyjną, przed którą trzeba tak samo się bronić, jak i przed każdym innym objawem niebezpiecznych nawyków i uzależnień. Tak zwana masowa kultura oducza społeczeństwo głębszego myślenia, a więc również i jego duchowych potrzeb. Nic jednak nie trwa wiecznie, a natura ludzka zbyt szybko się męczy i przyzwyczaja do stanu rzeczy, a przez to zaczyna odczuwać coraz intensywniej objawy znudzenia, gdzie życie pogrążone w takim stanie, szybko wpada w sidła beznadziejności i smutku. Nuda jest więc pustką duszy oraz bolesnym doświadczeniem bylejakości. Znudzony człowiek, bez względu na wiek, żyje zgodnie ze słowami piosenki Jacka Kaczmarskiego: „Byle jak, byle być, byle mieć, byle żyć”. Dlatego, czy stać nas na bylejakość, aby wszystko nagle straciło swój sens? Z drugiej jednak strony, czy jest jakieś lekarstwo na masową nudę? Żyjemy w społeczeństwach, w których wolny czas przestaje mieć moralną wartość, a coraz częściej jest jedynie losowym fantem, z którym w końcu coś trzeba zrobić. W takich sytuacjach, Kościół wychodzi człowiekowi naprzeciw. Ukazuje mu bowiem, poprzez różne okresy liturgicznego roku, jak ważny jest każdy wybór, aby uszlachetniać swoje człowieczeństwo i patrzeć otwartymi oczami w niebo, gdzie sam Bóg czeka z otwartymi ramionami. W życiu, człowiek musi nieustannie podejmować pewne ryzyko, a to wiąże się z odwagą. Współczesny homo sapiens zredukował tę postawę niemalże do zera, wierząc, że nic mu już nie zagraża, a supermarkety zapewnią i tak spokojny byt i żywność. Tylko że nic tak nie jest złudne, jak ten zwyczajny brak czujności przed czymś, co jeszcze niewiadome… Dlatego, nie ilość telewizyjnych kanałów uwalnia od nudy, ale potrzeba szukania tego, co jej zaradzi i uchroni serce człowieka od beznadziejności i rozpaczy.

Eligiusz Dymowski OFM

 

59
Hosanna Synowi Dawidowemu

            Tryumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy bez wątpienia musiał wzbudzić ciekawość tłumów. Nic dziwnego, bo przecież wieść o Nim rozchodziła się lotem błyskawicy, gdziekolwiek się pojawiał, nauczał i czynił cuda (por. Mt 4, 23-25; Łk 4, 14). Zobaczyć wielkiego proroka na własne oczy, musiało być czymś wyjątkowym i niezapomnianym, o którym będzie można w przyszłości opowiadać innym z zapartym tchem. Jezus rzeczywiście zostaje przyjęty iście po królewsku, witany okrzykami głośno wiwatującego tłumu: „Hosanna Synowi Dawida. Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach! (Mt 21, 9). Jakże musiało Go boleć to jedynie zewnętrzne uwielbienie. Wiedział doskonale, co wydarzy się za kilkanaście godzin, jak potoczą się dalsze z Nim losy: pojmanie, szybki proces i okrutna śmierć na drzewie krzyża. Zachował się jednak z niezwykłą szlachetnością i godnością, aby dopełniło się zobowiązanie prorockie: „Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy” (Za 9, 9). Czcił to miasto, które było sercem Narodu Wybranego. Dlatego, gdy je zobaczył, wpierw zapłakał, przepowiadając bliski jego koniec: „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani” (Mt 23, 37). „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą, a nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasy twojego nawiedzenia” (Łk 19, 41-44). Czy ktokolwiek mógł w tak uroczystych chwilach przypuszczać, iż „Król Izraela” (J 12, 12) wkrótce stanie się pośmiewiskiem tego tłumu i zostanie okrutnie zgładzony? Co myśleli Jego uczniowie? Czy byli przekonani, że są na tyle mocni w  wierze, że nic i nikt nie będzie w stanie zagrozić ich pozycji przy Mistrzu? Jakże łatwo zaślepia człowieka pycha. Dlatego, tylko w dzieciach nie widział Jezus jakiegokolwiek fałszu i obłudy, bo ich niewinność zawsze ma czyste intencje (por Mt 21, 15-16). Każdego roku powtarza się ten tryumfalny pochód, przypominający wjazd Jezusa do świętego miasta. Jeruzalem, to brama twojego serca. To czystość twoich myśli i siła wiary. Żyjemy w czasach, gdzie tak łatwo opluwa się prawdę i sprzedaje Człowieka za nędzne trzydzieści srebrników. Stąd też potrzebne jest publiczne świadectwo wiary, składane na ołtarzach ludzkich sumień, aby ten świat rzeczywiście dostrzegł i uznał swoją małość, oddając pokłon Królowi wszechświata wywyższonemu na tronie Golgoty. To właśnie tam, rozpoczyna się każde ludzkie nawrócenie!

