Przeciwko
duchowej samotności
1
Puste miejsce
Pamięci ks. Jana Twardowskiego
Kiedy umiera człowiek zawsze zostaje po nim puste miejsce.
Nasz ból, łzy, żal… - tak naprawdę tylko w małym
stopniu je zapełniają. Nawet czas nie leczy ran, ale jedynie
pokrywa się patyną coraz to bardziej odległych wspomnień,
wydarzeń i wiedzy o człowieku. Bo przecież każdy z nas
jest inny, niepowtarzalny. Na tyle wielki, na ile
autentyczny.
Tak niewiele możemy po sobie pozostawić. Dlatego warto
„spieszyć się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”
– jak napisał zmarły ks. Jan Twardowski. Miał duszę
otwartą na codzienne sprawy, jak dłonie w szczerym geście
dawania. Tyle było w nim prostoty, ile wiary w Stwórcę.
Uznawany, szanowany i czytany jako poeta, był nade wszystko
artystą Boga, kiedy odprawiał Mszę świętą, gdy udzielał
sakramentów, albo rozmawiał z dziećmi podczas
„zwyczajnych” kazań.
Im więcej przybywało mu lat, tym krzyż stawał się cięższy.
Kłopoty ze wzrokiem ograniczały dostęp do światła. Ale
nie przestał pisać wierszy, bo one sprawiały mu przyjemność.
Były modlitwą i zdumieniem, że Bóg chociaż taki wielki,
to w wierszu najbliższy. Może dlatego tyle ludzie sięgało
po tę twórczość. Nawet ci, co nie wierzyli, nie wstydzili
się czytać wierszy księdza Jana od Biedronki, gdyż nie
straszył ich od razu piekłem, lecz pisał z pokorą, że
„nie przyszedłem pana nawracać”. Dlatego wzbudzał
zaufanie, nawet jeśli zdarzało mu się być szorstkim i
ostrym w ripostach.
Człowiek zawsze żyje daną mu chwilą. Potem już one nie
wracają, kiedy utracone lub zmarnowane, bo „nic dwa
razy się nie zdarza”. Jesteśmy tylko pojedynczym
„egzemplarzem” najpiękniejszej księgi
podarowanej przez Boga, pod tytułem „Życie”!
Eligiusz
Dymowski OFM
Ks.
Jan Twardowski
* * *
Święty
Franciszku z Asyżu
nie umiem Cię naśladować -
nie mam za grosik świętości
nad Biblią boli mnie głowa
Ryby
nie wyszły mnie słuchać -
nie umiem rozmawiać z ptakiem -
pokąsał mnie pies proboszcza
i serce byle jakie
Piękne
są góry i lasy
i róże zawsze ciekawe
lecz z wszystkich cudów natury
jedyne poważam trawę
Bo
ona deptana niziutka
bez żadnych owoców, bez kłosa
trawo - siostrzyczko moja
karmelitanko bosa
|
Do
Św. Franciszka
Święty
Franciszku
patronie zoologów i ornitologów
dlaczego żubr jęczy
jeleń beczy
lis skomli
wiewiórka pryska
kos gwiżdże
orzeł szczeka
przepiórka pili
drozd wykrzykuje
słonka chrapi
sikora dzwoni
gołąb bębni i grucha
kwiczoł piska
derkacz skrzypi
kawka plegoce
jaskółka piskocze
żuraw struka
drop ksyka
człowiek mówi śpiewa i wyje
tylko motyle mają wielkie oczy
i wciąż jeszcze tyle przeraźliwego milczenia
które nie odpowiada na pytania
|
2
Wartość
wieku dojrzałego
Przywykliśmy
narzekać na młodzież, że jest rozpieszczona, wygodna, bez
większych ambicji i ideałów. Propagująca sobie tylko
rozumianą wolność i kulturę, a przy tym nie szanująca
„świętej” tradycji swoich przodków. I pewnie
jest w tym dużo prawy. Świat, który przybrał zawrotne
tempo w swoim rozwoju, nie pozostawia cienia wątpliwości, iż
rozdźwięk pomiędzy pokoleniami staje się coraz bardziej
widoczny i nie do pogodzenia. Ludzi starsi lękają się o
swoją przyszłość, ludzie zaś młodzi nie widzą swojej
przyszłości. Ten dziwny paradoks staje się niemal anegdotą,
którą można powtarzać bez końca. Już w Księdze Mądrości
Syracha możemy przeczytać, iż „koń nieujeżdżony
jest narowisty, a syn zostawiony samemu sobie staje się
zuchwały” (30, 8). Bezradność nad młodością wieku
dojrzałego, nierzadko ma swoje źródło w bezgranicznym
przyzwoleniu niemalże na wszystko. Ta droga w konsekwencji
prowadzi do rozczarowania i osamotnienia. Człowiek młody
potrzebuje dojrzałej mądrości człowieka sędziwego. Tam,
gdzie istnieje człowiek, istnieją i ludzie starsi. Bez nich
nie można sobie wyobrazić ani rodziny, ani państwa, ani Kościoła,
ani narodu… Jan Paweł II w „Liście do moich
Braci i Sióstr – ludzi w podeszłym wieku”
(Watykan, 1 X 1999), na pytanie czym jest szczęśliwa starość
odpowiada słowami: „Starość nie jest pozbawiona
szczególnej wartości, ponieważ - jak zauważa św. Hieronim
- łagodząc namiętności «pomnaża mądrość i służy
dojrzalszymi radami». («Auget sapientiam, dat
maturiora consilia», Commentaria in amos, 2, prol.). W
pewnym sensie jest to czas szczególnie nacechowany mądrością,
którą zwykle przynoszą z sobą lata doświadczeń, jako że
«czas jest znakomitym nauczycielem». (CORNEILLE,
Sertorius, a. II, sc. 4, b. 717). Powszechnie znane są też słowa,
którymi modli się Psalmista: «Naucz nas liczyć dni
nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca» (Ps 90
[89], 12)” (n. 5). Dlatego – kontynuuje Papież:
„Ludzie starsi dzięki swej dojrzałości i doświadczeniu
mogą udzielać młodym rad i cennych pouczeń. Kruchość
ludzkiego istnienia, w sposób najbardziej wyrazisty ujawniająca
się w starszym wieku, staje się w tej perspektywie
przypomnieniem o wzajemnej zależności i nieodzownej
solidarności między różnymi pokoleniami, jako że każdy
człowiek potrzebuje innych i wzbogaca się dzięki darom i
charyzmatom wszystkich” (n. 10). Pogodna starość jest
więc skarbem dla wszystkich. I jeśli stworzył ją Pan Bóg,
to tylko po to, aby młodzi ludzie zobaczyli, co i ich naprawdę
kiedyś czeka.
Eligiusz
Dymowski OFM
3
W
świecie reklam i promocji
Jeszcze do nie tak dawna przerywane filmy reklamami denerwowały
nas swoim natręctwem. A dziś - używając świadomej ironii
– możemy powiedzieć, że gdyby nie reklamy, to tak
naprawdę nie byłoby co obejrzeć w telewizji. Świat wiruje
więc w barwach koloru, szybkiego przekazu obrazów i
najnowszych technologii, a wszech obecna promocja na tanie
produkty jest dziś naturalnym sposobem na życie wielu milionów
ludzi. Jakość i ilość promocji przybiera na sile w szczególnych
okresach, jakim są na przykład święta. Wtedy wszystko jest
tanio, łatwo dostępne, najlepsze, najzdrowsze,
najsmaczniejsze, ekologiczne. Pragnienie i apetyt społeczeństwa
rośnie, a poszczególne firmy prześcigają się w
uzyskiwaniu najlepszych sondażowych wyników. Ta
„magia” reklamy nie omija również środowisk
katolickich. Wystarczy bowiem zajrzeć do któregoś z
kolorowych tygodników…
Obserwując to wszystko, można by powiedzieć, że wreszcie
codzienność nam znormalniała, a bieda o której mówią od
czasu do czasu media, to tylko życiowa niezaradność jakiegoś
wyobcowanego niewielkiego ogółu. Reklamowa umiejętność fałszowania
rzeczywistości, usprawiedliwiana najczęściej
zapotrzebowaniem społeczeństw, tak naprawdę daleko odbiega
od podstawowych zasad etyki i norm moralnych. Jakże łatwo
zapominamy przy tym słowa przypomniane przez św. Pawła w 1
Liście do Koryntian: „Wytracę mądrość mędrców, a
przebiegłość przebiegłych zniweczę” (1, 19).
Prawda przestała być opłacalna, bo w świecie naiwności, ułuda
i mamienie przynoszą o wiele lepsze efekty. A my, godząc się
niewinnie na to, coraz bardziej odzwyczajamy się od
krytycznego myślenia. Niedzielne wycieczki do supermarketów,
stały się już zwyczajnym dopełnieniem niedzielnego obowiązku
świętowania.
XXI wiek rozwija się swoim zawrotnym rytmem i tempem. Zadając
sobie pytanie, jak dalece potoczy się jeszcze w nim cała
prawda o nas, z drżeniem serca musimy obserwować ludzkie
sumienia. Trzeba mieć świadomość wszelkich wyzwań i
trudności. Do tego potrzeba również odwagi, aby nie poddać
się tak łatwo głupocie, która pod płaszczem reklam i
promocji, wciąga człowieka w niebezpieczną grę, której
stawką jest życie wieczne. Niechaj więc słowa Jana Pawła
II z Listu Apostolskiego „Novo Millennio Ineunte”
będą dla nas mottem do refleksji, nad niełatwą i tak
przecież rzeczywistością: „Nie ulegamy bynajmniej
naiwnemu przekonaniu, że można znaleźć jakąś magiczną
formułę, która pozwoli rozwiązać wielkie problemy naszej
epoki. Nie, nie zbawi nas żadna formuła, ale konkretna Osoba
oraz pewność, jaką Ona nas napełnia: Ja
jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata!
(n. 29). Tylko że to, trzeba nam przyjąć autentyczną wiarą
i w niej mocno trwać.
Eligiusz
Dymowski OFM
4
Papież
dobrej nadziei
Kiedy we wtorek 19 kwietnia 2005 roku, o godz. 18.44, z
balkonu bazyliki św. Piotra, chilijski kardynał Jorge Arturo
Medina Estévez wygłosił znamienną formułę: Annunzio
vobis gaudium magnum: habemus Papam, obwieszczając, że
nowym papieżem został wybrany kard. Joseph Ratzinger,
przyjmując imię Benedykt XVI, wierni na całym świecie na
chwilę wstrzymali oddech. Ale gdy zaraz potem pojawiła się
uśmiechnięta sylwetka Ojca Świętego, wszyscy odczuliśmy
niezwykłą radość i wdzięczność Bogu za nowego Papieża.
Już pierwsze wypowiedziane słowa przez Benedykta XVI, pokazały
wszystkim jego skromność, zażenowanie i pokorę: „Po
wielkim Papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie,
zwykłego i skromnego pracownika winnicy Pańskiej. Otuchy
dodaje mi fakt, że Pan potrafi pracować i działać również
wtedy, gdy narzędzia są nie doskonałe. A przede wszystkim
zawierzam się waszym modlitwom. W radości zmartwychwstałego
Pana, ufni w Jego nieustającą pomoc, idziemy naprzód.
Maryja, Jego Najświętsza Matka, jest z nami. Dziękuję!”
Kościół pod działaniem Ducha Świętego wybrał kolejnego
Piotra naszych czasów, który z odwagą woła do wiernych:
„Zbudź się o śpiący, (…) a zajaśnieje ci
Chrystus… Zbudźmy się z naszego chrześcijaństwa znużonego,
pozbawionego zapału; wstańmy i idźmy za Chrystusem,
prawdziwym światłem, prawdziwym życiem”. W naszej
ziemskiej wędrówce, w utrudzeniu i cierpieniu, w radościach
i nadziejach, trzeba nam nauczyć się „myśleć myślami
Chrystusa”, powracając do źródeł wiary i medytując
Pismo Święte. W tym duchu trzeba nam wszystkim, wierzącym i
poszukującym, „odczytywać w Piśmie Świętym myśl
Chrystusa, uczyć się myśleć razem z Chrystusem, myśleć
zgodnie z Chrystusem i dzięki temu mieć w sobie uczucia
Chrystusa, umieć przekazywać także innym myśli Chrystusa,
uczucia Chrystusa”.
Dziś oczekujemy go w Ojczyźnie swojego wielkiego
Poprzednika. Papież dobrej nadziei, umacnia nas i zaprasza,
aby nie ustawać w drodze trudnych polskich przemian, aby nie
poddawać się, tak modnej i spotęgowanej laicyzacji. Mamy być
wiernymi świętym tradycjom i obyczajom, gdzie tak bliskie każdemu
sercu Polaka słowa: „Bóg, Honor i Ojczyzna”, nie
zostają pogrzebane w muzealnych archiwach, ale wciąż na
nowo wyznaczają codzienną drogę uczciwości, miłości i
pokoju.
Eligiusz
Dymowski OFM
5
Podróże
z Panem Bogiem
Nie ma chyba na świecie człowieka, który nie marzy o
urlopie czy wakacjach. Długo wyczekiwane letnie miesiące ożywiają
w nas zarówno chęć życia, jak i marzenia o nowych
przygodach. Chociaż na chwilę chcemy oderwać się lub
zapomnieć o codziennych trudach pracy, nauki lub studiowania.
Biura turystyczne prześcigają się więc w propozycjach i
ofertach różnorakich miejsc i ośrodków wypoczynkowych. Świat
znów wiruje w kolorach reklam, a super markety w ramach
wakacyjnej promocji, „nagle i niespodziewanie”
obniżają ceny. A wszystko to po to, aby człowiek mógł
poczuć się, że stać go na każde marzenie.
Dla człowieka wierzącego czas urlopu i wakacji ma jednak swój
dodatkowy, specyficzny wymiar. Bo czy można odpocząć od
Boga i codziennej modlitwy? Tymczasem nawet największe
agencje turystyczne w swoich ofertach nie proponują ani
niedzielnej mszy świętej, ani tak naprawdę duchowego
wyciszenia. Dla nich liczy się dobra zabawa, szczupła
sylwetka ciała, ładna opalenizna, najmodniejszy strój plażowy,
czy magiczne miejsce w cieniu palmy. A przecież łatwo ulec
takiej pokusie. Dlatego, planując wakacje dla siebie, czy dla
swoich dzieci, warto zastanowić się nie tylko nad wyborem
miejsca, ale i nad tym, jak przeżyć je duchowo, aby nie
zapomnieć, że jest się chrześcijaninem. Człowiek wiary
musi przykładać odpowiednią wagę do czynów, bo –
jak poucza Pismo Święte – sama wiara zbawić nas
jeszcze nie zdoła (por. Jk 2, 14-19). Fakt, potrzeba dziś
wyjątkowo wielkiej odwagi w wyznawaniu wiary, aby pokonać w
sobie strach, że narazimy się w oczach innych na śmieszność,
nienowoczesność, czy przebrzmiałą formę religii. Człowiek
udoskonala środki, ale tylko z Bogiem udoskonala siebie i osiąga
świętość. Mądrość i doświadczenie zdobywa się również
i poprzez podróże, bowiem „mąż, który podróżował
zna dużo rzeczy” (Syr 34, 9). Wiele jest dróg do celu,
ale tylko nieliczne prowadzą do niego. Warto chyba o tym pamiętać,
aby poszukując odpowiednich form odpoczynku, kupić jak
najbardziej korzystną wakacyjną mapę Prawdy!
Eligiusz
Dymowski OFM
6
Świętowanie
niedzieli
Po całym tygodniu uciążliwej pracy, niedziela staje się
najbardziej wyczekiwanym dniem dla człowieka. Tyle pomysłów
i planów przygotowujemy na ten dzień. Wreszcie będzie można
odespać trudy tygodnia, nadrobić pranie, posprzątać, wypić
spokojnie kawę w łóżku i poczytać ulubioną gazetę. A jeśli
jeszcze wystarczy czasu, całą rodzinką koniecznie trzeba się
wybrać na spacer, i to najlepiej do supermarketu, aby dzieci
pobiegały swobodnie pośród kolorowych towarów, a rodzice
nacieszyli swoje oczy niezliczoną ofertą atrakcji, które
mają się przydać przy od dawna wymarzonym planie remontu
mieszkania.
Dla odważniejszych i ciekawszych świata nową formą
wypoczynku staje się coraz bardziej modny tzw. monadyzm
weekendowy. Bo, aby być trendy,
koniecznie trzeba wyjechać poza miasto i na łonie natury
odkryć, iż najlepiej wypoczywa się na świeżym
powietrzu.
Tymczasem dla chrześcijanina niedziela jest przede wszystkim
dniem spotkania z Bogiem i duchowym odpoczynkiem od
codziennych trosk i materialnej pogoni. A prawo Dekalogu, które
mówi: „pamiętaj, abyś dzień święty świecił”
– jak do tej pory nikt jeszcze nie zmienił i nie zanosi
się na to, aby kiedykolwiek to uczynił. Dojrzałość wiary
mierzy się efektem czynu, a nie tylko samym pragnieniem, bo
jak mówi przysłowie „dobrymi chęciami wybrukowane
jest piekło”.
Pogubiliśmy się znacznie w tym naszym, ojczyźnianym prześciganiu
się w dorównywaniu tzw. Zachodowi Europy. Z łatwością
zapominamy o swojej godności, chrześcijańskich korzeniach,
pięknej tradycji i głębokiej wierze ojców. Jan Paweł II w
trosce o właściwe przywrócenie sensu świętowania
niedzieli, w roku 1998 napisał do wiernych całego świata
List Apostolski „Dies Domini”. Już w pierwszych słowach
tego ważnego dokumentu przypomniał, że „Dzień Pański
– jak nazwano niedzielę już w czasach apostolskich
– cieszył się zawsze w dziejach Kościoła szczególnym
poważaniem ze względu na swą ścisłą więź z samą istotą
chrześcijańskiego misterium”. Niedzielny odpoczynek
trzeba więc sprowadzać do właściwych proporcji codziennych
obowiązków i zajęć, aby przywrócić sobie i innym
szlachetne oblicze chrześcijańskiej duszy. Niedzielna
Eucharystia ma być siłą i umocnieniem, kiedy tyle spraw
dookoła. Bo tam, gdzie jest chaos, pustka, coraz bardziej pogłębiająca
się samotność, brak miłości bliźniego i uszanowania
odwiecznych praw Boga, tam tak naprawdę nigdy też nie będzie
i Jego błogosławieństwa. A przecież każdy marzy, aby być
szczęśliwym, pięknym, zawsze młodym i bogatym, tylko że
to wszystko niekoniecznie musi wyrażać się materialną
pokusą przemijania.
Eligiusz
Dymowski OFM
7
Sukces
Dziś
już nikt chyba nie ma wątpliwość, iż słowo sukces
odmieniane jest przez wszystkie przypadki i na stałe zagościło
w każdym środowisku. W pogoni za szczęściem, zawrotnym
robieniem kariery, byciem bogatym i niezależnym, coraz częściej
zapominamy o świecie wyższych wartości. „Młodą, ze
znajomością języków obcych, z nienaganną aparycją osobę,
zatrudnimy w naszej firmie – takie ogłoszenie można
przeczytać niemalże wszędzie. Tak zwana „moda na
sukces” z dziwną łatwością przysłania naszą wrażliwość
sumienia i delikatność uczuć, a na pierwszy plan wysuwa się
drapieżność, tupet, poczucie wyższości, obojętność na
autentyczną biedę i nierzadko ludzką niezaradność. Nawet
pośród najbliższych, w rodzinach, trudno jest zachować
osobistą godność i poczucie dobrego smaku. Coraz wyższe
stawiamy mury, słowne bariery i duchowe zasieki, a wszystko
to po to, aby w rzeczywistości tak naprawdę nigdy nie odnaleźć
spokoju i prawdziwego szczęścia. Ta smutna prawda o współczesnym
człowieku, dotyczy również i osób wierzących. Dwutorowość
życia na którą się zgadzamy (Panu
Bogu świeczkę, a diabłu ogarek), przysłania nam Boga i
Jego prawdziwy obraz w codziennym życiu. Łatwo się
usprawiedliwiamy, że trudne czasy, bezrobocie, niepewność,
że tak wszyscy robią… To niebezpieczna i do końca
niepewna droga. A jednak jest coś nad czym warto się
zatrzymać, dobrać odpowiednią hierarchię wartości,
przemodlić, wyciszyć, a jest to niewątpliwie odnowiona i żarliwa
kontemplacja oblicza Chrystusa, który wzywa każdego człowieka
do udziału w Jego Boskim życiu. Pisał o tym Jan Paweł II w
Liście Apostolskim „Novo millennio ineunte”:
„«Szukam, o Panie, Twojego oblicza» (PS
27,8). Ta tęsknota Psalmisty sprzed stuleci nie mogła
doczekać się wspanialszego i bardziej zdumiewającego
zaspokojenia niż kontemplacja oblicza Chrystusa. W Nim Bóg
naprawdę pobłogosławił nam i sprawił, że «Jego
oblicze zajaśniało» nad nami (por. PS 67,3). A
jednocześnie będąc Bogiem i człowiekiem, Chrystus ukazuje
nam też prawdziwe oblicze człowieka, «objawia w pełni
człowieka samemu człowiekowi»” (nr 23). Żadne
chwilowe materialne powodzenie, nie uczyniło jeszcze w pełni
szczęśliwego człowieka, natomiast autentyczne życie wiarą
niejednej osobie przywróciło lub nadało sens życia. To
„Boże ryzyko” zabezpiecza przed każdą porażką
w marzeniach o tak zwanym wielkim sukcesie! Warto je mieć
zawsze przed swymi oczyma…
Eligiusz
Dymowski OFM
8
Sztuka
dobrego smaku
Kiedy oglądamy telewizyjne programy informacyjne, coraz częściej
tracimy cierpliwość, bojąc się również, aby nie dostać
tzw. pomieszania zmysłów. Raczkująca polska demokracja -
wyczynami osób z pierwszych stron gazet - odbiera nawet jakąkolwiek
chęć do jej komentowania, a i nadzieje pokładane w lepszą,
godniejszą i szlachetniejszą przyszłość, tracą powoli na
sile. Wszech obecne oskarżenia, wzajemne obrzucanie się błotem,
nagle modne tajne nagrania i dzika lustracja, stały się
powszechnym przysmakiem coraz to i tak biedniejszego narodu.
„Polowanie na czarownice” objęło wszystkie środowiska.
Wokół rozszerza się lista tajnych agentów, rządza
sensacji, pomówienia, a odrobina szlachetności i kultura
dobrego smaku przestaje obowiązywać, jako kanony honoru i
autentycznej troski o prawdę. Niestety nikt jeszcze nie wymyślił
złotego środka i lekarstwa na ludzką głupotę ( i nie ma
co tu ukrywać, przyjdzie nam jeszcze na ten wynalazek długo
poczekać). A ta drwi sobie z wszelkich praw, czy nakazów i
bezkarnie hasa po salonach. Ironia była zawsze domeną błaznów
na dworach królewskich, ci zaś mieli jednak swój kodeks
szlachetnego kpiarza i odrobinę umiaru. Ale nie dajmy się
zwariować. Bo jeśli nawet „mówi głupi w swoim sercu:
«Nie ma Boga» (PS 14, 1)”, to niech
przynajmniej pozostanie wyczucie dobrego smaku. A życie? I
tak będzie się toczyć codzienną barwą kolorów ponad głowami
wybrańców.
Dobrze, że za oknem zagościła już jesień. Mamy październik,
miesiąc Maryi i kolejnej rocznicy wyboru na Stolicę Piotrową
nieodżałowanego papieża Jana Pawła II. Ufam, że jego głęboka
wiara, troska o człowieka, siła modlitwy i wielkość
autorytetu, chociaż na chwilę ostudzą rozgrzane umysły
polityków i archeologów ukrytych sensacji. A „Modlitwa
za Ojczyznę” ks. Piotra Skargi niech pobudzi nasze
sumienia do osobistej refleksji: Boże,
Rządco i Panie narodów, z ręki karności Twojej racz nas
nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Maryi Panny,
Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej, by –
Tobie zawsze wierna – chwałę przynosiła imieniowi
Twojemu, a syny swe wiodła ku szczęśliwości. Wszechmogący,
wieczny Boże, wzbudź w nas szeroką i głęboką miłość
ku braciom i najmilszej matce, Ojczyźnie naszej, byśmy jej i
ludowi Twemu, swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć
uczciwie. Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje, rządy
naszego kraju sprawujące, by wedle woli Twojej ludem sobie
powierzonym mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować. Przez
Chrystusa, Pana Naszego. Amen.
Eligiusz
Dymowski OFM
9
Czekając
na Adwent
Czas upływa nieubłaganie. Długie jesienne wieczory
nastrajają sentymentalnie. Na drzewach nie ma już prawie liści,
a w sercu coraz więcej tęsknoty za jednym z najpiękniejszych
okresów w roku liturgicznym, jakim jest Adwent i Boże
Narodzenie.
Bóg tak bliski człowieka, że aż niewiarygodne! Rację więc
miał Antonie de Saint-Exupéry, gdy pisał: „oto bowiem
wielka tajemnica ludzi. Zaprzeczają to, co istotne, i nie
wiedzą, co zaprzepaścili” („Twierdza”). A
przecież czekając na Adwent można obudzić w sobie nową
nadzieję, tę, która dla innych będzie ożywczą siłą do
dźwigania i przeżywania nie łatwej przecież codzienności.
Gdybyśmy
byli odrobinę lepsi dla siebie, pogodni i uśmiechnięci,
szczerzy i chętni do pomocy, zwyczajni i mądrzy w prostocie,
to wtedy łatwiej byłoby nam śpiewać adwentowe pieśni tęsknoty
i pełne ciepła kolędy. Tak niewiele przecież potrzeba, aby
uszczęśliwić drugiego człowieka. Tyle pięknych słów słuchamy
z ambon, sejmowych mównic, różnych deklaracji i zapewnień,
ale tylko konkretny gest może kogoś uratować od śmierci, głodu
lub poniżenia. Dlatego – jak przestrzegał ks. prof. Józef
Tischner – „kto ma w pogardzie wolność drugiego,
ma również w pogardzie własną wolność i oddaje się w służbę
siłom wyższym, a niekiedy również gorszym niż on” (Nieszczęsny
dar wolności, Kraków 1993, s. 11). Liberalizm nie
uwalnia nikogo z nas od obowiązku bycia Człowiekiem,
natomiast właściwie rozumienie wolności, prowadzi ku
jedynej Prawdzie, jaką jest zachowywanie i życie według
odwiecznych praw Dekalogu, wypisanych nie tylko na kamiennych
tablicach, ale przede wszystkim w sercu każdego słabego skądinąd
człowieka.
To
od ciebie zależy jak przeżyjesz ten Adwent. Co zechcesz
zmienić w swoim życiu i postępowaniu. Oby dobre pragnienia
i postanowienia nie przysłoniły kolorowe bombki, mikołaje i
świąteczne choinki. Bóg oczekuje czegoś więcej: czystego
ludzkiego serca, które kochając – nie rani i jak śnieżnobiały
opłatek smakuje dobrocią.
Eligiusz
Dymowski OFM
10
Pewnej
nocy w Betlejem…
Zapach choinek, magia świateł, śnieżnobiały opłatek,
wigilia, świąteczne życzenia, kolędy, o północy
Pasterka… Taki jest klimat tych jedynych w swoim rodzaju
świąt, kiedy Bóg zechciał narodzić się pośród ludzi.
Na ten, z wielką tęsknotą wyczekiwany moment, stajemy się
tak bardzo odmienieni, życzliwsi dla siebie, po prostu
bardziej ludzcy. Tajemnica betlejemskiej nocy ogarnia całe
stworzenie. Nawet zwierzęta w tym dniu włączają się w ten
niepowtarzalny hymn wdzięczności, kiedy sam anioł Pański
woła donośnym głosem: „Oto zwiastuję wam radość
wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście
Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz,
Pan” (Łk 2, 10-11).
Każdego roku ten fakt odczytujemy na nowo. Upływają lata,
epoki, wieki – a niegdyś nikomu nic nie mówiące
malutkie miasteczko Betlejem, pozostaje dalej prawdziwą
stolicą ludzkości, gdzie narodził się Bóg, Jezus –
Syn Boży, dla którego jednak nie znalazło się godne
miejsce, ale uboga stajenka, chłód i niewygoda.
Betlejem – to nasze serce. To uczucia, wzruszenie, radość
i łzy. Nie ważne więc, czy pochodzisz z arystokratycznego
rodu, czy z prostej rodziny. Ten, który stał się CZŁOWIEKIEM,
nie pyta o pochodzenie, zasobność portfela, samochód,
kolejne wille i mieszkania, ale pyta po prostu o miłość, bo
tylko ona sprawia, że nauczysz się dostrzegać prawdziwego
Boga w człowieku.
To jest twoje Boże Narodzenie! Czy nie czujesz, że stajesz
się inny? Że tę ziemię na której stoisz, twoja dobroć
przemienia jej smak, nawet wiatr w codzienności łagodniej
uderza w policzek, a świat pochyla głowę w zawstydzeniu i
inne głosy słyszysz dookoła. Ten cud staje się twoim udziałem.
Rodzisz się na nowo, gdy idziesz do spowiedzi i gdy słuchasz
Ewangelii, o tym, co się wydarzyło tej pamiętnej nocy w
Betlejem i otwierasz swoje serce, aby przyjąć Boga.
Ileż tych Bożych Narodzeń już przeżyłeś? Ile połamanych
opłatków i życzeń wysłanych? Ile już ich za nami…,
a przecież jeszcze nieskończona wędrówka ku pełni
Chrystusowego świata. I dlatego każde z nich jest jedynym
niepowtarzalnym zapisem na pięciolinii twojego serca.
Eligiusz
Dymowski OFM
11
Prawo
do dobrego imienia
Kiedy
rodzi się człowiek rodzice nadają mu imię. Od tego momentu
całe jego życie będzie pieczętowane tym osobistym znakiem.
Istnieje powszechne przekonanie, że imię wyraża pewną siłę,
która mocno identyfikuje się z osobą, która je nosi. Jak słusznie
zauważa prof. Marian Kisiel „imię jest znakiem osoby,
lecz także w fenomenologii ks. Józefa Tischnera –
otwiera ono h o r y z o n t s e n s u, którego granice
pozwalają nam zrozumieć «kim jest» i «co
może» człowiek. Dopiero w tej przestrzeni sensu
widzimy wyraźne m i e j s c e dla człowieka. Tutaj (i
nigdzie indziej) jest on zdolny do pozyskania samowiedzy, która
rozwiązuje wszystkie wątpliwości. Tutaj może powiedzieć o
sobie: «jestem niczym», albo: «mam miejsce wśród
innych ludzi» (Świadectwa,
znaki, Katowice 1998, s. 153-154).
Imię
posiada swoją etymologię i znaczenie. Jest więc symbolem człowieka
i jego zadań, dlatego tę właśnie wartość przypisuje się
imieniu od czasów starożytnych. Nierzadko imiona władców
wypisywano po śmierci na ich grobowcach, aby w ten sposób
zapewnić im nieśmiertelność. Człowiek bez imienia był
skazany na „nieistnienie” i zapomnienie, „o
takim bowiem ginie też wspomnienie w ojczyźnie, zanika imię
na rynku” (Hi 18, 17). W biblijnym rozumieniu, posiadać
imię oznaczało zawsze „być kimś” (por. Rt 4,
14). Bóg bowiem poprzez nadawanie imienia dopełniał za każdym
razem niepowtarzalny akt stworzenia (por. Rdz 2, 19-25; Iz 40,
26).
Przeświadczenie
o związkach imienia człowieka z jego historią i losem życia
ma również swoje ogromne znaczenie w chrześcijaństwie.
Imiona świętych nadawane dziecku budzą nie tylko nadzieję,
że nowa osoba będzie zawsze korzystać z cnót, ale i z wyjątkowej
opieki świętych. Stąd też bardzo często święto patrona
obchodzi się bardziej uroczyście aniżeli urodziny, gdyż
imieniny nawiązują wprost do chrześcijańskiego odrodzenia
się w sakramencie chrztu świętego. Kiedy ktoś rozpoczyna
nowe życie, np. gdy wstępuje do zakonu lub do jakiejś innej
społeczności, wówczas zmiana imienia do której dochodzi,
ukazuje jego nową, odmienioną naturę, wyznaczając kolejne
zadania i wyzwania w codzienności. Stąd też każdy człowiek,
z racji swojej godności i niepowtarzalności, ma naturalne
prawo do szacunku swojego imienia. Nie można więc nim szargać
i poniżać w imię prywatnych interesów lub politycznych
manipulacji. Gdzie znieważa się i niszczy podstawowe wartości,
tam właśnie świętość imienia każdej osoby, jest i będzie
konkretnym głosem w walce o czystość sumienia.
Eligiusz
Dymowski OFM
12
Rekolekcje
– łaska czy utrapienie?
Od
zarania dziejów człowiek poszukiwał różnych form
umartwienia, które pozwalały mu udoskonalać swoje życie
wewnętrzne. W dziejach chrześcijaństwa droga do dojrzałości
i doskonałości zawsze łączyła się z praktyką postów,
pogłębionej medytacji Pisma Świętego, osobistych wyrzeczeń,
szczegółowego rachunku sumienia, oderwania się od trudów i
problemów codzienności, czy też praktyką rekolekcji.
Otaczający nas świat nie sprzyja dzisiaj podobnym klimatom.
Dla wielu ludzi tego typu ćwiczenia były dobre w czasach średniowiecza,
niewiedzy i ciemnoty ludzkiej. Człowiek przełomu kolejnego
tysiąclecia z dumą ogłasza swoją wolność, manifestuje
niezależność, wielkość, mądrość i twórczość. Żyjąc
w paradoksach, a więc odrzucając chrześcijańską ascezę,
z drugiej jednak strony praktykuje tyle wyrzeczeń, aby jego
ciało było piękne, wysportowane, odżywiane właściwą
dietą, „uduchowione” w kontakcie z naturą, tak
aby przez chwilę poczuł się odmieniony i wyciszony. Nie można
żyć jednak tylko karnawałem, zabawą i ucieczką przed sobą
i własnym sumieniem. W hałasie, krzyku, w światowej pustce
– tak trudno dostrzec Boga i drugiego człowieka.
Dlatego właśnie Kościół w różnych okresach roku
liturgicznego proponuje wiernym rekolekcje, a więc czas
indywidualnych i wspólnotowych ćwiczeń duchowych, aby na
nowo odrodzić siebie w duchu pobożności i refleksji nad
przemijającym światem. W każdym człowieku jest tyle słabości,
wierzącym i niewierzącym. Dlatego tylko ten, kto stara się
żyć codziennie wiarą, komu zależy na autentycznym dążeniu
do chrześcijańskiej doskonałości, na poznaniu prawdy o
sobie, rozumie jak wielką wartość mają rekolekcje. Właściwie
przeżyte, w skupieniu, w drobnych wyrzeczeniach, poprzez
osobistą spowiedź i komunię świętą, nie będą nigdy
potraktowane jako udręka, przymus, czy staromodny i zużyty
wymógł Kościoła. Człowiek wiary rozumie potrzebę
duchowej ciszy, refleksji nad Słowem i adorację Boga. Właśnie
na tym polega jego wolność, nie na przymusie wynikającym z
przynależności do jakiegoś stanu, czy kultury. Wolność człowieka,
jeśli nie jest zatroskana o jego zbawienie, będzie zawsze złudnym
obrazem wewnętrznej pustki i rozterek, które tak naprawdę
zamykają przed nim drogę do autentycznego szczęścia.
Rekolekcje służą więc nie tylko Kościołowi w uświęcaniu
swoich wiernych, ale zarazem uświadamiają wszystkim
nieustanną potrzebę oczyszczenia, potrzebę Bożej Łaski i
nowych sił w odkrywaniu i rozpoznawaniu bogactwa charyzmatów
oraz budowaniu coraz częściej zagrożonej silnym
indywidualizmem jedności wspólnotowej i parafialnej.
Eligiusz
Dymowski OFM
13
Ocalić
od spopielenia
Nowe
tysiąclecie chrześcijaństwa jawi się w coraz bardziej z
sekularyzowanym świecie jako „niewygodny znak” w
walce o ludzkie sumienie. Kościół, którego zadaniem jest głosić
Prawdę, musi mieć świadomość coraz większego kryzysu współczesnego
myślenia. Liberalizacja wszelkich praw, odcinanie się państw
europejskich od chrześcijańskich korzeni, globalizacja,
relatywizm postaw moralnych i duchowych, powiększająca się
z dnia na dzień ogromna przepaść pomiędzy bogatymi i
biednymi sprawia, że człowiek pozbawiony autorytetów i
jasnych punktów odniesienia, świadomie zatraca własną tożsamość
i sens jakiegokolwiek życia. Mówił o tym wyraźnie Jan Paweł
II w adhortacji „Ecclesia in Europa”: Z tą utratą
chrześcijańskiej pamięci wiąże się swego rodzaju lęk
przed przyszłością. Obraz jutra jest często bezbarwny
i niepewny. Bardziej się boimy przyszłości, niż jej
pragniemy. Niepokojącą oznaką tego jest między innymi wewnętrzna
pustka dręcząca wielu ludzi i utrata sensu życia. Jednym z
wyrazów i owoców tej egzystencjalnej udręki jest zwłaszcza
dramatyczny spadek liczby urodzeń, zmniejszenie liczby powołań
do kapłaństwa i życia konsekrowanego, trudności w
podejmowaniu definitywnych wyborów życiowych – jeśli
nie wprost rezygnacja – również w małżeństwie”
(nr 8).
W tym zawiłym gąszczu walki dobra ze złem, gdzie powstające
nowe ideologie świata są sprzeczne z chrześcijańskim
duchem moralności, człowiek staje wobec życiowych wyborów
i realizacji swoich marzeń. W jakim więc duchu podąży w
przyszłość? Czy oprze się fali wszelkiego zła, czy
pozostanie jednak wierny Bogu i Bożym przykazaniom? Dziś
niewątpliwie potrzebne jest spotkanie Ewangelii i kultury w
partnerskiej otwartości na potrzeby i wyzwania współczesnego
człowieka. Ale na tej drodze nie wystarczy tylko
powierzchowna znajomość katechizmu, czy też w miarę
regularne praktykowanie życia religijnego. Trzeba nade
wszystko mieć tę świadomość, iż wiara bez jej
nieustannego poznawania, pogłębiania i przemodlenia może w
końcu nie wytrzymać silnych naporów antyhumanistycznych
ideologii. Rację miał Albert Einstein, mówiąc iż
„problemem naszego wieku nie jest bomba atomowa, lecz
ludzkie serce”.
W dobie cyberprzestrzeni nie tylko Kościół jest przedmiotem
krytyki, ale również wszelkiego rodzaju niechęć do
jakiejkolwiek instytucji. Łatwo przy tym szukamy namiastek
religijności poza Kościołem, w obcowaniu z naturą, w różnych
ruchach parareligijnych, a nawet i sektach. Ale to –
niestety - nie zapewni człowiekowi poczucia ani bezpieczeństwa
ani wiecznego zbawienia. Nadszedł już chyba czas, aby
zastanowić się poważnie nad naszą wiarą, nad naszym do
niej stosunkiem i znaczeniem dla życia osobistego i społecznego.
Wewnętrzne życie Kościoła zależy przecież od ludzkiej
aktywności. Wszelka stagnacja, marazm i bierność nigdy nie
dadzą człowiekowi tej pewności, iż prawdziwa wiara nie
tylko pobudza umysł i serce do działania, ale nade wszystko
uświęca całą ludzką wspólnotę. Nowoczesność nie może
spopielić piękna tradycji, ale ją musi dopełniać. Połączona
zaś w jedno i przepojona troską o Prawdę, na pewno ustrzeże
i zachowa swoją tożsamość oraz odrębność, będąc równocześnie
otwartą na każdą inną kulturę i wypływające z niej
dobro dla świata i drugiego człowieka.
Eligiusz
Dymowski OFM
14
Codzienność
o zapachu zmartwychwstałej Nadziei
Kiedy
przyglądamy się wiosną budzącej przyrodzie widać jak
wszystko wokół zaczyna tętnić życiem. Świat wydaje się
o wiele ciekawszy i radośniejszy. Chciałoby się również
powiedzieć, że i ludzie w tym czasie zmieniają się na
lepsze. Bo przecież nie można bezustannie mówić tylko o
problemach, nękających nas chorobach czy nieszczęściach.
Trzeba od czasu do czasu stanąć ponad wszystkim, porzucić
sentymentalny pesymizm i swoje serce napełnić najprostszą
radością. Starożytny filozof Arystoteles mawiał, „że
człowiek jest istotą społeczną”, a więc powinien żyć
dla drugich i budować tę ludzką wspólnotę. Tyle jest
przecież dobra wokół, ile jest tego dobra w nas. Nie warto
więc zatrzymywać je tylko dla siebie. Bowiem kto w swoim życiu
nauczył się dzielić z potrzebującym małą kromką chleba,
rozumie na pewno, co znaczy być tak naprawdę bogatym człowiekiem.
Tą małą kromką chleba może być również nasz uśmiech,
wzajemna życzliwość i serdeczność. Chrześcijaństwo nie
jest przecież religią ludzi smutnych, posępnych i odpychających
od siebie. Chrystus nauczył nas jak cieszyć się z życia i
jak chwalić przez nie Boga. Święta Wielkanocne, które
celebrujemy właśnie w czasie wiosennym, mają dzięki naszej
postawie i zaangażowaniu, rozciągać się również i na
inne pory roku. Zapalona paschalna świeca, to światło, które
nie zna mroku. Dzięki jasności płomienia możemy odtąd
kroczyć pewniej po zakręconych życiowych ścieżkach. Bądźmy
więc ludźmi szczęśliwymi, bo to niezwykły dar, nawet jeśli
przez dłuższy czas trzeba iść pod wiatr. Jakże pięknie
wyraził to prof. Władysław Tatarkiewicz, mówiąc że
„szczególnym zjawiskiem jest to, że szczęście
jednych ludzi wpływa na szczęście innych. Niektórzy ludzie
przyczyniają się do szczęścia innych już przez to samo,
że sami są szczęśliwi. Istnieje bowiem – w pewnych
granicach – s o l i d a r n i o ś ć m i ę d z y
s z c z ę ś c i e m ludzi” („O szczęściu”,
Warszawa 1990, s. 228). Wbrew wszelkim prognozom pogody, która
przecież zmienną bywa, nieśmy innym drobiny dobroci i radości.
Uczmy się pomagać sobie wzajemnie, i tak jak umiemy niechaj
w nas płonie żarliwość wiary, a wtedy nawet najmniejszy
gest uczyniony sercem sprawi, że naprawdę doświadczymy
codzienności o zapachu zmartwychwstałej Nadziei, która
przez Chrystusa i w Chrystusie zaprowadzi nas kiedyś do
Ojca.
Eligiusz
Dymowski OFM
15
Pierwsza
Komunia:
wyznanie wiary czy marketing?
Miesiąc
maj przyzwyczaił nas już do wielu wyjątkowych wydarzeń, które
we wspólnotach kościelnych celebrowane są z niezwykłym
pietyzmem i pobożnością. Do nich należy niewątpliwie
uroczystość Pierwszej Komunii świętej. To dzień, kiedy cała
wspólnota parafialna doświadcza wyjątkowego daru jedności
wokół eucharystycznego stołu. Papież Benedykt XVI w
opublikowanym niedawno dokumencie „Sacramentum caritatis”,
o Eucharystii, źródle i szczycie życia i misji Kościoła,
podkreśla: „U wielu wiernych ten dzień pozostaje słusznie
na zawsze w pamięci jako pierwszy moment, w którym, choć
jeszcze w zalążku, rozpoznało się wagę osobistego
spotkania z Jezusem. Duszpasterstwo parafialne powinno
odpowiednio docenić tę tak ważną okazję” (nr
19).