Eligiusz Dymowski OFM

 

 60
 Kręta droga do Emaus

            Jeszcze w naszych uszach rozbrzmiewa tępy odgłos uderzanego młotka. Tłum gapiów i ciekawskich. Drwiny i szyderstwa. Krzyk Kalwarii i cisza Wielkiej Soboty. Teraz każdy będzie musiał już inaczej popatrzeć na tę górę. Jeszcze do niedawna, nikt z najbliższego otoczenia do końca nie przewidywał takiego scenariusza, chociaż sam Mistrz nauczał i przypominał, że Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, aby wykonać swoją misję zbawienia człowieka. Niekiedy dziwiono się Jego słowom, co więcej, prawie każdy z uczniów zapewniał o wierności, a nawet oddaniu swojego życia. Nagle wszystko się odmieniło. Oto Mesjasz, który zawisł na Krzyżu. Oto góra, która przyjęła ciężar tak okrutnej hańby. Trzeba więc zejść z niej i ze spuszczoną głową, ciężką od myśli, powracać do codziennych zajęć, do swojego zwyczajnego Emaus. Bowiem już wszystko skończone. Zawiodła nadzieja i wiara w lepsze życie i szczęście. Czegóż oczekiwać więcej? Tymczasem warto jednak pamiętać, iż umysł może nas ponieść tak samo jak nogi i nagłe emocje. A wtedy łatwo popełnić błąd, uwierzyć tym, którzy mają już gotowe odpowiedzi na każde pytanie, zwłaszcza w kwestiach śmierci i życia wiecznego. Jakże często w tej powrotnej drodze z Jerozolimy niedostrzegany Jezusa w naszym towarzystwie. Przyjmujemy wówczas postawę mędrków i zaczynamy pouczać, narzucając innym własny punkt widzenia i rozumienia. Tylko że „nieznajomy na drodze wielkanocnej (…), zachęca, aby sięgnąć poza słowa, do rzeczywistości, której nie obejmie zrozumienie. Bóg bowiem wymyka się ostatecznemu poznaniu” (Ks. W. Niewęgłowski, Szansa dla Boga, Warszawa 2000, s. 23). Dlatego wiara jest siłą, kiedy w niepokoju pałają nasze serca, kiedy jest trudno, ciężko i po ludzku niewygodnie. Zrozumieć Boga, można tylko przez Tego, który sam stał się Człowiekiem, bo nie po to przyszedł na świat, „aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu” (Mt 20, 28). Stąd też kręta droga do Emaus naszego życia, wiedzie poprzez spotkanie Boga, a wówczas „wiara jako spotkanie Boga, dokonując się w centrum życia, kosztuje. Nie jest przez Boga pogłaskaniem po głowie od środka. Bywa trudem, wysiłkiem, a także wyzwaniem, aby poszerzać swoje horyzonty myślenia, postrzegania, kochania” (Tamże, s. 17). Tej prawdy nigdy nie może zabraknąć w nas i wokół nas, chociaż świat i tak będzie uważał inaczej. Bowiem z żadnych fragmentów postaw i zachowań, z żadnych informacji wyrwanych z kontekstu, z żadnych nic nie mówiących ofert, nie da się jak z zabawkowych puzzli, ułożyć w naszym życiu sensownego obrazu o Bogu, który zbawia przez Krzyż.