Chrzest, Eucharystia i Bierzmowanie – to sakramenty
wtajemniczenia chrześcijańskiego, które są drogą
osobistego nawrócenia. Dlatego trzeba się do nich przygotować
w sposób właściwy i zgodny z nauką Kościoła. To dotyczy
nie tylko osób przyjmujących sakrament, ale nade wszystko
istotną rolę odgrywają rodzice oraz chrzestni. To na nich
spoczywa w głównej mierze odpowiedzialność i świadectwo
wiary, przekazane z odpowiednim szacunkiem i miłością. To
nie tylko zadanie katechetów, ale właśnie w gestii rodziców
leży, aby dziecko w tym dniu skupiło się przede wszystkim
na duchowym wymiarze tego święta. Zdarza się czasem, że
sam sposób obchodzenia Pierwszej Komunii świętej,
spowodowany jest niezrozumieniem jej istoty i tajemnicy, a główny
nacisk położony zostaje jedynie na jej zewnętrzną formę,
a mianowicie: strój, uczesanie, zaproszeni goście i
prezenty. Również same przyjęcia komunijne niekiedy
przypominają bardziej wesela, aniżeli rodzinne przeżywanie
wiary. W ten sposób rozumiana Pierwsza Komunia święta
prowadzi do tego, że mimo rocznych przygotowań, dziecko
traci orientacje w tym, co tak naprawdę jest tu najważniejsze.
Swoje przysłowiowe „dwa grosze” również dokładają
kolorowe gazety, które na ten świąteczny czas prześcigają
się w rozmaitych propozycjach i pomysłach, aby całą uwagę
rodziców i dzieci skupić w końcu na komercyjnym wymiarze.
Najpiękniejszym prezentem w tym dniu nie może być dla
dziecka nowy telefon komórkowy, komputer, czy górski rower.
Dziecko - z pomocą rodziców i katechetów - musi zrozumieć,
że najpiękniejszym dla niego prezentem jest sam Jezus
Chrystus, który od tej chwili przychodzić będzie do jego
serca, aby pomóc mu wzrastać w wierze i uświęcać jego
codzienność. Wiara bowiem, to nie elektroniczny model, który
się starzeje i co jakiś czas trzeba go wymieniać na inny,
aby być na czasie. Wiara – to nasza stałość, gotowość
i odwaga, że Bóg naprawdę istnieje, mimo różnych pokus,
aby ją zastąpić czymś bardziej kolorowym, banalnym i
przemijającym.
Eligiusz
Dymowski OFM
16
Zazdrość
Zazdrość
jest tak samo stara jak ludzkość. Może dlatego nie
przychodzi mówić nam o niej łatwo. Często sami bowiem
wpadamy w jej sieci, a wtedy jest ona w nas najbardziej strzeżoną
tajemnicą, bo o wiele łatwiej jest nam przyznać się do błędów,
kłamstwa czy gniewu, niż do zazdrości. Nie ma chyba człowieka
na świecie, który by nie poczuł w sobie kiedyś iskierki
zazdrości. W każdej epoce i w każdym stanie zazdrość
pokazuje swoje nowe oblicze i drapieżne pazury. Ostrzegał
przed nią szekspirowski bohater Otello: „Chrońcie się
przed zazdrością, potworem z zielonymi oczami”, bo nic
tak nie niszczy spokoju człowieka jak chora zazdrość. Często
więc naszą zazdrość ukrywamy pod maską fałszywego
podziwu i z delikatną nutą ironii wbijamy jej ostry kieł,
aby zaspokoić swój wewnętrzny bunt, swoją ludzką małość
i nijakość. Czasami też zazdrość mylimy z ambicją, która
jest kreatywna, twórcza, aktywna. Zazdrość natomiast tak
naprawdę nie mobilizuje do jakiegokolwiek szlachetnego działania.
Pod pozorem naszego zatroskania staramy się korygować
innych, aby nie przesadzali w dążeniu do celu, aby czynili
wszystko z umiarem i sobie właściwą miarą. W gruncie
rzeczy taka fałszywa troska nie usprawiedliwia naszego
lenistwa i zakopanego talentu. Stare łacińskie powiedzenie mówi:
„Invidia gloria umbra est” – „Zazdrość
jest cieniem sławy”, a więc nie prowadzi do sukcesu,
ale do destrukcji i wyniszczenia. Stąd też trzeba strzec się
przed nią, bo łatwo zamieszkuje w naszych cielesnych domach,
odzianych w modne garnitury, markowe suknie, czy ładnie
skrojone i wyprasowane sutanny. Zazdrość głęboko
zakorzeniona jest w ludzkiej pysze i chciwości. W biblijnym
rozumieniu to źródło wszelkiego zła i nieszczęścia. To
jeden z grzechów głównych, który niszczy naszą wolność,
tworząc zafałszowany obraz miłości Boga i bliźniego. Często
bowiem zazdrość ma oblicze Kaina, burzy spokój, więzi międzyludzkie,
małżeństwa, przyjaźń, prawdziwy altruizm i szczerość
uczuć. To choroba serca, duchowy zawał, który atakuje
niespodziewanie, gdy nie dbamy o siebie. Kainowa zazdrość po
prostu zabija i niszczy, dlatego trzeba się jej przyglądać,
aby nie wyrosła na dziką i szaloną bestię w naszych
oczach.
Tam, gdzie jest wzajemne zaufanie i troska o siebie, tam nie
ma miejsca na zazdrość. Jeżeli więc umiesz cieszyć się z
sukcesów innych, ich szczęścia i bogactwa, jeżeli szczerze
nauczysz się dostrzegać przy tym ich autentyczną pracę,
talenty i zdolności, wówczas obce ci będzie uczucie zazdrości,
nieustannych intryg czy podejrzeń. Bo dla niej najlepszym
lekiem jest miłość i bezinteresowność, gdyż jak napisał
św. Jan „ w miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość
usuwa lęk (…) kto się lęka, nie wydoskonalił się w
miłości” (1J 4,18). Dlatego „nie pójdę drogą
zżerającej zazdrości, bo ona z Mądrością nie ma nic wspólnego”
(Mdr 6,23).
Eligiusz
Dymowski OFM
17
Powroty
To słowo zna chyba z nasz każdy. Kres marzeń, wędrówki i
celu na ogół kończy się powrotem do rzeczywistości. Nawet
z najpiękniejszych wakacji ocalić można tylko niewielką
drobinę z przeżytych chwil. Pozostają wspomnienia, zdjęcia,
przywiezione pamiątki, podręczny notes z nowymi adresami
znajomych. Z jednej strony jakoś tak żal w sercu, że coś
się skończyło, odeszło do pamiętnika historii, z drugiej
natomiast tak normalnie: znów dom, swoje łóżko, starzy
przyjaciele, rodzice, rodzeństwo, dziadkowie, po prostu
wszyscy razem. Nie przeraża nawet szarość i bylejakość
naszego azorskiego osiedla, a zwyczajne blokowisko tak naprawdę
wcale nie straszy duchem Gomułki czy późnego Gierka. Do
wszystkiego trzeba będzie ponownie przywyknąć, a
niepowtarzalny zapach i klimat ulicznych kafejek – no cóż,
niechaj unosi się wraz z obłokami wspomnień, chwilami
zadumy i refleksji.
Koniec wakacji – to nie tylko wysłane czy otrzymane
kartki, poranny szum morza, świeżość górskich traw oraz
spokojna tafla jezior, ale to również dobry moment, aby
zastanowić się, co tak naprawdę zrobiliśmy z podarowanym
nam wolnym czasem. Czy w tym gąszczu fantazji, letniego szaleństwa,
niedospanych nocy i długich dyskusji: co dalej, dlaczego i po
co – znalazło się również miejsce dla Boga, a
potrzeba modlitwy była tak samo konieczna i ważna, jak
pierwsze, a potem już kolejne spotkanie z nieznajomą (coraz
bardziej znajomą) osobą? Bóg tak bliski, że aż nieraz
niewidoczny w codzienności. Tym bardziej musi być czule
nastawiony sejsmograf naszego serca i uczuć, aby nie przegapić
lub nie przespać tego, co najważniejsze, niezapomniane, po
prostu tego - co wieczne! Dlatego – jak powie papież
Paweł VI – „Trzeba się opowiedzieć przez wiarę
za Chrystusem; musimy być w zgodzie sami z sobą, praktykując
wiarę. Świadectwo wymaga uzgodnienia myśli z działaniem,
wiary z uczynkami… To spokojne, jakieś naturalne i
odpowiadające człowiekowi apostolstwo przykładu dostępne
jest dla wszystkich. Jest ono obowiązkiem wszystkich,
bardziej dzisiaj konieczne niż kiedykolwiek”.
Sens ludzkiego życia, pracy i odpoczynku najpełniej widać
oczami wiary. A ona nie jest żadną „pociechą religijną”,
gdy wszystko się kończy, załamuje lub wali z hukiem na nasz
kark. Stąd też „nie przychodzę po pociechę jak po
talerz zupy, chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę o
kamień” (ks. Jan Twardowski). Trzeba nam więc zawsze
szukać mocnej skały na której można zbudować własny dom.
Dom nieprzemijalnych wartości. Dom wcale nie wakacyjny.
Chwilowy. Przejściowy. Ale dom do którego każdy powrót będzie
świętem dla życia pisanego dzień po dniu najzwyklejszą
wiarą, nadzieją i miłością.
Eligiusz
Dymowski OFM
18
Kolejny
(nowy) rok szkolny
Powoli cichną burzliwe głosy na temat kanonu szkolnych
lektur, nauczanie religii zostało wreszcie
„docenione” (przynajmniej przez ministerstwo oświaty),
a pracownie krawieckie w pośpiechu nadrabiają zaległości w
„umundurowaniu” uczącej się młodzieży. Za
oknem wraz z pierwszym brzmieniem dzwonka zawitała
niespodziewanie jesień do której – niestety –
trzeba będzie się powoli przyzwyczaić. Rozpoczął się więc
kolejny (nowy) rok szkolny. Dla niektórych pierwszy, dla
innych ostatni, a zrywane kartki z kalendarza powoli znów będą
przybliżać do upragnionych wakacji. W tym dziwnym świecie
paradoksów i sprzeczności trzeba sobie postawić pytanie: co
zrobić, aby młodość odzyskała na nowo swoją świeżość,
nadzieję, blask i elegancję, a trud nauczycielski i
wychowawczy zyskał w jej oczach autentyczność, powagę
autorytetu i szacunek? Mówienie prawdy było, jest i będzie
fundamentem rzetelności i uczciwości. A to dotyczy zarówno
uczniów, jak i nauczycieli, wychowawców oraz katechetów.
Współczesna moda na świeckość, ani nie przekonuje, ani też
do końca nie zaspokaja głodu młodego człowieka odnośnie
do jego podstawowych pytań o Boga, etykę, moralność czy
uczciwość. Dlatego pojawia się często „szlachetny
bunt”, który ma zwrócić uwagę dorosłych na potrzeby
i wrażliwość tych, którzy są przyszłością danego kraju
czy narodu. Stąd mają oni prawo domagać się od świata
dorosłych prawdy i wiary w szlachetność ideałów i marzeń.
Jakże poraża samotność wielu młodych osób, pozbawionych
oparcia w najbliższych z rodziny, swoich nauczycieli,
nierzadko bez prawdziwych kolegów i przyjaciół. Pozwolę tu
przytoczyć sobie fragment listu od pewnej młodej osoby, który
kiedyś otrzymałem. „Eligiuszu – pisze –
nie poczytuj sobie tego za żadną zuchwałość z mojej
strony, jeśli ton tego listu nie będzie odpowiedni. Jestem
na granicy moralnego załamania. Tak wiele doznałam przykrości
od ludzi, zawiodłam się na nich, na ich szczerości i przyjaźni.
Dziś już nie mam nikogo, komu mogłabym zaufać. Widzę, jak
załamuje się we mnie wiara w najszlachetniejsze ideały, które
do niedawna jeszcze były dla mnie moralnym imperatywem, aby
czynić dobro. Zawiodłam się na najbliższych osobach, którzy
w chwilach mojego niepowodzenia, zamiast podać mi rękę,
odepchnęli mnie bez cienia zażenowania. Nie wierzę już
nikomu, ani rodzinie ani moim nauczycielom… Wolę piekło
samotności, aniżeli wymuszone podanie ręki na zgodę”.
No właśnie! Na progu nowego roku szkolnego trzeba znów
postawić wszystkim nam wysoko poprzeczkę, która zmusza nie
tylko do intelektualnego wysiłku po jak najlepszą ocenę,
ale też otworzy nas bardziej na siebie, bo jak słusznie
powie bp koszalińsko-kołobrzeski Edward Dajczak: „W
tym porąbanym świecie młodym ludziom trzeba dać bez
warunku miłość i serce” (por. „Tygodnik
Powszechny” nr 36 (2007), s. 2). I nich ten właśnie
dar wyznaczy moralny program działania dla wszystkich w nowym
roku szkolnym ponad podziałami politycznych waśni, czy urażonych
chorych ambicji.
Eligiusz
Dymowski OFM
19
Zagubiona triada:
dobroć – szlachetność - sumienność
Codzienność
nas nie rozpieszcza. Nieustanny pośpiech. Niepewność w
pracy. Konkurencja. Zazdrość. Zwyczajne zmęczenie. Brak
ochoty na cokolwiek…To tylko niektóre z wydarzeń, co
tak uporczywie spędzają sen z naszych powiek. Jesteśmy więc
coraz częściej duchowo załamani, czujemy się oszukani,
zakrzyczani hałasem lub pustymi słowami. Nie ufamy innym.
Nie ufamy sobie. Stajemy nad przepaścią. Nawet niedzielna
liturgia nie przynosi za bardzo ukojenia, bo tak trudno
pozbierać myśli, wyciszyć się, aby być jak najzwyczajniej
z Bogiem. Po prostu coś się z nami dzieje dziwnego. I trudno
w takim momencie nie zgodzić się tu ze słowami prof. Piotra
Jaroszyńskiego z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który
wprost pisze, że „Współczesna kultura została porażona
subiektywizmem i relatywizmem”, gdzie „prawda nie
jest już uzgodnieniem poznania z rzeczywistością, lecz
«moim poglądem». Dobro nie jest celem, który
domaga się spełnienia, lecz «moją zachcianką».
Piękno nie jest już doskonałością i ładem, lecz «moim
gustem»”. Mająca kiedyś swoją niezaprzeczalną
wartość triada: dobro - szlachetność – sumienność,
dziś tak łatwo zostaje spychana na margines. A przecież to
one kształtują dojrzałość człowieka, bronią jego godności,
uczą altruizmu i poświęcenia. Dlatego nie może zabraknąć
w nas siły, aby znów przywrócić im właściwe miejsce w
kulturze świata, a przez to odzyskać duchową radość,
utraconą nadzieję i Boże rozumienie miłości. To wszystko
wymaga ogromnej pracy, rzetelności i wzajemnej pomocy. Nie można
bowiem wszystkiego przeliczać na zyski i straty. W tym
wypadku nawet najlepsza ekonomia niewiele się przyda. Człowiek
mądry, sumienny i szlachetny wie, że ani z Prawdy, ani z
Dobra nie można zrezygnować, są bowiem jak powietrze
potrzebne do życia. Dlatego, gdzie rodzi się cwaniactwo,
korupcja, machlojstwa i przekręty, tam nigdy nie będzie
miejsca dla tych podstawowych ludzkich wartości. Tam nigdy
nie będzie szczęścia! Nikt bowiem jeszcze nie zaspokoił
swojego głodu złotem, ale niejeden został uratowany człowiek,
któremu z serca podano kromkę chleba. Bo można widzieć
kogoś, ale nie dojrzeć w nim człowieka i można w świątyni
rozpalić kadzidło, zapominając równocześnie przy tym, że
ma płonąć ono dla Boga. Im więcej w nas szlachetności,
tym wyraźniejsze Bóg odciska swe ślady, a wtedy i my możemy
z radością powtórzyć za Leopoldem Staffem: „Spotkałem
Cię, kiedym odwrócił się w drodze, bowiem przez całe życie
krok w krok szedłeś za mną”.
Eligiusz
Dymowski OFM
20
Nie bójmy się przemijania
Najlepiej
być pięknym, młodym i bogatym, oczywiście przez całe życie
– to miłe powiedzonko wielu osobom spędza niejeden
sens z powiek. Wiedzą o tym doskonale firmy farmaceutyczne i
agencje reklamowe, które prześcigają się w promowaniu na
rynku coraz to nowsze kosmetyki i eliksiry młodości. Jak
grzyby po deszczu na naszych ulicach wyrastają gabinety
kosmetyczne, solaria i kluby fitness. Nastała nie tylko moda
na sukces, ale i na piękną szczupłą sylwetkę. Inaczej nie
wypada, bo mogą być problemy z przyjęciem do pracy, narażenie
się na drwiny otoczenia, a nawet najbliższych. To się nam
podziało – jak mawiał pewien satyryk. No cóż, za młody
wygląd trzeba słono zapłacić i nieźle się natrudzić.
Jeszcze nie tak dawno piękno było „przywilejem”
ludzi młodych, a ich wiek durny i chmurny kształtowały podróże,
chęć poznawania świata i przygód, w myśl francuskiego
przysłowia: Les voyages
forment la jeunesse. Wiek XXI przyniósł na tym polu
wielką społeczną przemianę myślenia, kształtowaną pod
czujnym okiem mediów.
Niestety,
ale czas jest bezlitosny. Nawet lustro do którego zaglądamy
codziennie, nie umie zatrzeć śladów prawdy. Tak więc z
wiekiem, upragnionej młodości zaczynają powoli opadać
skrzydła. Pewność siebie ustępuje coraz częstszym
pytaniom metafizycznym o sens życia, cel i jak się to po
prostu wszystko zakończy? Władza, kariera i sława coraz
bardziej odchodzą na dalszy plan i przestają cieszyć.
Nagromadzony majątek zaczyna ciążyć, bo w ostatnią podróż
życia niczego nie można zabrać ze sobą. A to, że nie ma
ludzi niezastąpionych, najlepiej widać na cmentarzach.
Gdzieniegdzie pozostają ku pamięci pomniki, grobowce,
imienne nazwy ulic, bohaterom przypisuje się patronat szkół,
czy bibliotek. A co z duszą, chciałoby się wreszcie zapytać?
Nigdy nie jest za późno, aby Bóg, Kościół, sakramenty na
nowo odżyły w naszej świadomości. Tak łatwo są nam nie
potrzebne, gdy jakoś radzimy sobie w życiu. Ale, czy warta
świeczki jest taka gra ciała z duszą, aby w końcu uwierzyć,
że to ona właśnie jest najważniejsza, pozostając bez względu
na pory roku wciąż młodą i nieśmiertelną. Do ciała
stosujemy różne balsamy i kremy, które zwodzą nas i
kokietują tzw. lekarstwem na młodość, gdy tymczasem dla
duszy wystarczy życie dobre, uczciwe i bogobojne, gdzie
przykazanie miłości Boga i bliźniego rozpisujemy atramentem
codziennych uczynków. W ten sposób można zapewnić sobie na
zawsze prawdziwą wieczność. A starość jest tak samo piękna
jak i narodziny. Życie nie cofa swojego biegu. Dlatego nie bójmy
się przemijania, gdyż ci, co poprzedzili nas w wędrówce, z
radością otworzą i nam kiedyś swoje gościnne bramy nieba.
Eligiusz
Dymowski OFM
21
Noworoczne oczekiwania
Gdy
wskazówki zegara nakładały się w sylwestrową noc jedna na
drugą, cały świat witał z nadzieją Nowy Rok. Świąteczny
nastrój i szampański humor pozwalały, chociażby na chwilę,
odłożyć na bok wiele niedokończonych spraw, codzienne
troski i kłopoty. I prawie każdy z nas poczynił sobie
szybko noworoczne postanowienia. W mediach podsumowywano
minione miesiące, sukcesy i porażki, wyborcze wygrane i
rozczarowania, kulisy afer i niewyjaśnionych tajemnic. W
kolorowych gazetach ruszyła lawina rocznych horoskopów i
przepowiedni. Rozpoczął się europejski świat bez granic i
oczekiwanych nowych nadziei. Poczuliśmy się silniejsi i
dumni. A najnowsze sondaże pokazywały, że niespodziewanie z
na ogół kwękających Polaków, staliśmy się
nadzwyczajnymi optymistami. Może wreszcie wystarczy na godne
życie, własne mieszkanie i samochód… Może coś nawet
na konto zostanie… Prawdziwy cud – chciałoby się
powiedzieć i zasnąć spokojnie. Tymczasem wraz z upływem
pierwszych dni powoli dogasły bożonarodzeniowe świeczki.
Ucichły bale, zabawy, i wystrzały petard. Tylko Ten, który
przyszedł na ziemię i zamieszkał pośród nas,
konsekwentnie realizuje Boży plan zbawienia. Wyznaczył nam
kolejnych 365 dni, aby każdy po swojemu rozpisał i zapisał
je dobrymi, mądrymi szlachetnymi czynami. Ten nowy kalendarz,
który zaplanował Stwórca, jest tak naprawdę dla każdego
człowieka wielką tajemnicą. Ktoś kiedyś pięknie
powiedział, że tylko przyszłość jest piękna, bo
nieznana. I pewnie jest w tym jakaś racja. Dlatego, otrzymaliśmy
nowy czas dla siebie i dla swoich bliźnich. Czas
niepowtarzalny i nieodwracalny. Czas prawdy o nas i wrażliwość
sumienia. Czas pracy i troski o pracę. Czas modlitwy i czas
odpoczynku. Niech więc zdrowy duch zbuduje w naszym sercu pokój.
Niech pragnienie, choćby najmniejszego szczęścia, spełni
się i zamieni w autentyczną radość, a w żadnym sercu
przez ten cały rok niech nie zabraknie miejsca dla Boga, dla
siebie i dla drugiego człowieka. Niech się spełnią
wszystkie oczekiwania. I mimo różnych niepokojów, nie dajmy
się zwariować, wpadając łatwo w sentymentalną nutę
narzekania, bo jak powie znakomita aktorka Anna Dymna:
„narzekanie nas osłabia, przyciąga ciemne noce”.
Dlatego niech zwycięży Światło!
Eligiusz
Dymowski OFM
22
Chrześcijańskie
umartwienie w
erze odchudzania
Okres Wielkiego Postu nastraja nie tylko do zadumy i refleksji
nad naszym codziennym życiem chrześcijańskim, nad poprawą
jego jakości, ale również daje wiele do myślenia nad współczesnym
podejściem człowieka do ascezy i umartwienia. W dobie tak
modnej dziś ery odchudzania, do czego przyzwyczaiły nas już
kolorowe magazyny i reklamy, wszelkie umartwienie i
wyrzeczenia „pachną więc jakimś staroświeckim kadzidłem”.
Czy jednak dbanie o piękną, smukłą i wysportowaną sylwetkę,
nie wymaga od człowieka ogromnych wyrzeczeń i poświęceń?
No właśnie. Aby osiągnąć zamierzony (wymarzony) efekt,
ileż trzeba spędzić godzin na siłowni, w klubach fitness,
zastosować odpowiednią dietę i dodatkowe środki
farmakologiczne. A wszystko to po to, by być na tak zwanym
topie, wzbudzić w innych zazdrość i w rzeczywistości poczuć
się oszukanym lub przegranym z braku końcowych sukcesów.
Tymczasem chrześcijańska asceza i umartwienie, ukierunkowują
człowieka nade wszystko ku wyższemu celowi. To swoista
terapia oczyszczenia duszy i ciała, która polega nie na
jakimś biciu rekordów wytrzymałości, czy samowyniszczeniu
ciała, ale ma ona za zadanie pokierować tak człowiekiem,
aby świadomie i skutecznie opanował on w sobie złe skłonności
i rozwinął dobre nawyki, wznosząc się na wyższy duchowy
poziom. Soborowa konstytucja „Gaudium et spes”
wyraźnie podkreśla, że „człowiekowi nie wolno gardzić
życiem cielesnym, lecz przeciwnie – właśnie swoje ciało,
jako stworzone przez Boga i przeznaczone do wskrzeszenia w
dniu ostatnim, powinien uważać za dobre i godne szacunku.
Zraniony grzechem doświadcza wszakże buntów ciała. Godność
człowieka wymaga jednak, aby chwalił on Boga w swoim ciele i
nie pozwalał mu oddawać się w niewolę złym skłonnościom”
(nr 14). Tymczasem, gdy dobrze przyjrzymy się sobie,
zobaczymy jak wiele w nas egoizmu, samolubstwa lub zwyczajnych
chęci wyniesienia się ponad innych, a kreowana przez media
idealna ludzka sylwetka, ma jedynie utwierdzić w nas słuszność
wylanego potu i wydanych pieniędzy na różnego rodzaju
dietetyczne wspomagacze. I choć droga ta wiedzie do nikąd,
to jednak chętnie nią kroczymy. Z drugiej strony, utarte
jakimś dziwnym torem twierdzenie, że współczesny człowiek
nie rozumie i nie potrzebuje ascezy i wyrzeczenia jest tak
samo płytkie, co krzywdzące. Głód Boga, jaki istnieje w człowieku,
kieruje go ku nadprzyrodzonej cnocie umartwienia, które
podejmuje z miłości do Chrystusa, chce Go lepiej naśladować
i w ten sposób wynagrodzić mu za swoje grzechy. Droga do Królestwa
Bożego jest ciasna, ale można wejść do niego przez
osobiste nawrócenie i pokutę. Wszelkie wyrzeczenia, nawet te
najdrobniejsze, uczynione świadomie dla wyższych celów, nie
pozostaną bezowocne. Moda na odchudzanie nigdy nie zastąpi
sensu chrześcijańskiej ascezy i wyrzeczenia. Pierwsza bowiem
zaspakaja jedynie przemijające ludzkie pragnienia, druga
natomiast prowadzi człowieka do życia wiecznego. Wybór więc
zawsze będzie należeć do ciebie…
Eligiusz
Dymowski OFM
23
„Wielki Tydzień” nadziei
Triumfalny wjazd Chrystusa do Jerozolimy w niczym nie
zapowiadał dramaturgii przyszłych dni. „Ci, którzy Go
poprzedzali i którzy szli za nim, wołali: Hosanna!
Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie”
(Mk 11,9). Uwielbienie tłumu, rzucane pod nogi płaszcze,
okrzyki radości, jakże łatwo usypiały czujność uczniów.
Był przecież tak blisko nich. Wprawdzie przepowiadał jakieś
tragiczne wydarzenia, ale czy można było myśleć o nich w
takich podniosłych chwilach? Z czasem jednak głosy zachwytu
ucichły, pozbierano płaszcze z dróg, otrząśnięto je z
kurzu, a nieśmiało zaczęły pojawiać się intrygi, fałszywe
oskarżenia o niewierność wobec nakazów mojżeszowego
Prawa. Oto Ten, który uzdrawiał, pocieszał smutnych i
strapionych, upominał się o pokrzywdzonych, biednych i
wzgardzonych, Ten, który karmił zgłodniałych i znużonych,
przestrzegał przed fałszywymi prorokami i obłudą uczonych
w prawie, Ten, którego chciano nawet obwołać królem żydowskim,
zostaje sprzedany przez swojego ucznia, pojmany i doprowadzony
do rzymskiego namiestnika, brutalnie pobity i oszpecony,
zostaje w końcu skazany na śmierć głosami podburzonego tłumu.
Oto triumf nienawiści nad sprawiedliwością. Niepewność i
lęk najbliższych, zaparcie się Piotra, okrutna krzyżowa
droga i agonia ostatniego dnia, wydają się przerastać każdego,
kto przeczyta ten okrutny scenariusz śmierci Boga-Człowieka!
A jednak nie odszedł na zawsze. Powrócił trzeciego dnia,
jak obiecał. Zmartwychwstały, bo śmierć nie ma nad Nim władzy.
Powrócił, aby przypomnieć o zapowiadanej nadziei nowego życia.
Odtąd jeżeli chcemy przekazywać tę nadzieję Chrystusa
umarłego i zmartwychwstałego, trzeba nam głosić chrześcijańską
wiarę jako religię życia, gdzie Ewangelia nie może być
nigdy „czarną księgą śmierci”. Paradoks wiary,
czy nieustanna głębia jej odkrywania? Bóg, który umarł z
miłości, złożył ofiarę z życia, aby wybawić człowieka
od grzechu. Ten dar nadziei
Wielkiego Tygodnia odnawia się za każdym razem w nas poprzez
codzienne życie Słowem Bożym i przyjmowanymi sakramentami.
Bo jak powie św. Paweł, odtąd „żyję już nie ja,
ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20), ten sam Ukrzyżowany
i Zmartwychwstały. Bo kiedy Bóg niesie Nadzieję na strunach
wiecznego Światła, nie niestraszna staje się nam ani nawałnica
Golgoty, ani milczenie Grobu, ponieważ:
Nieważna
ciemność!
Mamy całą noc,
by iść za Abrahamem
zawierzając
gwiazdom.
Nieważny głód!
Mamy mnóstwo ziarna,
by rozmnażać nasz chleb
radując się Królestwem.
Nieważne
pragnienie!
Mamy całe życie,
by czerpać ze studni Jakuba
świeżość
wody żywej.
Nieważne jutro!
Mamy mnóstwo czasu,
by wyczerpać wieczność
z wstającego dnia.
Wszystko
nieważne tak samo,
Ty jesteś Bramą.
(Pierre Talec,
„Nieważne”, w: Bóg
przychodzi z przeszłości, Paryż 1981, s. 86-87).
Eligiusz
Dymowski OFM
24
Sakrament ku pełni dojrzałości
Czy
ktoś pamięta z nas własny chrzest? Raczej wątpię. Tak
naprawdę nigdy nie wspominamy nawet jego daty. A przecież to
pierwszy Sakrament. Trochę lepiej jest z dniem pierwszej
Komunii św. W wielu domach z tego ważnego przecież
wydarzenia być może nawet zachowały się jakieś drobne
prezenty. Czasem powracają wspomnienia przy oglądaniu zdjęć
lub odkurzaniu pamiątkowego obrazka. Tak wiele i tak mało
zarazem. Prawda? Ale przecież jest jeszcze jeden istotny
moment w życiu chrześcijanina. To przyjęcie sakramentu
bierzmowania, przez który – jak poucza Katechizm Kościoła
Katolickiego – „ochrzczeni ściślej wiążą się
z Kościołem, otrzymują szczególną moc Ducha Świętego
i w ten sposób jeszcze mocniej zobowiązani są, jako
prawdziwi świadkowie Chrystusa, do szerzenia wiary słowem i
uczynkiem oraz do bronienia jej” (nr 1285). Czy przystępując
do bierzmowania, zdajemy sobie sprawę z ważności tego
sakramentu? A może to tylko zwykły rytuał, który nic tak
naprawdę nie zmienia w moim życiu? Świadomość nastolatka
nie musi być wcale naiwnością. Dorasta wraz z
odpowiedzialnością i świadomością przyjętego duchowego
daru. Tym większą zwraca na to uwagę Kościół, kiedy
namaszcza dłonie i czoło świętym olejem. Bo olej to znak
radości i obfitości, znak bogactwa i oczyszczenia, łagodzenia
bólu i umocnienia, ale to również siła i męstwo. Stąd też
ku pełni dojrzałości wiary dochodzi się jak do ołtarza:
po stopniach, pokonując krok za krokiem, poznając prawdę
objawioną i przekazaną, aby dzielić się nią z innymi.
Duch Święty wówczas pomnaża w nas talenty, udoskonala i
czyni prawdziwymi świadkami Chrystusa w świecie, gdzie tak
łatwo pogardza się Bogiem, Kościołem i drwi z podstawowych
zasad chrześcijańskiej wiary. Czy rozumiesz zatem, jaką
bierzesz odpowiedzialność na siebie, przyjmując sakrament
bierzmowania? To nie jest magia lub czary, których moce gasną
z upływającym czasem, ale to twoja wiara ma odtąd z odwagą
nieść i zapalać ten Ogień Ducha Świętego bez względu na
to, gdzie przyjdzie ci żyć, uczyć się i pracować. To odciśnięte
na twoim czole Boże znamię, czyni cię na zawsze innym człowiekiem.
Nie możesz więc nigdy już o tym zapomnieć lub lekceważyć,
bowiem gdziekolwiek będziesz „przypomnij sobie –
jak poucza św. Ambroży – że otrzymałeś duchowy
znak, «ducha mądrości i rozumu, ducha rady i męstwa,
ducha poznania i pobożności, ducha świętej bojaźni»,
i zachowuj to, co otrzymałeś. Naznaczył cię Bóg Ojciec,
umocnił cię Chrystus Pan, i «dał zadatek»
Ducha”. Ta Łaska niechaj każdego dnia przemienia swoją
mocą całe twoje życie w dobro i w ostateczną doskonałość.
Eligiusz
Dymowski OFM
25
Jest
takie słowo: MATKA
Maj
jest jednym z najpiękniejszych miesięcy w roku. Budząca
wszelką radość życia wiosna, nie pozostaje bez wpływu również
na człowieka. To ona uskrzydla, odnawia nadzieję i motywuje
do lepszego działania. Maj, to również miesiąc, kiedy w
sposób szczególny z wdzięcznością całujemy dłonie
matki. Tej, która nas urodziła i wychowała. Tej, która z
drżeniem serca troszczy się o naszą spokojną i dobrą
codzienność. Tej, która czuwa w nocy, a rankiem choć zmęczona
z uśmiechem wyprawia nas do przedszkola, szkoły lub pracy.
Tej, która wie co znaczy miłość i jak trzeba kochać mimo
„wiatru w oczy”. Dlatego całujemy również dłonie
i tej, która została skrzywdzona, osamotniona, porzucona,
czasem bez środków do życia, z niedożywionym dzieckiem, z
długami za czynsz, światło, wodę i gaz. Bo tam, gdzie jest
matka – jest jeszcze jakiś dom, jakieś miejsce, jakaś
cisza i bezpieczeństwo. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że
godność każdej matki zawiera w sobie nade wszystko godność
osoby ludzkiej, kobiety, towarzyszki i małżonki. To właśnie
ją Bóg wyróżnił ze wszystkich stworzeń, czyniąc
przekazicielką życia. Jakże wymownie o tej godności i powołaniu
kobiety wyrażał się w Liście Apostolskim „Mulieris
dignitatem” (1988) papież Jan Paweł II. Ten dziś święty
Człowiek, który przecież jako dziecko utracił swoją
najdroższą matkę, napisze, że jako kobieta “jest tą,
w której znajduje pierwsze zakorzenienie porządek miłości
w stworzonym świecie osób” (nr 29). Jako małżonka
umożliwia ona wzajemne miłowanie: Boga i człowieka, mężczyzny
i niewiasty. Miłość ta tworzy komunię osób w jedności
dwojga, którzy choć różnią się między sobą, to różnią
się pięknie. Dlatego “powołanie do istnienia kobiety
obok mężczyzny (odpowiednia dla niego pomoc: Rdz 5, 5) w
jedności dwojga, kształtuje w widzialnym świecie stworzeń
szczególne warunki po temu, aby miłość Boga została
rozlana w sercach (Rz 5, 5) istot stworzonych na Jego
obraz” (nr 29). W czasach, kiedy tak łatwo
pogardza się godnością człowieka, a zwłaszcza godnością
kobiety, właśnie to jedno słowa MATKA, ma nam wszystkim
przypominać, jak wielka winna być nasza wobec niej pamięć
i wdzięczność oraz jak ma bić serce dziecka (nawet jeśli
już dorośnie). Gdy w tym świątecznym miesiącu, pochylamy
się nad każdą matką, niechaj raz jeszcze przemówią do
nas słowa Jana Pawła II: “Kościół dziękuje więc
za wszystkie kobiety i za każdą z osobna: za matki, siostry,
żony; za kobiety poświęcone Bogu w dziewictwie, za te, które
oddają się posłudze tylu ludziom czekającym na
bezinteresowną miłość drugich; za te, które czuwają nad
człowiekiem w rodzinie będącej podstawowym znakiem ludzkiej
wspólnoty; za kobiety wykonujące pracę zawodową, za te, na
których ciąży nierzadko wielka odpowiedzialność społeczna,
za kobiety „dzielne” i za kobiety „słabe”
— za wszystkie: tak jak zostały pomyślane przez Boga w
całym pięknie i bogactwie ich kobiecości; tak jak zostały
objęte przez Jego odwieczną miłość; tak jak — razem
z mężczyzną — są pielgrzymami na tej ziemi, która
jest doczesną „ojczyzną” ludzi, a
niejednokrotnie staje się „łez padołem”; tak
jak razem z mężczyzną podejmują wspólną odpowiedzialność
za losy ludzkości, według wymagań dnia powszedniego i tych
ostatecznych przeznaczeń, które ludzka rodzina znajduje w
Bogu samym, w łonie niewypowiedzianej Trójcy (nr 31).
Eligiusz
Dymowski OFM
Modlitwa
na Dzień Matki
Panie mój, Ty też stałeś się człowiekiem
i wziąłeś ciało z Matki Dziewicy.
Ty też za ziemskiego życia zechciałeś mieć Matkę.
Dziś jest święto wszystkich matek.
Dziękuję Ci za moją matkę.
Jej zawdzięczam to, że jestem.
Z niej wziąłem swoje ciało, swoją krew.
Ona mnie karmiła swoim mlekiem.
Ona nic za to nie chce ode mnie,
pragnie tylko i modli się, abym był dobry
i w życiu szczęśliwy.
Dziś powiem jej wiele razy, że za wszystko jej dziękuję,
że kocham ją zawsze i zawsze będę jej radością.
Tobie dziś, Panie, dziękuję za cud, jakim jest moja matka.
26
Wdzięczność
pilnie poszukiwana
Wdzięczność jest wartością, o której dziś tak łatwo się
zapomina. Niektórzy wyrzuciliby ją nawet ze słownika, bo
razi swoją stroświeckością. W codziennych i barwnych
gazetach nie znajdziesz nigdzie ogłoszenia: „Wdzięczność
pilnie poszukiwana”. Staliśmy się pewniejsi siebie,
bogatsi. Zwiedzamy świat, a nie znamy i nie kłaniamy się
swoim sąsiadom. Uprawiamy masowo nomadyzm weekendowy, czyli
wycieczki na łono natury, aby w niczym nie odstawać od trendów
coraz bardziej laickiego świata. Tak trudno powiedzieć nam z
autentyczną wewnętrzną radością: “dziękuję”,
“przepraszam”, „miło mi było pomóc”,
itp. Pretensjonalizm, wywyższanie się, a nawet zwyczajne
ludzkie przyzwyczajenia spowodowały, że już od dzieciństwa
uważamy iż drobne, ba, nawet banalne sprawy, po prostu nam
się należą. Taka perspektywa nie zapewni nam jednak
prawdziwego szczęścia. Jest to droga smutnych ludzi,
zgorzkniałych, niezadowolonych z niczego i z nikogo, prowadząca
jedynie do wiecznego narzekania na los, na świat, na innych.
Wybitny szwedzki dyplomata i polityk, sekretarz generalny ONZ,
Dag Hammarskjold napisał: „Wdzięczność i gotowość.
Otrzymałeś wszystko – za nic. Nie wahaj się, gdy
trzeba dać to, co przecież jest niczym – za
wszystko”. Jakże potrzeba nam odwagi, aby zmienić tę
egoistyczną perspektywę myślenia i patrzenia na piękny boży
świat. Zobaczyć i postawić siebie w kontekście
nieustannego daru „spalania się w służbie dla
innych”. Naszą zasługą w tej trudnej tułaczej
pielgrzymce do Raju może być właśnie wdzięczność, bo
jak powie starożytny filozof Sokrates: „Bardziej się
ciesz z wyświadczonych drugim, niż z odebranych
dobrodziejstw, bo za pierwsze masz chwałę, a drugie wkładają
na ciebie słodki ciężar wdzięczności”. Dlatego bądź
wdzięczny za to co masz, bo chwil szczęśliwych tak naprawdę
jest w życiu niewiele. Jedną z nich możesz być właśnie
ty sam! Uszlachetniaj każdą z nich swoją wdzięcznością,
bo kiedy jeszcze możesz dostrzec wokół siebie ogród
ludzkiego losu, dziękuj, a pomożesz innym zrobić to samo.
Poucza nas Biblia: „W każdym położeniu dziękujcie,
taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem
was” (1Tes 5,18). Bądź więc wdzięczny nawet, gdy będą
nie tylko wzloty, ale i upadki, a także coraz to nowe
niespodziewane krzyże do poniesienia. Trzymaj tę zapaloną
świecę tak, aby inni mogli odpalać swoje świece od twojej.
Człowieka dobrego i wdzięcznego nigdy nie zastąpią idee
bez głębszych duchowych wartości. Za szlachetne cnoty płaci
się zawsze najwyższą cenę, ale warto. Tam, gdzie jest radość
i wdzięczność, tam zawsze czyste sumienie wyśpiewa:
„Błogosław duszo moja Pana, i nie zapominaj o
wszystkich Jego dobrodziejstwach” (PS 103, 2).
Eligiusz
Dymowski OFM
27
Bezbolesne
świadectwo cierpienia
Wakacje
to świetny moment, aby odpocząć. Nabrać nowych sił. Poznać
inne miejsca, kraje, kultury i ludzi. Przyzwyczailiśmy się
już do wędrowania, zmiany otoczenia. Urlop to również wyjątkowe
chwile na refleksje i kontemplację natury. Nie wszyscy jednak
mogą cieszyć się swobodą wakacyjnego życia. W naszym
kraju, naszych parafiach, naszych rodzinach jest przecież
wiele osób chorych i cierpiących, samotnych i
„pogubionych” życiowo. Dlatego nie można o nich
pamiętać jedynie kilka razy w roku, i to najczęściej w
wyznaczonym czasie okolicznościowych modlitw w intencji
chorych. Każda sposobność jest dobrą okazją, aby wspierać
się wzajemnie duchowo i materialnie. Aby myśleć również i
tych, którzy w sposób szczególny naznaczeni są krzyżem
cierpienia. Herman Hesse powie, że „Bóg nie zsyła nam
rozpaczy i cierpienia, aby nas zabić, lecz by nowe pobudzić
w nas życie”. Dla ludzi zdrowych cierpienie często
jest nie do przyjęcia. Ileż to razy przychodzą więc takie
chwile, że chciałoby się iść przez świat do nieba bez
jakiegokolwiek krzyża, bez bólu, lekko, łatwo i przyjemnie,
po prostu na luzie. Tymczasem okazuje się, że do nieba nie
ma żadnej innej obwodnicy, jak tylko codzienna droga krzyża.
Ale dopóki mamy żal i pretensje do Pana Boga, że obdarzył
nas lub kogoś bardzo bliskiego stygmatem choroby lub niepełnosprawności,
dopóty dany nam krzyż pozostanie zawsze za ciężki i nie do
uniesienia. Ktoś kiedyś zauważył, że nie można być za
bardzo szczęśliwym w tym życiu, dlatego tyle niepojętych
historii, bólu i łez. Ale przecież jest jeszcze druga
strona medalu: to wiara i odważne świadectwo ludzi cierpiących.
Niewątpliwie przykładem dla wszystkich może tu być
biblijny Hiob. Nie trzeba jednak sięgać aż w tak odległe
czasy. Przecież również wokół nas, na podwórkach,
placach i domach spotkać możemy cierpiące osoby, które
swoją postawą budują wiarę innych, uczą ich odwagi i nie
narzekania. To bezbolesne świadectwo cierpienia jest ich
najpiękniejszym darem, którym dzielą się jak przysłowiową
kromką chleba. W piękne letnie dni lubimy patrzeć w niebo,
podziwiamy gwiazdy, czy urok kolorów tęczy po gwałtownej
burzy. Bóg każdemu wręczył tajemniczą kartę życia i
nadziei. Człowiek natomiast podzielił swój los na bogactwo
i biedę. Jednego tylko nie przewidział, jak delikatne i
kruche jest jego ciało, które będzie od czasu do czasu mu
przypominać, co tak naprawdę jest najważniejsze. Aby
wzlecieć ku niebiosom potrzeba skrzydeł. Jednym z nich jest
właśnie ludzkie cierpienie, które – jak powie do
chorych Jan Paweł II – „przygotowuje człowieka
do lotu ku górze”. Warto więc wyciągnąć
czasem rękę w stronę kogoś z wykrzywioną od bólu twarzą,
aby poczuć niezwykłą siłę wyższych wartości i bez
szemrania pokochać każdą podarowaną nawet najdrobniejszą
chwilę życia.