Eligiusz Dymowski OFM

61
Bóg na wakacjach

            Miesiące letnie sprzyjają ludzkiemu wypoczynkowi. Czekamy przecież na nie z nieukrywaną tęsknotą, aby po roku codziennych zajęć, wreszcie mieć więcej czasu dla siebie, dla swoich marzeń, pragnień, poznawania pięknych zakątków kraju, Europy lub świata. Nikt nie ma wątpliwości, iż wolny czas jest potrzebny człowiekowi dla regeneracji jego zarówno fizycznych, jak i również duchowych sił, bowiem dla człowieka wierzącego nie ma nigdy wakacji bez Boga, bez osobistej modlitwy, czy niedzielnej mszy świętej. Wiemy dobrze, iż biura turystyczne prześcigają się w różnorakich letnich ofertach, atrakcyjnych propozycjach i cenach. Żadne jednak z nich nic nie mówi o „atrakcjach” duchowych, a sprawy wiary pozostawia się w tak zwanej prywatnej gestii każdego człowieka. Stad też również wielu chrześcijan, korzystając z usług biur turystycznych, godzi się bez namysłu na ślepe propozycje płytkiej zabawy i wakacyjnego luzu. Okazuje się więc, iż wiara na wakacjach to temat wstydliwy, trącący zacofaniem i brakiem światowego trendy. Chętnie jednak zwiedzamy świątynie innych religii, kultur i wyznań. Z pokorą anonimowego turysty dostosowujemy się do miejscowych tradycji i zwyczajów, nakładając przy tym odpowiedni strój, aby swoim zachowaniem nie ranić – broń Boże – czyichkolwiek uczuć i wierzeń. Co więcej, najczęściej zachwycamy się świadectwem wiary innych, ich naturalnością w łączeniu życia codziennego z religijnością, a po powrocie do hotelu potrafimy godzinami rozprawiać o odmienności obyczajów. – W czasie urlopu nigdy nie chodzimy do kościoła – powiedziała mi trzynastoletnia Ania, którą spotkałem z rodzicami na Mazurach. – Tata mówi, że Pan Bóg jest wszędzie, więc niekoniecznie trzeba iść do kościoła, aby się pomodlić i być blisko Niego. To jest nasza prawdziwa świątynia – mówi głośno, aby słyszeli wyraźnie i inni, pokazując mi z zadowoleniem spokojną taflę wielkiego jeziora. Obojętność rodziców zdawała się potwierdzać „teologiczną mądrość” trzynastolatki. Wobec takich argumentów czasami brakuje słów. Złość, gniew, irytacja na nic się tutaj zdają. Z drugiej jednak strony jest nad czym rozmyślać i poważnie zastanawiać się, albowiem jak dalece już ulegliśmy tej całej „nowoczesności”, czyli mówiąc krótko, zwykłemu zeświecczeniu? Tego typu pytań nie da się zbyt łatwo zamieść pod dywan. Jaką chcemy budować przyszłość? „Czy naprawdę chcemy Polski bez Dekalogu, Ewangelii, katedr i kościołów? Czy naprawdę chcemy żyć w kraju, w którym Pismo Święte drze się na strzępy, historię redukuje się do historii Europy, lekcje religii na nowo ruguje ze szkół, a krzyż usuwa się z przestrzeni publicznej? Czy chcemy kraju, w którym szlachetną wiarę w Boże Miłosierdzie i Opatrzność zastępuje wiara w czary i wróżby, w magów i astrologów”? (bp Piotr Libera). Jedno jest pewne: Bóg na wakacjach jest zawsze takim samym Bogiem w jakiego wierzysz w domu, w pracy, pośród swoich bliskich, przyjaciół, ludzi niewierzących... To Bóg, który nigdy nie odwraca się do ciebie plecami. Jest łagodny, cierpliwy, miłosierny i sprawiedliwy, dlatego doskonale widzi to, czego ty sam się nieraz po prostu wstydzisz, a więc twojej wiary. I co ty na to?

Eligiusz Dymowski OFM

 

62
Uwierzyć w  mistrza

            W ostatnich kilku tygodniach Europę i świat elektryzowały wielkie wydarzenia sportowe, jakimi były Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w Polsce i na Ukrainie oraz Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Nic więc dziwnego, iż miliony osób gromadziło się na stadionach, w specjalnych strefach kibica, czy też przed telewizorami. Jest bowiem w sporcie coś wyjątkowego, wręcz chciałoby się powiedzieć „magicznego”, a ludziom potrzeba nieustannie nowych wrażeń i emocji. Niezwykła siła ukryta w sporcie sprawia, że jest on szczególnie ważnym narzędziem całości rozwoju człowieka, a także bardzo ważnym czynnikiem w budowaniu i jednoczeniu społeczeństwa bardziej humanistycznego. Mówił o tym, a zarazem przestrzegał przed niebezpiecznymi jego zjawiskami papież Jan Paweł II, podczas międzynarodowego sympozjum poświeconego tematowi: „Oblicze i dusza sportu w roku Wielkiego Jubileuszu”: „Sport jest z pewnością jednym z ważnych zjawisk, zdolnym przekazywać bardzo głębokie wartości językiem powszechnie zrozumiałym. Może być nośnikiem wzniosłych ideałów humanistycznych i duchowych, jeśli jest praktykowany w duchu pełnego poszanowania reguł, ale może także sprzeniewierzać się swoim prawdziwym celom, jeśli służy obcym sobie interesom, które lekceważą centralną rolę człowieka”. Sport ma przynosić ogólnie pojętą satysfakcję i radość. Rywalizacja pomiędzy zawodnikami, powinna więc odbywać się według zdrowego współzawodnictwa, które uczy ofiarności, szacunku oraz odpowiedzialności, wzbudzając przy tym nieukrywaną satysfakcję. Często jednak nasze oczekiwania wobec sportowców wykraczają poza granice zwykłego rozsądku. Jeszcze przed zawodami „kanonizuje się” ich, namaszczając na mistrzów. Dlatego, wszechobecna komercjalizacja dotyka również i sportowców. Sponsorzy, działacze, różne firmy i reklamy, coraz częściej nie zważają już dziś na piękno rywalizacji. Dla nich każdy sportowiec jest dobrym „towarem” na sprzedaż, co ma zwiększać zyski i poziom oglądalności. Stąd też – powróćmy raz jeszcze do słów Ojca Świętego – „jesteśmy często obecnie świadkami degeneracji działalności sportowej przez obce jej interesy, które przeważają nad zdrowiem moralnym, a nawet życiem ludzkim. W takich przypadkach to nie jest już sport. Sport musi zawsze pozostawać okazją do święta i zdrowej rozrywki, w której szanuje się rywali i uważa przede wszystkim za towarzyszy zabawy”. Coraz rzadziej, albo nawet wcale, nie mówi się w mediach o duchowo-ewangelicznym wymiarze sportu, a wiara zawodników w Boga spychana jest do czysto indywidualnego wymiaru każdego z nich. W komentarzach sportowych nikt nie zauważa, jak wielu sportowców po zdobytym zwycięstwie, kieruje swoje oczy w geście wdzięczności w stronę nieba, a czynione przez nich znaki krzyża, pozwalają nam – kibicom – wierzyć, iż nie wszystko nosi jeszcze znamiona taniego handlu i jedynie bezmyślnej walki. Sportowcy, będąc idolami publiczności, mają przecież na nią ogromny wpływ. To oni, dając osobiste świadectwo wiary, mogą być również nauczycielami takich wartości, jak: lojalność, uczciwość, przyjaźń, czy solidarność. Stąd też sport musi promować nade wszystko radość życia, odpowiedzialność, zdolność do poświęceń i szacunek do drugiego człowieka, koloru jego skóry i wyznawanej religii. Bohaterowie rodzą się zawsze po zwycięskiej bitwie, ale i dla przegranych musi też pozostać miejsce, ponieważ wiara w mistrza motywuje do nieustannego dopingu, aby kiedyś wspólnie zagrać w jednej zwycięskiej drużynie w niebie. 