Eligiusz
Dymowski OFM
28
Święte
pielgrzymowanie
Świat,
który wraz z błyskawicznie szybkim rozwojem stał się
„globalną wioską” sprawia, że coraz częściej
i chętniej przemieszczamy się i podróżujemy. I mimo
pewnych zagrożeń kosmopolityzmu, czyli łatwego odrywania się
i porzucania ojczystych korzeni, trzeba te wyzwania przyjąć
z odwagą i głośno mówić o autentycznych wartościach
moralnych i chrześcijańskich. Na tle globalizacji świata z
pewnością niezwykłym zjawiskiem jest pielgrzymowanie ludzi
do miejsc świętych i sanktuariów, aby pogłębić swoją
wiarę, nabrać duchowych sił na codzienność, albo ponownie
odkryć lub spotkać Boga. Łatwo chce nam się wmówić, że
wiara to przeżytek i oznaka zacofania, a Kościół to
skostniała i niereformowalna instytucja. Z drugiej jednak
strony jak wytłumaczyć fakt, że każdego roku tysiące młodych
i starych ludzi wyrusza na pielgrzymie szlaki, dzielnie
podejmując trud wędrowania, aby tym samym dać świadectwo,
że są na tym świecie takie wartości, których nie kupi się
za żadne pieniądze i których nie zapewni żaden liberalizm?
Tam, gdzie jest przestrzegane Boże prawo miłości i miłosierdzia,
tam pojawia się nadzieja na prawdziwe szczęście. Tego właśnie
poszukują również młodzi ludzie wybierając się na
pielgrzymkę. W nich Kościół widzi swoją nadzieję. Nie
zważając na trudy pokonywanych kilometrów, zmęczenie czy
kaprysy pogody, niosą z radością swoje intencje, które składają
u stóp świętych ołtarzy czy cudownych wizerunków. Człowiek
zagubiony w gąszczu mało istotnych informacji, jakże szuka
dziś modlitewnych miejsc duchowego wyciszenia, aby odkryć na
nowo Boże Słowo i sens życia sakramentalnego. Dlatego święte
pielgrzymowanie nigdy nie jest wypełnione pustką i tak
zwanym zabijaniem wolnego czasu. Na pielgrzymim szlaku jest
zawsze miejsce dla Boga i dla bliźnich. Stąd też od wieków
pielgrzymowanie było i będzie czytelnym znakiem ludzkiej
wiary i zaufania Temu, który stworzył człowieka na Swój
obraz i podobieństwo. Uświęcanie świata zaczyna się od
wewnętrznej przemiany człowieka. Tę zaś buduje się na
nieustannym pogłębianiu swojej chrześcijańskiej i ludzkiej
dojrzałości. W ostatnich latach Kościół w Polsce poddano
surowej krytyce. Szkoda, że często jest to krytyka bardzo
powierzchowna, na zasadzie, że trzeba o czymś mówić. Nie
wolno nam nigdy zapomnieć, iż wartość Kościoła stanowią
nie tylko osoby duchowne, ale i wierni świeccy. Jacy więc
jesteśmy, tacy właśnie będziemy my formować kolejne
pokolenia wierzących Polaków, którzy kiedyś i nam wystawią
zapewne odpowiednią ocenę. Może więc warto wyruszyć
czasem w pielgrzymią drogę, aby poczuć jak smakuje pył,
tak łatwo pokrywający diament zwyczajnej pokory.
Eligiusz
Dymowski OFM
29
Rodzina
sercem nowej ewangelizacji
Zarówno
druga połowa XX wieku, jak i następujące po niej nowe tysiąclecie
ukazują „inną twarz” Europy. Dotyczy to zwłaszcza
rozumienia religii oraz praktykowania wiary. Postępująca w
zawrotnym tempie laicyzacja, relatywizm oraz liberalne
rozumienie wolności stają się wyraźnym niebezpieczeństwem
dla współczesnych społeczeństw. Przestrzegał o tym bardzo
jasno Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Christifideles
laici, pisząc m.in.: „Zjawisko sekularyzmu jest dziś
naprawdę sprawą poważną. Dotyczy ono nie tylko jednostek,
ale w pewnym sensie także całych wspólnot. Już Sobór
zwracał uwagę na to, że „liczniejsze masy praktycznie
odchodzą od religii”. Ja sam niejednokrotnie przypominałem
o zjawisku dechrystianizacji, które występuje w narodach o
dawnej tradycji chrześcijańskiej i domaga się bezzwłocznie
nowej ewangelizacji” (nr 4). Nowa ewangelizacja, to
przede wszystkim absolutna wierność Chrystusowej Ewangelii,
która rozpoczyna się u progu każdego życia, a mianowicie w
naszych rodzinach. Z tego faktu wypływa więc wielka troska
Kościoła o każdą rodzinę, o jej przyszłość i mogące
występować dla niej zagrożenia. Dlatego w kontekście współczesnych
przemian społecznych, to właśnie rodzina staje się sercem
nowej ewangelizacji, ponieważ jej wartość jest dla
wszystkich nie zastąpiona. Ona jest pierwszą szkołą życia
i jedną z najbardziej podstawowych sił w rozszerzaniu
Ewangelii i w życiu Kościoła. Piękną tradycją stają się
w niektórych diecezjach doroczne pielgrzymki rodzin do
znanych sanktuariów, jak chociażby ta archidiecezji
krakowskiej do Matki Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Jakże
na duchu podnosi człowieka widok setek młodych małżeństw
z dziećmi, które pielgrzymując nie tylko dziękują Bogu za
dar życia i miłości, ale nade wszystko są żywym świadectwem
przeżywania własnej wiary. Takie rodziny, mimo swoich różnych
trudności i kłopotów, zawsze będą stanowiły cenne
duchowe bogactwo. Stąd też „w obecnym momencie
historycznym, gdy rodzina jest przedmiotem ataków ze strony
licznych sił, które chciałyby ją zniszczyć lub
przynajmniej zniekształcić, Kościół jest świadom tego,
że dobro społeczeństwa i jego własne, związane jest z
dobrem rodziny, czuje silniej i w sposób bardziej wiążący
swoje posłannictwo głoszenia wszystkim zamysłu Bożego
dotyczącego małżeństwa i rodziny, zapewniając im pełną
żywotność, rozwój ludzki i chrześcijański oraz
przyczyniając się w ten sposób do odnowy społeczeństwa i
Ludu Bożego” (Jan Paweł II, Familiaris
consortio, nr 3). Trzeba nam śmielej i odważniej, w tych
trudnych czasach wolności, uwrażliwiać siebie na istotne
elementy kształtujące dobrą chrześcijańską rodzinę, a
mianowicie: na odpowiedzialne rodzicielstwo, właściwie
rozumianą miłość, potrzebę wspólnej modlitwy, pogłębianie
wiedzy religijnej, umiejętność dialogu i poszanowania poglądów,
potrzebę czytania Biblii, czy też umiejętność dzielenia
się wiarą bez zbytecznego narzucania się i natręctwa. Dziś
bowiem potrzeba w rodzinie prawdziwych świadków aniżeli mędrców,
bo i świat bardziej wierzy czynom niż słowom, ponieważ te
ostatnie mogą okazać się puste i nieużyteczne.
Eligiusz
Dymowski OFM
30
Jesienna
modlitwa różańcowa
Październik wpisuje się w tradycję Kościoła jako wyjątkowy
miesiąc maryjnej modlitwy różańcowej. Każdego dnia w świątyniach,
kaplicach, domowych oazach ciszy, rozlega się odmawiany szept
słów, rozważanych tajemnic z życia Chrystusa i Jego Matki.
Jan Paweł II w Liście Apostolskim Rosarium
Virginis Mariae – O Różańcu Świętym z 2002 roku
napisze wprost: “Odmawiać różaniec bowiem to nic
innego, jak kontemplować z Maryją oblicze Chrystusa. By
bardziej uwydatniać tę zachętę, […] pragnę, by tę
modlitwę przez cały rok w szczególny sposób proponowano i
ukazywano jej wartość w różnych wspólnotach chrześcijańskich”.
Jest więc różaniec modlitwą nadziei dla wszystkich, którzy
w szalonym tempie życia umieją zatrzymać się wbrew
nowoczesnej logice, propagującej liberalizm i nieograniczoną
etycznie i moralnie osobistą wolność, i biorą do ręki różaną
koronkę, aby odzyskać spokój nadwątlonego niekiedy
sumienia. Ta modlitwa jest nie tylko
„streszczeniem” Ewangelii, jest ona równocześnie
kontemplacją i prośbą człowieka, bowiem jak przypomina Jan
Paweł II we wspomnianym już dokumencie, „różaniec
przenosi nas mistycznie, byśmy stanęli u boku Maryi, troszczącej
się o ludzkie wzrastanie Chrystusa w domu w Nazarecie.
Pozwala Jej to wychować nas i kształtować z tą samą
pieczołowitością, dopóki Chrystus w pełni się w nas nie
ukształtuje”. Pewnie i ty, tak wiele razy próbowałeś
odmawiać tę modlitwę. Niekiedy przychodziło znużenie, zmęczenie,
a może nawet i niezrozumienie tej wielkiej tajemnicy. Kończyłeś
więc ją z poczuciem pustki, zażenowania, pewnej bezradności,
mówiąc sobie: to dobre dla staruszków i emerytów. Przy
mojej dynamicznej pracy, ta modlitwa nie zdaje już żadnego
egzaminu. Tymczasem jest dokładnie na odwrót: im bardziej
brakuje nam czasu w tej codziennej pogoni o kawałek
ziemskiego szczęścia, tym mocniej powinniśmy szukać chwil
przeznaczonych tylko dla Boga! W takich momentach nie lękaj
się więc wziąć do ręki różaniec. To modlitwa trudna,
ale i zarazem piękna. Wymaga odwagi i pokory, ponieważ często
ukazuje smutną prawdę o nas samych: nasze duchowe otępienie,
brak wewnętrznego skupienia i wyciszenia, nieumiejętność
koncentracji i kłopoty z wyobraźnią. Do tej modlitwy nie można
podejść „z marszu”, od bezpośredniego wyłączonego
telewizora lub radia. Trzeba stopniowo przygotowywać swoje wnętrze,
aby poczuć smak tej jesiennej modlitwy o różanym zapachu
chrześcijańskiej nadziei, która umacnia na duchu i daje
poczucie autentycznej radości, utkanej z drobin wyświadczanej
dobroci. Różaniec to nie konkurs recytatorski. Kiedy
traktujesz tę modlitwę na serio, wiesz, że mówisz do Kogoś,
kto cię słucha i kocha, bo Bóg traktuje poważnie każdego
człowieka. Czy ty czynisz tak samo wobec Niego i Bożej
Rodzicielki? Warto rozważyć i tę tajemnicę.
Eligiusz
Dymowski OFM
31
Choinka
w Dzień Zaduszny? Dlaczego nie?
Postawione
w tytule pytanie może na pierwszy rzut oka wydawać się nieźle
przesadzone, ale czy rzeczywiście?Od wieków poszczególne
pory roku wyznaczały w kalendarium codzienności odpowiedni
czas, do którego człowiek dostosowywał swoje zarówno
materialne jak i duchowe potrzeby. Wszystko wydawało się więc
prostsze, klarowniejsze i uzasadnione. Miało swoją logikę i
harmonię. Cywilizacyjny postęp ostatnich dekad z jednej
strony bardzo ułatwił życie i zbliżył świat do siebie, z
drugiej zaś bezprecedensowo zburzył pewien spokój i ład.
Pogoń za pieniądzem, łatwym bogaceniem się lub tak zwanym
luxusem „zwyrodniły” nasze chrześcijańskie
sumienie. Jeszcze kilkanaście lat temu niedziela była
prawdziwym świętem, zarezerwowana dla najbliżej rodziny i
przyjaciół. Dziś przestają nas dziwić otwarte do późnych
godzin supermarkety, aby każdy klient mógł albo coś kupić
albo przynajmniej nacieszyć oczy przepychem kolorowych towarów.
Sprzedawcy, w myśl kto szybszy ten lepszy, robią wszystko,
aby ich towary pojawiły się jak najwcześniej na rynku. Stąd
też na przykład zapach chryzantem miesza się tuż po dniach
zadumy i modlitwy za zmarłych z mikołajkowym klimatem i
sztuczną choinką, a w Adwencie radośnie rozbrzmiewa (oczywiście
po angielsku) „Marry Christmas”. Obserwując to
wszystko człowiek zadaje sobie pytanie: co pozostało w nas z
tej dawnej spokojnej normalności? A może po prostu nie nadążamy
w myśleniu za tak zwanym postępem? Trudno. W takich chwilach
najchętniej wyjechałoby się do jakiegoś malutkiego śródziemnomorskiego
miasteczka, gdzie wszyscy się znają i z daleka od zgiełku
świata, mają zawsze czas na wspólną filiżankę kawy i
gwarne rozmowy o zamierzchłych dziejach.
Tak
wiele dziś mówimy o godności człowieka. I jakże swobodnie
szafuje się tym słowem na różnych wiecach, ambonach i mównicach.
Bo słowo wypowiedzieć łatwo, o wiele trudniej jest to
udowodnić życiem. Nie wolno zapomnieć, że każdy człowiek
ma swoje niepowtarzalne miejsce na tym świecie. Ma również
prawo, aby żyć normalnie i pracować bez stresu, pielęgnując
zadany mu dar jakim jest miłość. Otuchą ku temu niechaj będzie
zdanie wypowiedziane przez Alberta Camus: „Być może
dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych
ludzi jesteś całym światem”. Dla takich właśnie
chwil i ludzi warto być po prostu szlachetnym Człowiekiem!
Nie dajmy się więc zwariować marketingowym szałem zakupów
i za wcześnie uwieść pustym reklamom, bo przecież choinka
i tak najpiękniej pachnie w wigilijną noc.
Eligiusz
Dymowski OFM
32
Wigilijny
pusty talerz
Wszystko już przygotowane na stole. Świąteczny dom, świąteczne
mieszkanie. Zapach ugotowanych na tę wyjątkową okazję
potraw. Dodatkowy wigilijny pusty talerz. Zapach choinki.
Pierwsze gwiazdy na niebie. Coraz głośniej dochodzące echa
kolęd. W dłoniach śnieżnobiały opłatek. Życzenia.
Rozpakowywanie prezentów. Aż tu nagle dzwonek do drzwi.
Zdziwienie, konsternacja i niepewność, bo któż to może być
o tej porze, właśnie teraz, w Wigilię, gdzie miało być
tak rodzinnie, tylko w najbliższym i najbardziej kochającym
się gronie? Czy wyobrażasz sobie taki scenariusz? Co uczynić
więc z pustym talerzem na stole? Tak naprawdę dla kogo jest
przeznaczony? Może osoba za drzwiami, to właśnie sam
Chrystus w ludzkiej postaci? A my zamieniliśmy się jedynie w
stróżów tradycji, bo tak wypada, gdy zasiadamy do świętowania
Bożego Narodzenia. I tak szczerze mówiąc mało nas to
obchodzi, czy i gdzie narodził się Mesjasz. Niemiecki
filozof Fryderyk Nietzsche pewnego dnia biegał po mieście w
jasny dzień z zapaloną latarnią, wołając:
„Szukam… szukam Boga!” Kiedy naśmiewano się
z niego, odpowiedział: „Otóż powiadam wam: My Go
zabiliśmy”. Po czym cisnął latarnię o ziemię, która
rozprysła się na setki kawałków i zgasła. Jeszcze na
koniec dorzucił zdanie: „Na cóż wam kościoły, one są
tylko grobowcami martwego Boga!” Jakże porażające to
słowa, nad którymi trzeba się jednak zastanowić. Bo łatwo
jest świętować, stawiać choinki, być wiernym tradycji,
ale wiary w Boga przy takim stole można nie odnaleźć, gdyż
wciąż te same uprzedzenia, ta sama bylejakość, płytkość,
powierzchowność. Chrystus przychodząc na świat pokazał
wszystkim jak być człowiekiem. Dlatego do swojego żłóbka
zaprasza wszystkich: bogatych i biednych, mędrców i
pogardzonych, którzy dla świata nic nie znaczą. Każdy ma
swoje miejsce przy żłóbku, bo Bóg nie czyni żadnej różnicy,
stąd też zamieszkał pośród nas, aby zbawić każdego człowieka.
Jak przeżyjesz to Boże Narodzenie zależy od ciebie. Możesz
ubrać ten czas tylko w symbole, w kolorowe światła i
bombki, tylko że wtedy wigilijny pusty talerz zakurzy się
szybko i trzeba będzie go usunąć na bok. Gdy z wiarą przeżywasz
narodziny Boga, będziesz przed Nim szczery. Bo wziąć w
takim dniu Jezusa w ramiona, to nic innego jak pragnąć zostać
przemienionym. To również samemu umieć wyciągnąć ramiona
do innych ludzi i nie przechodzić obojętnie obok tych, co może
nas skrzywdzili, zadali rany, zapomnieli co znaczy kochać. Od
narodzin aż po swoją śmierć Jezus wyciąga ramiona w stronę
człowieka. Tak bardzo zaufał nam Bóg, stając najpiękniejszym
wigilijnym prezentem. Nie czyń więc z Niego martwego
symbolu. Spróbuj odnaleźć świeży zapach wiary.
Eligiusz
Dymowski OFM
33
Sumienie
ekumenizmu
Każdego roku w styczniu chrześcijanie różnych wyznań, mając
na uwadze swoje grzechy i winy, które doprowadziły do różnych
podziałów, gromadzą się na wspólnej modlitwie o dar jedności
pomiędzy nimi. Soborowy „Dekret o ekumenizmie”
wprost zaznacza, że „Chrystus Pan założył jedyny Kościół,
tymczasem wiele chrześcijańskich wspólnot przedstawia się
ludziom jako prawdziwe spadkobierczynie Jezusa Chrystusa.
Wszyscy wyznają, że są uczniami Pana, mimo że mają rozbieżne
przekonania i podążają różnymi drogami, jakby to sam
Chrystus był podzielony. Ten podział otwarcie sprzeciwia się
woli Chrystusa i jest zgorszeniem dla świata, a nadto
przynosi szkodę najświętszej sprawie głoszenia Ewangelii
wszelkiemu stworzeniu”. Sięgający swoim początkiem XX
wieku Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan jest
wydarzeniem niezwykłym, przypomina bowiem w sposób namacalny
testament Jezusa Chrystusa z Wieczernika „aby byli
jedno” (J 17, 21). Świadomość ta ma prowadzić wspólnoty
chrześcijańskie nie tylko ku pojednaniu, ale przede
wszystkim ku jedności głoszonej Ewangelii. Taka potrzeba
modlitwy wypływa z dojrzałości wiary, gdyż na tej drodze
nikt nie może być rywalem lecz bratem, którego łączy ten
sam duch Dobrej Nowiny o zbawieniu. Stąd też Tygodnie
Modlitwy o jedność Kościoła są doskonałą okazją dla
wiernych do spotkania się z zupełnie inną rzeczywistością
kościelną, a przez to umożliwiają zweryfikować wzajemne
postawy wobec siebie, często pełne uprzedzeń i wrogości,
wynikające z faktu, iż tak mało po prostu o sobie wiemy.
Ten modlitewny czas o jedność stwarza wyjątkową okazję,
aby obudzić w sobie sumienie ekumenizmu i otworzyć się na
atmosferę różnorodności, widoczną zarówno w obrzędach,
jak i języku używanym przez różne Kościoły podczas
uwielbienia Boga. Tydzień Modlitwy ma nie tylko chrześcijanom
pokazać różnice jakie dzielą poszczególne Kościoły, ale
również podkreślić ich bogactwo ducha oraz tradycję płynącą
z wielopokoleniowej historii świadectwa wiary. Ta forma
spotkań powinna uczyć nas wzajemnej miłości i szacunku, bo
tylko wtedy możliwy jest jakikolwiek dialog prowadzący
ostatecznie ku temu – jak powie prorok Ezechiel –
„aby byli jedno w Twoim ręku” (Ez 37,19). Wchodząc
do świątyni innego Kościoła chcemy poczuć atmosferę gościnnego
domu, w którym gospodarzem jest przede wszystkim Jezus
Chrystus – najważniejsza przyczyna i cel pragnienia
pojednania i jedności. Dlatego z założenia Tydzień Modlitw
podejmuje nie łatwą, ale możliwą drogę wyznaczoną jako główny
cel ekumenizmu, a mianowicie codzienne życie chrześcijan w
„jednym, świętym, powszechnym i apostolskim Kościele
Chrystusowym”. Do tego jednak potrzeba głębokiej wiary
i pokornej odwagi.
Eligiusz
Dymowski OFM
34
Nawrócone
serce … nie boli…
Otaczający nas świat w zamyśle Bożym został stworzony
jako piękny i dobry (por. Rdz 1, 1-31). To niezwykłe dzieło
od prehistorii jest źródłem podziwu, zachwytu i naukowych
badań. Zmieniają się lata, epoki, całe wieki…
Wygnany kiedyś z raju człowiek zaczął „po
swojemu” układać szczęście na tym świecie: kochał
i nienawidził; budował i niszczył; rodził i zabijał.
Jakby było tego wszystkiego mało, ten paradoks ludzkiej
pychy i nienawiści nieustannie wdziera się do naszego życia.
Dalej więc człowiek buntuje się, udoskonala narzędzia
zbrodni i z przewrotną miną udaje filantropa, dobrego ducha,
hojnego darczyńcę. Chore ludzkie serce nie może więc upiększyć
świata, dodać mu blasku i chwały. Stad też nieustannie
potrzebuje człowiek refleksji nad sobą, ponieważ tam, gdzie
umiera miłość w człowieku, świat staje się piekłem, a
nienawiść rozsiewa swoje zatrute ziarna. Dlatego „człowiek,
który chce zrozumieć siebie do końca, musi ze swoim
niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością,
ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa.
[…] Jeśli dokona się w człowieku ów głęboki
proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale
także głębokim zdumieniem nad samym sobą” (Jan Paweł
II, Redemptor hominis, nr
10). I to właśnie zdumienie może dokonać radykalnej
przemiany i odmiany na całe przyszłe życie, bo nawrócone
serce nie boli, a wręcz przeciwnie, staje się kojącym
balsamem dla poranionej miłości, rozczarowania i zagubienia.
Nieustanne dążenie do poznania siebie staje się więc
naszym moralnym imperatywem, obowiązkiem, z którego może
wypłynąć tylko dobro. To poznawanie jest trudem, wyzwaniem
- i tak jak w wierszu zapomnianego dziś poety Wojciech Baka
– nieustannie zaskakującym doświadczeniem:
Może trzeba tak wiele zła
widzieć, by potem
Mieć taki czuły uśmiech,
miłujące dłonie
I tak cieszyć się muchy zabłąkanym
lotem,
I tak ruiny witać w milczącym
pokłonie –
Wiara
rodzi zaufanie. Pozwala odkrywać nowe przestrzenie, tak
bardzo potrzebne w poznawaniu siebie. I chociaż człowiek błądzi
kuszony blaskiem podstępnego złota, w końcu musi dojść i
tak do wniosku, że nic nie zabierze ze sobą z tego świata.
Tylko dobre czyny mogą go unieść na skrzydłach aniołów
na sam szczyt Szczęścia, a na ziemi pozostanie pamięć, że
był ktoś kto uwierzył Bogu i dla Niego nauczył się kochać
bez zbędnych dodatkowych pytań: po co?
Eligiusz
Dymowski OFM
35
Miłość
Zmartwychwstała
Trzy lata publicznej działalności: przemierzał odległe
miasta i wioski, gdzie nauczał, uzdrawiał, pocieszał złamanych
na duchu, napominał i nawoływał do nawrócenia. Z czasem
pojawili się pierwsi uczniowie, których zaczął
przygotowywać do czekającej ich trudnej misji. Często
odchodził na miejsce pustynne, aby rozmawiać sam na sam ze
swoim Ojcem. Potrzebował tej modlitwy jak trawa porannej
rosy. Wiedział doskonale, że tłum przepada za Nim, zwłaszcza,
kiedy czyni cuda i niespodziewanie karmi chlebem wygłodniałe
tysiące słuchaczy. Przywódcy synagogi, zaniepokojeni, śledzili
każdy Jego krok, uważnie wsłuchując się w wypowiadane słowa.
Zarzucali Mu, że jada z grzesznikami i cudzołożnikami, że
przyjaźni się z celnikiem, że nie przestrzega mojżeszowego
Prawa, że burzy im pewien porządek i ład, demoralizując
ludzi, nazywając siebie Synem Bożym. A On, z politowaniem
patrzył na nich. Mówił, że są jak groby pobielane, na
zewnątrz czyste, a w środku pełne zakłamania i zgnilizny.
Im większa wzbierała się w nich złość i potęgowała
nienawiść, tym bardziej łagodniał Jego wzrok, który
zwracał się w kierunku opuszczonych, samotnych i nieszczęśliwych.
Pocieszał ich wtedy, że błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni,
którzy płaczą, błogosławieni, którzy cierpią dla
sprawiedliwości, bo miłosierna ręka Boga nie pozwoli ich
skrzywdzić. Przed swoją śmiercią, zgromadzi uczniów w
Wieczerniku i ustanawia sakrament Kapłaństwa i Eucharystii,
aby odtąd czynili to na Jego pamiątkę, pragnie bowiem
pozostać pośród umiłowanego ludu, aż do ponownego przyjścia
na ziemię. Tyle razy nauczał apostołów, że musi wiele
wycierpieć, że będzie zdradzony, ze pohańbią Go krzyżową
męką złoczyńców, ale zwycięży śmierć i powstanie z
grobu. A oni słuchali tego ze zdziwieniem, niedowierzaniem,
ale też i z pewnym wewnętrznym lękiem, bo jeśli mówi
prawdę, cóż stanie się z nimi? Jak odnajdą się w nowej
rzeczywistości i kto zechce ich słuchać? Czy i na nich nie
zostanie wydany wyrok śmierci? Było im dane doświadczyć
bliskości Boga i zarazem tak trudno było im pojąć, jak
wielka i potężna jest Jego moc. Dotrzymał danego słowa.
Nie przeszkodziła Mu zdrada Judasza i zaparcie się Piotra,
tchórzostwo Piłata i drwiny pod krzyżem. Nadszedł trzeci
dzień, odkąd złożono jego umęczone ciało w skalnym
grobie. Nagle wielka jasność, przerażenie i ucieczka strażników,
odsunięty kamień, aniołowie i złożony u wezgłowia całun,
którym Go owinięto. MIŁOŚĆ ZMARTWYCHWSTAŁA! Została
pokonana moc i władza śmierci. Nadzieja zbawienia stała się
nową, odmienioną rzeczywistością. Zwyciężyła wiara, i
od tamtej pamiętnej chwili, błogosławieni, którzy nie
widzieli a uwierzyli. Kiedy każdego roku stajemy przy pustym
grobie Chrystusa, nad naszymi głowami roznosi się głos aniołów:
„Nie ma Go tu. Zmartwychwstał jak powiedział. Idźcie
i głoście to całemu światu”. Jeśli więc wierzysz w
to, czyż możesz pozostać tylko biernym świadkiem?
Eligiusz
Dymowski OFM
36
Korozja
ducha
Podglądając współczesną polską rzeczywistość musimy z
przykrością stwierdzić, że coraz mniej osób regularnie
przychodzi do kościoła. Powodów z pewnością jest wiele,
ale czy one mogą tak naprawdę usprawiedliwiać człowieka
wierzącego, beztrosko dyspensującego się od zachowywania
przykazań i oddalającego się od codziennych praktyk
religijnych? Czy aż tak bardzo postęp cywilizacyjny wpływa
na jakość naszego chrześcijańskiego życia? Wiara jest łaską
wymagającą od człowieka nieustannej duchowej pracy nad sobą.
Wzorce moralne, etyczne, styl życia i hierarchia wartości
muszą być kształtowane już w rodzinie, która jako domowy
Kościół jest niezastąpionym miejscem wychowania opartego
na silnych fundamentach. Wiele jednak osób „wierzących”
- świadomie lub pod wpływem ogólnych trendów i nacisków
społecznych, doprowadza siebie do niebezpiecznego zaniku
poczucia grzechu i obiera styl życia ludzi kierujących się
jedynie duchem tego świata. Tego typu postawa z pewnością
nie wiedzie ku prawdziwemu szczęściu, a sam człowiek coraz
bardziej czuje się zagubiony w Kościele, nie rozumiejąc
wymagań, wypływających przecież z wiary w jedynego Boga.
Ta dziwna korozja ducha sprawia, iż tak chętnie uciekamy na
łono natury, aby tam „po swojemu” oddawać cześć
Stwórcy, usprawiedliwiając przy tym łatwo chociażby
niedzielną czy świąteczną nieobecność na mszy św. Również
sam Kościół jako instytucja postrzegany jest często
marketingowo, do którego przychodzi się, aby kupić taką
lub inną usługę. Zeświecczenie obyczajów zbiera więc
swoje żniwo w zaskakująco szybkim tempie. Jan Paweł II w
książce „Przekroczyć próg nadziei”, mając na
uwadze tę nową rzeczywistość, podkreśla że: „Kościół
ciągle na nowo podejmuje zmaganie z duchem tego świata, co
nie jest niczym innym jak zmaganiem się o duszę tego świata.
Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i
ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna
potężna antyewangelizacja, która ma też swoje środki i
swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się
Ewangelii i ewangelizacji”. Nie wolno więc nam lekceważyć
zła, które tak podstępnie wkrada się w ludzkie sumienie,
ani tego, co kiedyś nazywane było wyraźnie grzechem, a dziś
dla wielu jest ogólnie przyjętą modą i zasadą postępowania.
Nic wiec nie zwalnia nas od podejmowania nieustannego trudu
odnowy religijnej i moralnej społeczeństwa, które powinno
wyróżniać się na tle laickich koncepcji państw, wiernością
wobec tradycji wypływającej z bogactwa chrześcijańskich
korzeni również i dla tej współczesnej cywilizacji. Bóg
bowiem nie jest jakimś abstrakcyjnym konkurentem dla naszego
ziemskiego życia, ale jest i zawsze będzie gwarantem jego
jakości, wielkości i prawdy.
Eligiusz
Dymowski OFM
37
Codzienny
nasz język ojczysty
Nikt
nie ma już chyba wątpliwości, iż nasze słownictwo
codzienne wyraźnie tapla się w brudzie. W wielu środowiskach
używanie brzydkich wyrazów lub przekleństw, stało się po
prostu zwyczajną i w niczym nie rażącą normą zachowania.
Na korytarzach szkolnych, ulicach, dyskotekach, parkach lub
skwerach, młodzież bez większego zastanowienia, posługuje
się wszelkim możliwym wulgaryzmem, a dorośli słysząc
takie lub inne słowo, ukradkiem spoglądają gdzie indziej
lub bezradnie rozkładają ręce. Co więcej, ten mało
przyjemny dla ucha codzienny bełkot doczekał się nawet
naukowego opracowania w postaci „Słownika polskich
przekleństw i wulgaryzmów”, zawierający zbiór ponad
tysiąca wyrazów i wyrażeń obscenicznych, które mają świadczyć,
iż „Polacy nie gęsi, też swój język mają”.
Zasadność posługiwania się tego typu słownictwem zostaje
umotywowana we Wstępie, gdzie czytamy, iż „Sens
instrumentalny przekleństwa jest motywowany utrwaloną w
kulturze ludowej i religijnej wiarą w magiczną moc słów, w
to, że poprzez wypowiadanie określonych formuł słownych
(klątw, zaklęć) mogą spełniać się wyrażone w nich życzenia
ludzi, by komuś stało się coś złego”. Już po tej
wstępnej lekturze od razu ciśnie się człowiekowi na język
stwierdzenie: no tak – znowu tu jest winna religia,
ludowa prymitywna pobożność, staroświeckie gusła i
wierzenia. Życie musi się przecież toczyć dalej, szybciej,
a im bardziej prymitywnie, tym zabawniej. Czy jednak wszystko
można usprawiedliwić na potrzebę chwili, politycznej
propagandy, zwyczajnego braku kultury czy niechlujstwa?
Literatura piękna od wieków była, jest i będzie
nauczycielką dobrego tonu, gustu i zachowania. Nie dajmy się
więc zwariować żadnym podszeptom zła, które nazywamy modą
lub tak zwanym byciem na topie. Szacunek do ojczyzny, religii,
drugiego człowieka, miejsca pracy i wypoczynku wyznacza nie
tylko prawda, zdrowa i mądra tolerancja, ale nade wszystko
umiłowanie piękna języka, który stanowi o niezaprzeczalnym
skarbie każdego narodu, mogącym dzięki niemu wyartykułować
swoje marzenia, plany i szczęście. Dzięki umiejętności pięknego
wysławiania się człowiek lepiej rozumie sens języka i
jeszcze bardziej poznaje siebie, Boga, innych i świat.
Ideologia, która rodzi jedynie człowieka masowego, nie mającego
własnych myśli ani własnego zdania, które potrafiłby
powiedzieć i obronić, zawsze będzie jakąś żałosną
karykaturą głupkowatego małpowania. Troska o kulturę
codziennego słowa jest tak samo ważna, jak zachowanie własnej
tożsamości, bowiem jak ostrzegał kiedyś Martin Heidegger:
„Wszędzie i z wielką gwałtownością wzmagające się
pustoszenie mowy niszczy nie tylko odpowiedzialność
estetyczną i moralną w używaniu słowa. Jego źródłem
jest zagrożenie samej istoty człowieka” („List o
humanizmie”). Zawsze więc warto ocalać piękno, którego
skarbem jest również wypowiadane mądrze i z kulturą słowo.
Eligiusz
Dymowski OFM
38
Ciężar
podarowanej wolności
Narodzenie
Solidarności spowodowało wielką społeczną euforię.
Wreszcie potrafiliśmy zjednoczyć wokół siebie siły, aby
pokazać światu, iż w demokratycznej cywilizacji nie wolno
nikomu zapomnieć o nadwiślańskim kraju. W tej trudnej walce
o wolność pomógł nam niewątpliwie autorytet pierwszego słowiańskiego
papieża Jana Pawła II, wielkiego orędownika pokoju i wolności
każdego człowieka, który wołał, aby „zstąpił Duch
Twój i odnowił oblicze ziemi, tej ziemi”. Ostatnie
dwie dekady minionego wieku były dla historii Europy burzliwe
i pełne przemian. Upadały szczelne mury i granice. Wolność,
wcześniej noszona na sztandarach i protestacyjnych wiecach,
stawała się z dnia na dzień realnym faktem. Od szarości
peerelowskiego blokowiska, zaczęliśmy przechodzić w świat
barwnych kolorów, które jednak szybko okazały się spłyconym
i wypaczonym pojęciem wolności. Z premedytacją i bez
jakichkolwiek skrupułów zachwiano autorytetem Kościoła, ogłaszając
religię osobistym wyborem i wewnętrzną sprawą
indywidualnego człowieka. Odtąd ciemnogród miało zastąpić
państwo nowoczesne, europejskie, bez Boga, sumienia i prawdy.
To, co dotychczas stanowiło niepodważalne solidne
fundamenty, na których opierało się prawdo do wolności i
godności każdej jednostki ludzkiej, teraz nagle zostało
postrzegane jako zagrożenie dla demokratycznego społeczeństwa.
Niekończące się spory i kłótnie obnażały z dnia na dzień
„nagość” i słabość polskiej duszy, a
solidarnościowa siła narodu, przekształciła się w żenującą
walkę, kto pierwszy przeskoczył bramę stoczni i uratował
zagrożony powiększającym się kryzysem i niewolą kraj. Na
początku czerwca bieżącego roku świętowaliśmy
dwudziestolecie pierwszych wolnych wyborów do parlamentu. Nie
zabrakło więc wzniosłych symboli, wieców, dawnych kłótni
i podziałów. I jak na złość, tę smutną historyczną
rzeczywistość dobija jeszcze paskudna pogoda, która zamiast
letnich promieni słońca, przynosi obfite opady deszczu.
Patrzę w niebo za oknem i tak sobie myślę: a może ten
deszcz ma głębszy sens? Przecież ktoś wreszcie musi zapłakać
obficie nad krajem dla którego ciężar podarowanej wolności
jest aż nazbyt trudny do udźwignięcia solidarnie. A przecież
jeszcze do niedawna większość tego społeczeństwa nie
wyobrażała sobie wolności bez słów: Bóg, honor,
ojczyzna. A tu? Coraz mniej Boga i honoru, ale za to coraz więcej
obcych wskazówek jak budować Polskę bez autentycznego i świadomego
patriotyzmu samych Polaków. Może więc wreszcie wziąć
sobie do serca przysłowie, iż „kowalem losu każdy
bywa sam” i popukać się w głowę…?
Eligiusz
Dymowski OFM
39
Kapłanów
świętych zapotrzebowanie
Ogłoszony
przez papieża Benedykta XVI Rok Kapłański jest doskonałą
okazją, aby spojrzeć na codzienne życie tych, którzy
przewodzą wspólnocie wiernych. Nie bez znaczenia ma tu również
wybór patrona tego wydarzenia, a mianowicie niezwykłego
proboszcza z Ars św. Jana Marii Vianneya. Na ogół widzimy
kapłanów w kościele, podczas sprawowania sakramentów, w
kancelarii lub szkole. W dzisiejszym skomplikowanym świecie
zaznacza się bardzo wyraźnie desakralizacja życia, zobojętnienie,
zeświecczenie, pęd za bogaceniem się za wszelką cenę,
duchowa schizofrenia i odrzucanie wszelkich moralnych
autorytetów. Łatwo poddaje się więc krytyce zarówno Kościół,
jak i jego kapłanów, zapominając o modlitwie w ich
intencjach, osobistych ofiarach i wyrozumieniu. Coraz większe
stawiane wymagania duchownym rodzą pytanie, jak obronić jakość
i piękno kapłańskiego powołania na tle miałkości życia?
Jakich kapłanów potrzeba dziś światu, by nie było
przemocy, wojen i nienawiści? Jak przepowiadać Ewangelię,
aby ludzie chcieli jej słuchać? Jedno jest pewne trzecie
tysiąclecie chrześcijaństwa potrzebuje takich głosicieli
Dobrej Nowiny, którzy będą starać się przeżywać swoje
kapłaństwo jako szczególną drogę do świętości. Dlatego
każdy z kapłanów powinien sobie codziennie uświadamiać,
jak nieodzowna jest mu osobista świętość, wyciszenie i
kontemplacja. Ucieczka od krzyku i hałasu. Świadomość służby
oraz świadomość, iż na swojej duchowej drodze nie jest i
nie pozostanie sam, ale pomagają mu w uświęceniu wierni do
których zostaje posłany, czynnie angażujący się w życie
parafii. Nie ulega wątpliwości wymaganie, iż najpierw
trzeba się samemu oczyścić, aby móc oczyszczać innych.
Trzeba wciąż się kształcić, aby nauczać innych. Trzeba
stać się światłem, aby oświecać innych. Trzeba być
blisko Boga, aby przybliżać innych do Niego. Św. Jan Maria
Vianney mówił: „Jakże należy opłakiwać księdza,
który odprawia Mszę jako zwykły fakt! Jakże nieszczęsny
jest ksiądz bez życia wewnętrznego”. Wszyscy jesteśmy
powołani do nieustannego pogłębiania swojego życia
duchowego. Dlatego ten Rok Kapłański ma „pomóc przede
kapłanom, a wraz z nimi całemu Ludowi Bożemu, w odkryciu na
nowo i ożywieniu świadomości niezwykłego, a przy tym
niezastąpionego daru Łaski, jaki posługa kapłańska
stanowi dla tego, kto ją przyjął, dla całego Kościoła i
dla świata, który bez realnej obecności Chrystusa byłby
zgubiony” (Benedykt XVI). „Prywatne” życie
kapłana jest często łatwym kąskiem dla niepotrzebnych
plotek i pomówień. Dlatego „łaska i miłość, jaką
kapłan czerpie z ołtarza, obejmuje także ambonę,
konfesjonał, kancelarię parafialną, szkołę, kaplicę,
domy i ulice, szpitale, środki transportu i społecznego
przekazu. Wszędzie może kapłan pełnić swoje pasterskie
zadania. Na każdą sytuację rozciąga się wpływ
sprawowanej przez niego Mszy świętej oraz jego duchowa więź
z Chrystusem, Kapłanem i Hostią” – jak czytamy w
dokumencie Kongregacji ds. Duchowieństwa „Kapłan głosiciel
Słowa…”. Niech ten nowy podarowany Rok Łaski
przybliża jak najbardziej wiarygodnie kapłanów i wiernych
do świętej Tajemnicy, prowadzącej przecież do wiecznego
zbawienia.
Eligiusz
Dymowski OFM
40
Odeszli,
aby żyć w pamięci
W
listopadowym klimacie zamyślenia, wędrujemy cmentarnymi
alejkami, zatrzymując się nad grobami osób bliskich, ludzi
sławnych, zasłużonych, prostych, zapomnianych,
bezimiennych… Powracają wspomnienia, mniej lub bardziej
wyraziste obrazy z przeszłości, a w nas samych rozrasta się
ogromna tęsknota za życiem, które w końcu i tak przemieni
się w wieczność. Dlatego w długie, listopadowe
wieczory, warto również zadumać się nie tylko nad śmiercią,
wiecznością, ale i nad zwykłym ludzkim niepokojem oraz
strachem właśnie przed tym, co przecież i tak jest
nieuniknione. Każdy z nas stanie kiedyś przed tym faktem.
Umiłowanie życia – nawet w najbardziej dramatycznym
momencie – może być niemalże poetyckim krzykiem o
jeszcze jeden bodajże jego ułamek. W takich chwilach rzadko
kto czuje się bohaterem, bo życie to najcenniejszy dar, jaki
został umieszczony w kruchym naczyniu ludzkiego ciała. Jakże
wymownie o miłości do życia napisała w „Opowieści
dla przyjaciela” Halina Poświatowska, której
„oswajanie” się ze śmiercią przypadło od
wczesnych dziecinnych lat: „Kocham życie (...) i nawet
wtedy, kiedy zraniło mnie tak bardzo, że na krótką chwilę
zapragnęłam umrzeć, nawet wtedy nie popełniłam zdrady.
Nie zapominaj, że śmierć była zawsze blisko mnie, zbyt
blisko, abym nie przywykła do jej chłodnego, kojącego
dotyku, abym nie musiała do niego przywyknąć. (...).
Dlatego, kiedy odchodzą do lepszego świata nasi najbliżsi,
nawet wewnętrzny bunt sprzeciwu, powoli w nas łagodnieje, a
my sami po prostu pokorniejemy, dostrzegając już nie tylko
piękno, ale i kruchość ludzkiego życia. Tej tajemnicy i
tak do końca nie pojmiemy. Stąd też bolesnej prawdy o
ludzkim przemijaniu uczymy się za każdym razem: kiedy
zapalamy znicz, gdy ocieramy ukradkiem łzę albo kładziemy
świeże kwiaty na mogiłę kogoś, kto mógł jeszcze żyć,
kochać lub po prostu być blisko. W takich chwilach wiara
prowadzi nas po szczeblach ku górze, gdzie Bóg nie jest
wcale Bogiem umarłych, lecz żywych (por. Łk 20,38). To On
jest nadzieją, najwyższym sensem, naszą siłą! Tylko w tej
perspektywie można zmieniać logikę i myślenie świata, że
bez odpowiedniego wyboru i uszeregowanej hierarchii wartości,
wszystko zawsze będzie nasączone chaosem, a my zwyczajnie
– pozostaniemy nieszczęśliwi. Niechaj więc ci, którzy
odeszli, jak najdłużej żyją w naszej pamięci, wówczas
mocniej będziemy stąpać po ziemi, bo kiedyś i nas przyjmie
ona, by móc przejść na drugą stronę z ciemności do
wiecznego Światła.