Eligiusz Dymowski OFM

 

63
Pokój i dobroć serca

            Aktualne wydarzenia na świecie, takie jak: brak politycznej stabilności, terroryzm, powiększająca się bieda, i to niemalże na wszystkich kontynentach, duchowa pustka i utrata sensu życia, stanowią niewątpliwie dla współczesnego człowieka priorytetowe wezwania, aby jak najszybciej obudzić w sobie zalęknione sumienie. Bowiem jedynie pokój i dobroć serca mogą zapewnić prawdziwy wymiar ludzkiej nadziei w zwyczajnej codzienności. 

            Każda epoka ma swoich bohaterów do których możemy odnosić się w naszych duchowych i życiowych sprawach, nie doznając rozczarowania. Kilka lat temu świat pochylał się z ogromnym pietyzmem i szacunkiem, świętując osiemset lecie zatwierdzenia Reguły Zakonu św. Franciszka z Asyżu. Ten ofiarowany „święty czas” z pewnością nie kończy się na jednym tylko wspomnieniu, ale jest nieustannym wyzwaniem dla czcicieli Biedaczyny, aby z odwagą iść przez ten właśnie świat, głosząc wszystkim „Pokój i Dobro”. Święty Franciszek, człowiek, któremu Pan dał łaskę nawrócenia, rozumiał doskonale, że bez pokoju ludzkiego serca, nigdy nie będzie również pełnego pokoju na świecie. W swoich „Napomnieniach” napisał: „Ci przynoszą naprawdę pokój, którzy wśród wszystkich cierpień, jakie ich spotykają na tym świecie, dla miłości Pana naszego Jezusa Chrystusa zachowują pokój duszy i ciała”. Stąd też dopiero w konkretnych naszych czynach i postępowaniu, odkrywamy w pełni na nowo sens Franciszkowych słów, dla którego wszelkie stworzenie był namacalnym dowodem niepojętej miłości Boga i nieustającym hymnem Jego chwały. 

            Od wieków – proste dwa słowa – „pokój i dobro”, tak bliskie przecież duchowości franciszkańskiej, były i będą niepodważalne w aksjologii ludzkiego szczęścia. Wszelki duchowy rozwój jest możliwy tylko wtedy, gdy człowiek czuje się wolny i bezpieczny, tak duchowo jak i materialnie. Rozumiał to doskonale Biedaczyna z Asyżu, który potrafił rozwiązywać wszelkie problemy bez używania przemocy i siły, co czyniło z niego, bez cienia wątpliwości, autentycznego apostoła pokoju. Jakże pięknie i tę tęsknotę świata za św. Franciszkiem wyraził Jan Paweł II w modlitwie: „Święty Franciszku, pomóż nam zbliżyć Chrystusa do Kościoła i do świata dzisiejszego. Ty, który nosiłeś w sercu dolę współczesnych ci ludzi, dopomóż nam, sercem bliskim sercu Odkupiciela, ogarnąć sprawy ludzi naszej epoki: trudne problemy społeczne, gospodarcze i polityczne, problemy kultury i cywilizacji współczesnej, wszystkie cierpienia dzisiejszego człowieka, jego zwątpienia, jego negacje, jego wahania i napięcia, jego kompleksy i jego niepokoje. Pomóż nam przełożyć wszystko na sposób ewangeliczny, aby sam Chrystus mógł być «Drogą, Prawdą i Życiem» dla człowieka naszych czasów”. 

            Budowanie szczęśliwego życia jest wpisane w ludzką egzystencję, jako obowiązek i zadanie. Jednakże dramat grzechu, w którego tak mocno zaplątał się człowiek, wciąż krzyżuje jego plany i marzenia, podważa pewność i spokój. Stąd też pozostaje mu jeszcze ufność i wiara w Boga, który przecież „tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J, 3,16). Wszystko więc poczyna się na nowo w tragedii Golgoty, ale i w radości poranka zmartwychwstania Zbawiciela. Bo jak powie św. Paweł w Liście do Efezjan, tylko „Chrystus jest naszym pokojem” (2,14). Dla Niego, przez Niego i w Nim dokonuje się nieustannie „ludzki cud” powrotu skruszonego człowieka do bram Raju, gdzie czeka najwyższy, wszechmocny, dobry Pan, którego jest sława, chwała i cześć i wszelkie błogosławieństwo (zob. „Pieśń słoneczna”). 

Eligiusz Dymowski

Strona główna >>