Eligiusz
Dymowski OFM
41
Samotność
w Święta
Chociaż
w święta Bożego Narodzenia tak chętnie podkreślamy ich
rodzinny charakter, mimo to w zastraszającym tempie przybywa
na naszych oczach ludzi, którzy do wigilijnego i świątecznego
stołu, nie mają tak naprawdę z kim zasiąść. Bo okazuje
się, że ktoś wyjechał do pracy za granicę, córka z zięciem
odpoczywa w ciepłych krajach, inni zapomnieli zaprosić na
Wigilię babcię, o dziadku wiadomo tylko, że od lat jest
bezdomny… Można by mnożyć podobne przykłady, sęk w
tym: jak rozwiązać tego typu smutne problemy? Ludziom na
pewno żyje się obecnie coraz trudniej, a narastająca
samotność – najczęściej zapłakana – cicho
siedzi w czterech ścianach wymarzonego kiedyś M 3.
Samotność
zawsze była trudna i przykra dla człowieka, ponieważ w jego
naturze jest nade wszystko bycie z kimś i dla kogoś. Tym
bardziej odczuwalna jest ona w wyjątkowych momentach ludzkiej
historii, gdzie pragnienie posiadania obok siebie drugiej
osoby, jeszcze bardziej wzmaga nie tylko tęsknotę, ale i ból,
który tak trudno ukryć przed samym sobą. Dlatego chleb
krojony w samotności w bożonarodzeniowym czasie, choćby
pochodził z najlepszej piekarni, smakuje rzeczywiście
gorzko, a odgrzewany barszcz, już dawno zatracił swój świąteczny
aromat. No może jeszcze karp w galarecie wytrzyma do
Sylwestra, a potem? Już nowy rok i nowe nadzieje, że będzie
lepiej, że może wreszcie ktoś powróci, ktoś kogoś
przeprosi. Może obudzi się jakieś sumienie i zaprosi na
następne święta do siebie? W Boże Narodzenie widać
najmniej mają do powiedzenia ryby i zapomniana samotność. A
przecież święta są dla wszystkich, bowiem sam Bóg
nawiedził ziemię, aby swoją światłością rozproszyć każdą
ciemność. Gwiazdy na niebie, śpiew kolęd i biały opłatek
nie mogą być pustymi rekwizytami podtrzymywanej tradycji,
ale wyrazem ludzkiej miłości i wiary. Dlatego, jeśli nie zdążyłeś
tym razem ze świątecznymi życzeniami i zaproszeniem, to
przynajmniej adorując Boże Dzieciątko, wczuj się przez
chwilę w rolę samotnej osoby i pomyśl, co by było gdyby,
mimo iż ubrałeś piękną choinkę, kupiłeś najlepsze
smakowite potrawy, przygotowałeś prezenty, z niecierpliwością
nasłuchując dzwonka, a tu i tak nikt nie zapuka do drzwi, a
w betlejemskiej stajence twojego serca zrobiło się jakoś
dziwnie zimno i chłodno. Jedynie znów zwierzęta zrozumiały,
że wydarzyło się na ziemi coś niezwykle ważnego. Nie bacząc
na trud i niewygodę, otoczyły razem Nowonarodzonego Boga tak
jak umiały, najprostszą, ale wdzięczną miłością.
Przecież tak niewiele potrzeba, aby pojąć, iż wspólnie łatwiej
dostrzec jest na niebie pierwszą gwiazdę, zwiastującą Dobrą
Nowinę i chwile szczęścia.
Eligiusz
Dymowski OFM
42
Wielki
Post – to
nie cud dieta
Uroczystą
liturgią Środy Popielcowej, wraz z posypaniem głów popiołem,
Kościół wstępuje na drogę, która wiedzie ku świętom
Wielkanocy: drogę „pokuty”, czyli głębokiej
refleksji i odnowy codziennego życia w duchu i w świetle
Ewangelii. Dobra Nowina jest dla człowieka darem, że Bóg
kocha każdego, mimo różnorakich słabości i grzechów i we
wcieleniu swojego Syna solidaryzuje się z nami, wybawiając
ostatecznie od śmierci. Kto z powagą, nadzieją i wiarą
przyjmuje to przesłanie radosnej nadziei ku ostatecznej pełni
życia, ten nie może pozostać absolutnie obojętny, ani też
nie może nie podjąć zobowiązania do odnowy swojego życia
według wartości przekazanych przez Chrystusa w Ewangelii.
Trzeba więc przejść z odwagą i zapałem, od nierzadko
banalnej i spłyconej egzystencji, do głębi duszy, oraz
przejść od egoizmu do konkretnych czynów miłości. Dzisiaj
bowiem zbyt wiele pada pustych słów wypełniających do pełna
kosz w niczym nie pokrytych obietnic, ponieważ tak naprawdę
troska o drugiego człowieka nie wchodzi tu w rachubę, ale
liczy się jedynie chęć i to pod płaszczykiem pobożnego
altruizmu, uzyskania jak największej korzyści dla siebie.
Nie
wolno nam zapomnieć, iż droga odnowy którą wskazuje
wiernym Kościół, zawiera się w bardzo konkretnych czynach,
a mianowicie: szczera i ofiarna modlitwa, post i jałmużna.
Dlatego warto w tym szczególnym postnym czasie mieć zawsze
przed oczami Słowo Boga:
„Powróćcie
do Pana Boga waszego, ponieważ jest miłosierny i łaskawy”
(por. 1 J 2,12-18). „W imię Chrystusa prosimy:
pojednajcie się z Bogiem… Oto teraz czas upragniony,
oto teraz dzień zbawienia” (por. 2 Kor 5, 20-6,2).
„Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą…
Gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi
i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu… Gdy
pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom
pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu.
A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”
(por. Mt 6,1-6. 16-18).
Wielki
Post, to nie żadna cudowna dieta na szybkie zrzucenie zbędnych
kilogramów, ale jest to trud chrześcijańskiej postawy, wypływającej
z wiary i miłości do Stwórcy. Cokolwiek więc czynisz w tym
podarowanym bezzwrotnie czasie otwartym i ochotnym sercem,
czynisz dlatego, iż masz świadomość ułomności swojej
natury i pragniesz, aby Bóg poprzez świadomą pokutę i
umartwienie, oczyścił cię z grzechów i uwolnił od każdej
słabości.
Jak
więc przeżyjesz osobiście ten Wielki Post odradzającej się
nieustannie nadziei? Może w roztargnieniu lub w bierności, z
przyzwyczajenia i bez szczerej wiary, że Bóg może ci
naprawdę pomóc w naprawie życia i osobistym nawróceniu?
Czego oczekujesz w tym Wielkim Poście od siebie i dla siebie?
Czego mogą od ciebie oczekiwać inni? Nie zapominaj, iż
owoce przemiany dojrzewać będą zawsze razem z twoją wiarą!
Na tę czterdziestodniową drogę duchowej przemiany, niechaj
towarzyszą nam słowa papieża Benedykta XVI, który mówi:
„Niech zatem Wielki Post posłuży każdej rodzinie i każdej
chrześcijańskiej wspólnocie do oddalenia wszystkiego, co
rozprasza ducha, i pogłębienia tego, co karmi duszę,
otwierając ją na miłość Boga i bliźniego. Myślę szczególnie
o intensywniejszej modlitwie, lectio divina, częstszym przystępowaniu
do Sakramentu Pojednania oraz aktywnym uczestniczeniu w
Eucharystii, a przede wszystkim w niedzielnej Mszy św. Z
takim wewnętrznym nastawieniem wejdźmy w pokutny klimat
Wielkiego Postu”.
Eligiusz
Dymowski OFM
43
„Katolicy
postępowi” i … co dalej…
Nie
ulega kwestii, iż Kościół katolicki
w Polsce od czasów demokratycznych przemian, zostaje
poddawany systematycznie krytycznej ocenie. Nie zmienia to
jednak faktu, iż wiarygodność Chrystusowego mandatu
nauczania jest nieustannie kontynuowana i świadomie
przekazywana kolejnym pokoleniom. W styczniowym numerze miesięcznika
„Więź” wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja
na temat „polskich katolicyzmów”, które wyraźnie
różnią się w swoich wizjach kształtu i przyszłości Kościoła
w Polsce. W przewodnim artykule redaktora naczelnego miesięcznika,
Zbigniewa Nosowskiego, czytamy takie oto słowa: „W
mediach masowych, które lubują się w schematach, najchętniej
stosowane są podziały dualistyczne. To głównie dzięki
mediom żywot mogą jeszcze wieść tak upraszczające
kategoryzacje jak katolicyzm łagiewnicki i toruński, ludowy
i intelektualny czy otwarty i zamknięty. Wiadomo, że
wszelkie opisy dzielące rzeczywistość tylko na dwa zbiory są
zazwyczaj dalekie od rzetelności. Świat jest przecież nie
tylko czarno-biały, ale dużo barwniejszy. Dychotomie są
raczej wyrazem bezradności w opisie rzeczywistości. Taki
opis jest najczęściej także silnie obarczony wartościowaniem”
(s. 6). Rzeczywiście, media zbyt łatwo starają się
wykreować jedynie na swój sposób i użytek z góry
narzucony dla nich czytelny obraz. Tymczasem sprawa sięga głębszego
pokładu, a mianowicie nie tylko samej historii i tradycji,
ale nade wszystko dojrzałości wiary w Boga poszczególnych
ludzi. Nikt chyba nie ma wątpliwości, iż spadła liczba
systematycznie praktykujących katolików. Nic przy tym nie
usprawiedliwia żadnego narzekania, że działamy w jakichś
„prehistorycznych”, przestarzałych
strukturach, tak jakby słowa Chrystusa, powiały nagle pewną
niezrozumiałą dla nikogo skostniałością. Kościół jest
żywym ciałem, który nieustannie odmierza również czas
duchem współczesności, a to nie oznacza przecież wcale
konieczności relatywizacji ani wiary ani religijnych postaw,
ponieważ tego nagle domaga się od nas świat. Wiara jest
niezwykle delikatnym darem, który bezustannie każdy z nas
powinien zgłębiać i rozwijać poprzez swoją wewnętrzną
duchowość. Przecież te same Boże przykazania obowiązują
od wieków, a ich uczciwe przestrzeganie z pewnością
poprowadzi ludzkość ku bardziej spokojniejszej i szczęśliwszej
rzeczywistości. Stąd też postępowość w budowaniu wizji
Kościoła wcale nie musi od razu niszczyć tradycji, nawet jeśli
odnosi się z dozą dużej krytyki do tzw. powierzchowności,
chociażby w pobożności ludowej. Kościół wobec kryzysu
powszechnych wartości nie może być obojętny i milczący.
To jednak wbrew pozorom sprzyja, aby podjąć wyzwanie zarówno
duchowe jak i intelektualne, mogące w przyszłości ożywić
i odnowić oblicze chrześcijańskiej rzeczywistości poprzez
sumienną, rzetelną i twórczą pracę, w obrębie szeroko
zakrojonych duszpasterskich działań. Jak zauważa red.
Nosowski „ból tego świata jest bólem Kościoła. Dla
świata, który się pogubił, chrześcijaństwo powinno być
przede wszystkim znakiem n
a d z i e i” (s. 14). Odpowiedzią na szeroko zakrojoną
propagandę sekularyzacji jest bez wątpienia osobiste świadectwo
życia, religijna odwaga oraz potrzeba mądrego dialogu i
wzajemnej umiejętności słuchania siebie nawzajem. W tym
przecież duchu odczytywać należy niezmierne bogactwo
dokumentów Soboru Watykańskiego II, które wskazują
kierunek działań nie tylko na płaszczyźnie doktrynalnej,
ale i również odnoszą się do dialogu na polu ekumenicznym,
interreligijnym, z niewierzącymi i poszukującymi oraz ze współczesną
kulturą tego świata. Żadne fobie i obawy, że idąc tym
torem wszystko się rozleci bezpowrotnie, nie mają głębszego
uzasadnienia. Owszem, trzeba bacznie obserwować każde zagrożenie,
płynące z egoistycznego i świadomego pomniejszenia roli Kościoła,
w prywatne życie każdej jednostki. Niemniej jednak trzeba
popatrzeć prawdzie w oczy i zadać sobie konkretne pytanie:
jak eklezjalnie nadążyć za przemianami świata, kultury,
systemów wartości, aby nie naruszyć w sposób naiwny i
pochopny mocnych fundamentów, podtrzymujących zarówno
ludzkie dobro jak i przyjaźń z Bogiem. Ewangelia zawiera treści
o powszechnym znaczeniu dla wszystkich pokoleń i narodów.
Zmieniające się czasy nie zmieniają ich sensu. Sęk jednak
w tym, jakim językiem przemówić dzisiaj, aby dorastające i
po nich żyjące kolejne pokolenia Polaków, odważyły się
żyć Dobrą Nowiną na co dzień świadomie i dobrowolnie? Świat
znów „daje” nam szansę nowej
ewangelizacji, której źródłem powinien być powszechny
rachunek sumienia, co zrobiliśmy z naszą wiarą, a wtedy
otworzy się jeszcze jedna możliwość, aby z odnowioną
nadzieją, głosić wartości tworzące autentyczną cywilizację
miłości.
Eligiusz
Dymowski OFM
44
Widocznie
ta śmierć była potrzebna
Zwykle
o śmierci myślimy i piszemy w okolicach miesiąca listopada.
Tym razem jest jakże inaczej. Bo i zaskakująca tragedia i śmierć
96 osób na pokładzie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem.
Przeraża nie tylko ten smutny fakt, ale i zbieżność dat,
które upomniały się i przypomniały światu o zaplanowanej
z okrucieństwem stalinowskiej zbrodni w Katyniu. To, co przeżyliśmy
w ostatnich tygodniach, nie są w stanie wyrazić, ani opisać
jakiekolwiek słowa. Nagle zatrzymało się życie, a w
milionach serc, nie tylko Polaków, zadrżała struna bólu,
żalu i trudnych pytań. Rosła ona jeszcze w miarę jak
niemal każdego dnia przybywało trumien i ceremonii żałobnych,
a wszystko to, wydarzyło się w Wigilię Niedzieli Bożego Miłosierdzia.
Komu więc ta śmierć była potrzebna? Jak wiele musimy przejść
i doświadczyć, aby inny świat wartości nagle nabrał
nowego znaczenia i mocy. Aby znów powiedzieć sobie, co tak
naprawdę jest ważne w tej codziennej wędrówce po szczęście.
Dziś, kiedy zawodzą racjonalne argumenty, gdzie każdy domysł
lub spór wydaje się płytki i jakby nie na miejscu, warto
sobie przypomnieć słowa Jana Pawła II, z homilii wygłoszonej
podczas konsekracji świątyni Bożego Miłosierdzia w
krakowskich Łagiewnikach w 2002 roku: „Niech to przesłanie
rozchodzi się z tego miejsca na całą naszą umiłowaną
Ojczyznę i na cały świat. Niech się spełnia zobowiązująca
obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść «iskra, która
przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście» (por.
„Dzienniczek”, 1732). Trzeba tę iskrę Bożej łaski
rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia.
W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście”!
Długo jeszcze będzie zabliźniać się ta historyczna rana,
bowiem „nieludzka ziemia katyńska” znowu upomniała
się o prawdę w tak dramatyczny i niewyobrażalny dla nikogo
sposób. Świat, od pamiętnej godziny: 856 oraz daty 10
kwietnia 2010 – musi tę gorzką prawdę nie tylko przyjąć,
ale i głośno wykrzyczeć, aby już nigdy w cywilizowanym społeczeństwie
nikt nie był dla nikogo okrutną bestią. Nasze kroki
kierujemy w różne miejsca: od Wawelu po Białystok, Warszawę
czy Szczecin, gdyż tam spoczęli ci, którym dobro Ojczyzny
było najdroższe. Odeszli, aby ich pamięć nie została
zasypana w nowych rowach nienawiści, małości i głupoty.
Niechaj będą dla nas wszystkich świadectwem i zarazem
wyrzutem sumienia, że tak niewiele jeszcze postąpiliśmy ku
dobru, które otrzymaliśmy jako zadanie, aby zbudować lepszą,
humanistyczną i opartą na mocnych fundamentach Dekalogu nową
rzeczywistość. Czy jednak wystarczy nam do tego odwagi i siły?
Eligiusz
Dymowski OFM
45
Czy
Noe zaspał tym razem?
Dziwnie
zaczął się ten rok. Najpierw długa
i mroźna zima, następnie smoleńska tragedia, a potem nagła
i gwałtowna powódź. Ileż można znieść przeciwności,
aby uwierzyć, że szczęście jest? Ileż można doznać klęsk
i porażek, aby solidarnie podać sobie dłonie? Ileż jeszcze
potrzeba zła, aby uwierzyć w moc dobra? Na co dzień zbyt łatwo
oswajamy się z nieszczęściem, kataklizmami, niewinną i
niespodzianą śmiercią. W rodzinnych dyskusjach zastanawiamy
się, czy nadchodzi nieubłagalnie koniec świata. Jak długo
jeszcze potrwa cierpliwość Boga? Czy doświadczane
wydarzenia i znaki mogą być źródłem naszych obaw? Oglądając
zalane hektary pól i zniszczony ludzki dobytek, rodzi się
zwykłe pytanie: czy sprawiedliwy Noe nie zaspał tym razem? W
ostatnich bowiem latach wyrażenie „znaki czasu”
stało się niemal powszechnym sloganem. Pojawia się ono w
wypowiedziach wybitnych teologów, dziennikarzy, polityków,
ludzi o różnych poglądach i ideach. Świat jednak idzie
nadal swoim torem i chociaż ulega nieustannej przemianie, to
natura, mimo wiedzy i ingerencji człowieka, skutecznie walczy
o swoje miejsce i prawa. Może warto więc zatrzymać się na
chwilę i zastanowić nad na słowami papieża Jana XXIII, który
otwierając Sobór Watykański II, powiedział: „Przy
obecnym biegu ludzkich spraw, gdy społeczność ludzka zdaje
się wkraczać w nowy porządek świata, trzeba tym pilniej
badać zamiary Bożej opatrzności, które poprzez idące
czasy i ludzkie przedsięwzięcia, a najczęściej wbrew ich
oczekiwaniu, osiągają wytyczne
sobie cele i tym sposobem przemądrze wszystko obracają
na dobro Kościoła, nie wyłączając nawet
przeciwnych posunięć ludzkich”. Ten nowy „porządek
świata”, sterowany przez człowieka, wymaga głębokiej
refleksji, do jakiego stopnia i w jakim kierunku może posunąć
się ludzkość, aby nie zniszczyć samą siebie? Cena prawdy
jest nie osiągalna w powszechnym rozumieniu. Stąd też Kościół
nigdy nie upodabnia się do świata, ani go nie przekreśla. W
tym ludzkim chaosie, to właśnie Kościół Chrystusa głosi
Dobrą Nowinę i przypomina ludzkości o nawróceniu i
powszechnym zbawieniu – tu i teraz – pośród
konkretnych wydarzeń historii, zwyczajnych i dramatycznych,
radosnych i bolesnych. W tym kontekście przeżywanych chwil,
czy stać nas jeszcze na autentyczną i bezinteresowną
solidarność, odrzucając świadomie tak modne współczesne
żebractwo, aby budować ojczyznę na fundamentach mocnej
wiary i patriotyzmu, wpisując ją niepodważalnie w dzieje i
bogactwo całej Europy? Codzienność odkrywa i tłumaczy
znaczenie „znaków czasu” w życiu wszystkich społeczeństw.
Potrzeba jednak – jak zaznacza papież Paweł VI –
aby ludzie „nieustannie z najwyższą wiarą i żarliwością
modlili się do Ducha Świętego, powierzali się roztropnie
Jego kierownictwu, jako głównemu sprawcy ich zamiarowi planów
i ich przedsięwzięć, odnoszących się do dzieła
ewangelizacji” (Ewangelii
Nuntiandi, nr 75). Żaden kataklizm nie może zabić
nadziei. Albowiem, gdziekolwiek żyje chociażby najmniejszy
bezbronny człowiek, tam musi wspierać go solidarna ręka
dobra, życzliwości i współczucia. Bez tego jesteśmy i
pozostaniemy tylko pustymi gestami mało śmiesznych klownów
na tej cynicznie cyrkowej arenie świata.
Eligiusz
Dymowski OFM
46
Ślady
Boga na plaży...
Wakacje,
to dla wielu z nas czas urlopów, podróży, zwykłej
regeneracji sił do dalszej pracy. Dla dzieci, młodzieży i
studentów, to dni bez szkoły, książek, sprawdzianów i
egzaminów. W tym okresie z pewnością łatwiej jest nam się
odciąć od szarej, często stresującej rzeczywistości. Jest
ciepło, słonecznie, leniwie. Bez trudu dostrzegamy, iż życie
toczy się jakby wolniej i w nieco innym wymiarze. W upalne
dni z chęcią wyruszamy nad wodę, kryjemy się w cieniu
parkowych drzew albo zamykamy się w chłodnych ścianach
mieszkań. Rzeczywistość rozmywa się, zastygając wraz z gęstniejącym
od słońca ledwie co drgającym powietrzem. Nawet myśli
wydają się być spokojniejsze, a wszystko wokół sprzyja
duchowemu wyciszeniu. Po prostu odpoczywamy. Od szarości,
zimna, hałasu, swoich przełożonych i szefów; od
zawiedzionych lub porzuconych nadziei. Pragniemy bowiem przez
ten wypoczynkowy czas jak najlepiej zrelaksować się i jak
najwięcej zaczerpnąć nowej i pozytywnej energii, aby przez
kolejne miesiące patrzeć łagodniej i z dystansem na
codzienność. Stąd też staramy się nie myśleć o tym, co
niepokoi, drażni i przeraża. Wartość wypoczynku docenia
papież Benedykt XVI, który 17 lipca 2005 roku w Les Comber,
podczas rozważania przed modlitwą „Anioł Pański,
powiedział: ”W świecie, w którym żyjemy, wzmocnienie
ciała i ducha jest niemal niezbędne, zwłaszcza dla tych, którzy
mieszkają w mieście, gdzie warunki życia i jego nierzadko
szaleńcze tempo pozostawiają mało miejsca na wyciszenie,
refleksję, odprężający kontakt z przyrodą. Wakacje to również
dni, kiedy można poświęcić więcej czasu modlitwie,
lekturze i rozważaniom nad głębokim sensem życia, w
pogodnej atmosferze, jaką stwarza życie rodzinne i
przebywanie z najbliższymi. Czas wakacji to także wyjątkowa
okazja, by kontemplować sugestywne piękno przyrody, wspaniałą
«księgę» dostępną dla wszystkich, dużych i małych.
W kontakcie z przyrodą człowiek widzi siebie we właściwych
proporcjach, odkrywa, że jest stworzeniem, małym a zarazem
wyjątkowym, «zdolnym odkryć Boga», ponieważ
jego duch otwarty jest na Nieskończoność. Przynaglany
pytaniem o sens, które nurtuje ludzkie serce, dostrzega on w
otaczającym go świecie ślad dobra, piękna i Bożej
Opatrzności, i niemal spontanicznie otwiera się na
uwielbienie i modlitwę”. A jednak latem tak łatwo
zostawiamy Boga na dalszym planie. Czujemy się wolni i nie
chcemy, aby tę wolność cokolwiek nam ograniczało. Chcemy
czerpać z życia pełnymi garściami. Wreszcie można nadrobić
to, co zostało „na potem”. Jest teraz dobra
chwila, aby odnowić dawne znajomości, które gdzieś rozmyły
się pod stertą ciągłego braku czasu. Ale też poznajemy
nowych ludzi, rodzą się nowe przyjaźnie… Tylko że
wtedy tak łatwo zapominamy, kim naprawdę jesteśmy? A Bóg?
Ten może zawsze poczekać. I rzeczywiście czeka: w przydrożnej
kapliczce, w wiejskim małym kościółku, na rozstaju dróg,
o pięknym zachodzie słońca lub wczesnym rankiem, odciskając
cierpliwie swoje stopy na plaży, aby człowiek, ten spóźniony
i zagubiony, łatwiej odnalazł kierunek drogi, która
poprowadzi go do prawdziwego szczęścia. Bóg nie jest
medialny. Nie ma Go na wielkich billboardach ani w
telewizyjnych reklamach. Ale jest tam, gdzie bijące serce człowieka
i kawałki dobroci rozsiane są jak kwiaty na łąkach. W
wakacje Chrystus zawieszony na krzyżu oczekuje na spotkanie z
tobą. I choćby to była najkrótsza modlitwa, On swoimi łaskami
każde wówczas ucałuje słowo, bo jest prawdziwym
Przyjacielem, który nigdy nie zdradzi, nie zapomni, nie
przestanie kochać. Czy wierzysz w to? Jego ślady są przecież
tak blisko ciebie…
Eligiusz
Dymowski OFM
47
Solidarność
serc
Utrata
wolności dała w Polsce początek trwającym prawie półtora
wieku walkom o jej odzyskanie. Przez dziesiątki lat trzeba było
wielkiej odwagi, bohatersko przelanej krwi, ogromnej miłości
do Ojczyzny i wiary, że nie wszystko stracone, że Prawda w
końcu zwycięży.
Podczas
pielgrzymki do Ojczyny w czerwcu 1987 roku, papież Jan Paweł
II mówił, że Polska jest Ojczyzną trudnego wyzwania. Składa
się ono na bieg naszej historii i jest określone czterema
prawami, które przynależą każdemu człowiekowi: prawem do
prawdy; prawem do wolności; prawem do sprawiedliwości;
prawem do miłości. Każde z nich warunkuje prawdziwy pokój,
i to zarówno nie tylko osobowy, ale i społeczny. Nie tylko
duchowy, ale i materialny, ekonomiczny. O te właśnie prawa,
podkreślające ludzką podmiotowość, godność osoby i
godność pracy, za którą winno się otrzymywać godziwą
zapłatę walczył od samego początku Niezależny Samorządny
Związek Zawodowy „Solidarność”. Dziś, kiedy w
naszej Ojczyźnie świętujemy trzydziestą rocznicę jego
powstania, nie wolno nam zapomnieć, że słowo
„solidarność” wyraża w sposób pełny to, co
nas niepokoi, pobudza do męstwa, szlachetności, wiąże
ludzi ze sobą, aby ostatecznie ukształtować tak życie i
społeczeństwo w którym człowiek czuje się bezpieczny,
posiadający swoją wartość i powszechny szacunek.
Odzyskanie pełnej wolności i swobody, a także nowa wizja
polskiego demokratycznego życia, właśnie dzięki
„Solidarności”, stała się konkretną, wcieloną
w codzienne życie robotników, chłopów i
inteligencji.
W
jednym ze swoich kazań, niedawno wyniesiony na ołtarze, błogosławiony
ks. Jerzy Popiełuszko powiedział: „Solidarność”
jest to głęboka, trudna treść, jaką zadali sobie Polacy
lat osiemdziesiątych. [...] To jedność serc, umysłów i rąk,
zakorzeniona w ideałach, które są zdolne przemieniać świat
na lepsze. To nadzieja milionów Polaków, nadzieja tym
silniejsza, im bardziej jest zespolona ze źródłem wszelkiej
nadziei - z Bogiem. Nie wolno nam zapomnieć tych słów.
Dziś, o wiele bardziej trzeba nam zwrócić uwagę na społeczny
rachunek sumienia, aby odpowiedzieć, co uczyniliśmy z darem
wolności, jaki został nam dany, bo rzecz
dotyka godności człowieka. Godność człowieka opiera się
na jego sumieniu. Najgłębsza solidarność jest solidarnością
sumień (ks. J. Tischner, Etyka
Solidarności).
Ostatnie
dziesiątki lat przyniosły nam bardzo istotne zmiany. Nie byłoby
ich bez „Solidarności” i z pewnością inaczej
potoczyłyby się losy Polski, Europy i świata. To jednak nie
zwalnia nas od pracy, czujności, nieustannego wysiłku, aby
nie zaprzepaścić wielkiej łaski odnowy, dlatego potrzebujemy
dziś odwagi i wielkiego ducha, a nade wszystko rozumu, aby
nie żyć i nie działać absurdalnie, bo to tylko śmiech
wzbudza (P. Jaroszyński, Naród
tylu łez...). Niech ta podniosła rocznica będzie dla
nas wszystkich nie tylko kolejnym świętem, które trzeba
uczcić, ale nade wszystko mądrą powtórką z historii, uświadomieniem
sobie, że pamięć o rzeczach wzniosłych i bolesnych nie
powinna już nigdy dzielić i ranić, ale prawdziwie scalać i
budować autentyczną solidarność serc.
Eligiusz
Dymowski OFM
48
Październik
miesiącem Różańca
Różaniec jest niewątpliwie jedną z najpiękniejszych modlitw w Kościele. W dzisiejszej formie powstał w końcu piętnastego wieku, a do jego rozpowszechnienia najbardziej przyczynili się duchowi synowie św. Dominika.
Papież Pius V polecił obchodzić dzień 7 października jako święto Matki Bożej Różańcowej, ponieważ to właśnie modlitwie różańcowej przypisywał odniesienie historycznego zwycięstwa floty św. Ligi (głównie hiszpańskiej i weneckiej) nad flotą turecką pod Lepanto w 1571 roku. Wśród papieży, którzy z wielkim pietyzmem wyróżniali się w propagowaniu różańca był papież Leon XIII. To właśnie on w roku 1885 zlecił zbiorowe odmawianie różańca przez cały październik, a do Litanii loretańskiej włączył wezwanie: „Królowo Różańca świętego, módl się za nami”.
Obecność Bogarodzicy w życiu Chrystusa i Kościoła sprawia, iż Maryja była i jest naszą najlepszą Matką, do której tak chętnie zwracamy się w codziennych trudach, potrzebach i troskach. Bowiem „w te same dziesiątki różańca serce nasze może wprowadzić wszystkie sprawy, które składają się na życie człowieka, rodziny, narodu, Kościoła, ludzkości. Sprawy osobiste, sprawy naszych bliźnich, zwłaszcza tych, którzy są nam najbliżsi, tych, o których najbardziej się troszczymy. W ten sposób ta prosta modlitwa różańcowa pulsuje niejako życiem ludzkim” (Jan Paweł II, List apostolski,
Rosarium Virginis Mariae, nr 2).
Odmawiając różaniec, z radością dziecka powtarzamy: Zdrowaś Maryjo…, Bądź pozdrowiona, Matko! Wypowiadając te słowa nasze myśli kierują się do pamiętnego wydarzenia w Nazarecie, kiedy Archanioł Gabriel, pozdrawiając Maryję, oznajmił Jej, że jest „pełna łaski” oraz „pocznie i porodzi syna”, któremu „Pan Bóg da tron Jego praojca, Dawida”. Skoro więc Ona jest „łaski pełna”, to my, świadomi własnej ludzkiej słabości i niedoskonałości, prosimy Ją z wielką ufnością: „Módl się za nami grzesznymi”, abyśmy napełnieni zostali łaską miłosiernego i dobrego Boga.
W historii zbawienia, chcąc przekazać światu swoje orędzie, Maryja zawsze zjawiała się wybranym ludziom z różańcem w ręku i usilnie zachęcała do jego odmawiania. Tak było na przykład w Lourdes w 1858 r., czy w Fatimie w 1917 r. Z tych cudownych wydarzeń wynika, że modlitwa różańcowa jest dla Bogarodzicy szczególnie miła, a dla nas wszystkich bardzo skuteczna. Wyrosła bowiem ona ze źródła Ewangelii i jest jej wiernym streszczeniem.
Jan Paweł II w czasie apostolskich pielgrzymek po całym świecie, nie rozstawał się nigdy z różańcem. Przesuwając jego paciorki powierzał Bogu, za przyczyną Matki, wszystkie sprawy Kościoła i całej rodziny ludzkiej. Modlił się o sprawiedliwość, solidarność i pokój na ziemi. Modlił się również o poszanowanie życia każdego człowieka, o zachowanie Dekalogu, o wierność Chrystusowi oraz o miłość w samym Kościele i wśród wszystkich ludzi na całym świecie.
Dla ludzi wierzących, różaniec nie może więc być przedmiotem, który ogląda się z należnym szacunkiem. Nie może być również jakimś magicznym amuletem, który nosi się jedynie przy sobie, ale bardzo rzadko na nim się modli. Tej wyjątkowej modlitwie, za każdym razem trzeba koniecznie przywracać dawną jej świeżość i powszechność. Niechaj różaniec, w tym październikowym maryjnym czasie, scala nasze rodziny, nasze wspólnoty i nasze parafie.
Eligiusz
Dymowski OFM
49
Ukłon
w stronę Mądrości
W historii świata ludzkość zawsze
ceniła sobie mądrość i doświadczenie. Były bowiem one
swoistym skarbem, przed którym czuło się respekt i wielki
szacunek. Biblijna księga poucza, iż kto mądrość miłuje,
„ten miłuje życie, a ci, którzy dla niej rano wstaną,
napełnią się weselem. Kto ją posiądzie, odziedziczy chwałę,
a gdzie ona wejdzie, tam Pan błogosławi!” (Syr 4,
12-13). Mądrość jest więc darem, który nabywa się z
czasem, wsłuchując się uważnie w naukę mędrców, proroków
i właściwych nauczycieli. Stąd też w starożytnych
kulturach ceniono zawsze osoby dojrzałe wiekiem, bowiem
ludzie najstarsi mają jakby z natury właściwe sobie prawo,
aby ukazywać innym odpowiednie drogowskazy, udzielać im
napomnień i przestróg. Człowiek zaś młody, dopiero co
zdobywający doświadczenie i wiedzę, mógł jedynie z uwagą
śledzić oraz z pokorą przysłuchiwać się w nauczające słowa
mistrzów. Współczesne nam czasy odwróciły tę historyczną
i sprawdzoną hierarchię wartości na rzecz tzw. kultu młodości,
w której upatruje się jedynie właściwą dla siebie twórczą
kreatywność. Utarte porzekadło, że „najlepiej jest
być młodym, pięknym i bogatym”, w wielu przypadkach
osiąga dziś swoje apogeum chwilowej chwały i sukcesu. Osoby
bogate w życiową wiedzą i mądrość, zbyt łatwo odsuwa się
na margines. Nie liczy się uzyskane w mozołach i trudzie doświadczenie,
natomiast w „cenie” znajduje się dopiero co
zdobywana umiejętność rozeznania otaczającego świata. Stąd
też ludziom młodym i dyspozycyjnym, powierza się
odpowiedzialne zadania, które nierzadko mają potem wpływ na
konsekwentną przyszłość całych społeczeństw. Prawdziwa
wartość mądrości została więc zredukowana do minimum
zdobywanej wiedzy, która tak naprawdę zawęża poznawanie świata,
człowieka i jego Stwórcy, do niewielkiego, jedynie
specjalistycznego jej wycinka. Coraz łatwiej przychodzi nam
zdobywać tytuły i dyplomy, a to nie jest absolutnie
jednoznaczne z posiadaniem już prawdziwej mądrości. O tę mądrość
trzeba nam bowiem nieustannie się modlić, mając zawsze
przed oczami słowa, że „choćby zresztą był ktoś
doskonały miedzy ludźmi, jeśli mu braknie Mądrości od
Ciebie – za nic będzie poczytany” (Mdr 9, 6). Człowiek
rodzi się, aby dorastając osiągał odpowiednią wiedzę i
kwalifikacje. Dlatego mądrość zdobywa się z upływem lat,
nie tylko poprzez odpowiednie studia, czy nawet ciekawość,
ale również dzięki umiejętności obserwowania zarówno
ludzi, jak i świata. Oznaką mądrości, była zawsze
odpowiednio uszeregowana hierarchia wartości oraz wyrobiona w
sobie jedność myśli, słów i czynów. Prawdziwa mądrość
nie ulega nigdy żadnej presji skierowanej najczęściej ku własnym
interesom. Jest ona bowiem cechą ludzi wielkich i skromnych
zarazem, zdolna zawsze oprzeć się jakiejkolwiek zewnętrznej
manipulacji. Stąd też nigdy nie przemija, co więcej, to właśnie
upływający czas sprzyja jej ugruntowaniu i umocnieniu. Człowiek
mądry potrafi znaleźć dystans do otaczającej rzeczywistości,
ponieważ lepiej rozumie ten świat, niż inni. Nie kieruje się
też uprzedzeniami, doceniając z szacunkiem zarówno wiedzę
jak i doświadczenie innych. Współczesny świat, który tak
łatwo tworzy swoich bożków, zapomniał chyba o jednym, iż
„korzeniami mądrości jest bojaźń Pańska, a jej gałęziami
długie życie” (Syr 1, 20). Ukłon w stronę mądrości,
wydaje się nieodzownie konieczny dzisiejszemu światu, i to
zarówno ku jego głębszej refleksji, ale i też dla jego
ocalenia.
Eligiusz
Dymowski OFM
50
Wartość
codziennego uśmiechu
W
radosnej atmosferze świąt Bożego Narodzenia kończy się
zawsze stary rok. Wigilijne łamanie się opłatkiem, wzajemne
życzenia i prezenty wywołują w nas wiele pozytywnych emocji
i nieukrywanych chwil szczęścia. Dokonując pewnego bilansu
po minionych miesiącach, z ulgą i nadzieją wyczekujemy
zawsze tej pierwszej gwiazdki, która wszystkim
„zwiastuje radość wielką”. Trudno więc o lepszą
okazję, ażeby nie pokusić się i nie zastanowić, czym tak
naprawdę jest uśmiech w życiu każdego z nas. Człowiek z
natury swojej kocha słońce i pragnie tego słońca jak najwięcej.
Musimy jednak pogodzić się z klimatem, jaki mamy w naszej
sferze geograficznej. Najważniejsze jednak, aby – mimo
różnych trosk i problemów, chorób i zaskakujących cierpień
– na nowo odżywały w nas chwile radosne, niosące wewnętrzny
pokój i zadowolenie z bycia dla innych i z innymi. Tak wielu
przecież ludzi żyje obok nas zwyczajnie smutnych, bo los nie
zawsze był dla nich „szczęśliwą kartą”.
Dlatego teraz, w tych ostatnich dniach roku, niechaj zabłyśnie
w naszych oczach pozytywna iskra nadziei i dobra, która
odmieni zarówno samopoczucie, jak i doda sił, aby z odwagą
zmierzyć się – jeśli zajdzie taka konieczność
– z każdą napotkaną trudnością. Każdy człowiek
jest dla samego siebie wielką, nieprzewidywalną tajemnicą.
Łatwo bowiem ulega wewnętrznym nastrojom, a wtedy –
jak zauważa wybitny filozof Roman Ingarden –
„zamiast b y ć przez pozostanie przy sobie,
przez uchwycenie siebie w każdym bólu i w każdej radości,
i w każdym wysiłku i zwycięstwie, zatraca się
bezpowrotnie. Nie wie, jak wiele traci. Myśli, że buduje świat
dokoła siebie i siebie w tym świecie, a tymczasem tłumi
tylko własny lęk przed grożącą mu pustką. I przez to tym
bardziej już dziś pustką się staje” (Książeczka
o człowieku, Kraków 1987, s. 61). Obecnym czasom
potrzeba sprawdzonego lekarstwa, które w dziejach ludzkości
nie zmieniło swojej receptury na radość i szczęście, a
mianowicie człowieka patrzącego oczami wiary, życzliwości
i altruizmu, człowieka dla którego naturalny uśmiech jest
tak samo ważny, jak gest przebaczenia i pojednania. Czy
jednak w tym gąszczu naszych różnych trosk, modlimy się do
Boga o radość i dobry humor każdego dnia? Czy rozmawiamy o
nich ze sobą? Afrykańskie przysłowie mówi, iż „człowiek
cierpliwy rozgotuje kamienie”. Swoją postawą, wytrwałością
i świadectwem możemy w ten sposób innych prowadzić do Źródła
szczęścia. Bo jeśli ja sam „doświadczę radości i
zażyję szczęścia” (Koh 2, 1), to wówczas mój uśmiech
podniesie na duchu zrozpaczonych, uleczy szarość ze smutku.
Dlatego, gdy napotkamy na naszej drodze kogoś o ponurej
twarzy, obdarzajmy go zawsze hojnie uśmiechem, albowiem któż
bardziej potrzebuje go wtedy, niż ten, co nie potrafi go
dostrzec i dawać z wzajemnością? To będzie nasze małe
szczęście, które leczy!
Eligiusz
Dymowski OFM
51
Dzieci
jednego Boga!
Głęboka troska o jedność chrześcijan,
od lat gromadzi uczniów Chrystusa na wspólnej modlitwie w różnych
kościołach i kaplicach. W ten sposób nawiązują oni do
apostolskich czasów, kiedy to uczniowie Pana „trwali
jednomyślnie w nauce, na łamaniu chleba i modlitwach”
(Dz 2, 42). W świecie rozdartym pomiędzy wiarą a rozumem,
pomiędzy „mieć” a „być”, który tak
łatwo odrzuca prawa Dekalogu na rzecz wygody i konsumizmu,
potrzeba jeszcze bardziej wyraźnego świadectwa tych, za którymi
sam Chrystus prosił, „aby byli jedno” (J 17, 21).
Uwierzyć w jedność, to już coś więcej, niż tylko mieć
nadzieję. To wielki krok, aby bronić się przed zniechęceniem
i wzajemnym uprzedzeniem. To znak otwartości na działanie Bożego
Ducha, który ożywia chrześcijan ku pragnieniu wspólnej
jedności i kieruje nimi, aby kosztowali darów ekumenicznego
dobra w codziennym życiu i postępowaniu.
Wspólna modlitwa i medytacja Słowa Bożego stanowią
istotny element na drodze odważnego dialogu o sprawach
trudnych, spornych, a nawet i niekiedy gorszących. Na tej
drodze potrzeba nie tylko odwagi, ale i mądrości. Nadal
konieczni są ludzie z różnych religijnych kręgów, którzy
mają wrażliwe serca i szeroko patrzące oczy, zdolne
dostrzec otwartość nieba dla wszystkich. Wciąż zatem
pozostaje wiele do uczynienia na tej drodze. Trzeba jednak nie
tylko słów, ale również odwagi i świadectwa, aby inni
zobaczyli, że Ewangelia to naprawdę dobra nowina o zbawieniu
człowieka, a nie „kość” niezgody pośród narodów.
Wszelkie podziały w Kościele Jezusa Chrystusa na
przestrzeni wieków, doprowadziły do bolesnych i trudno gojących
się ran, ale „nie podzieliły jednak samego Kościoła,
nie pozbawiły go jedności, w którą wyposażył go
Chrystus. Wysiłki ekumeniczne mają więc za zadanie przywrócenie
jedności widzialnej, ponieważ jedność niewidzialna trwa
nieprzerwanie w Jezusie Chrystusie” (Z. Kijas, Odpowiedzi na 101 pytań o ekumenizm, Kraków 2004, s. 19-20). To
jest wyzwanie dla wszystkich chrześcijan, chcących dobra i
autentycznego pojednania. Stwórca świata pragnie bowiem
jedności całego rozproszonego rodzaju ludzkiego.
„Wynika stąd nie tylko obowiązek dążenia do jedności,
ale także odpowiedzialność wobec Boga i wobec Jego zamysłu,
spoczywająca na tych, którzy przez chrzest stają się Ciałem
Chrystusa – Ciałem, w którym winny się w pełni
urzeczywistniać pojednanie i komunia” (Jan Paweł II, Ut unum sint, nr 6).
Trwanie w jedności nauki i na wspólnej modlitwie,
czyni z nas prawdziwie wiernych uczniów Chrystusa, którym
zgoda i pojednanie nie są obojętne. Delikatny skarb wiary,
przechowywany w glinianych naczyniach, był i jest dla człowieka
czymś wyjątkowym i ważnym. Tylko wspólna troska o niego może
dać wyraz prawdzie oraz poczucie, że żaden trud nie pójdzie
na marne tam, gdzie są wiara, nadzieja i miłość. Dlatego
na tej drodze nie wolno nam zapomnieć, że „wszystko
zależy od Dwunastu i od tych, którzy z ich ręki
odziedziczyli światłość, czyli wiarę – ale nie wiarę
w sukces, lecz w niezwyciężoną moc powierzonego
zadania” (Hans Urs von Balthazar, Burzenie
bastionów, Kraków 2000, s. 24-25).
Eligiusz
Dymowski OFM
52
Lęki
i fobie dnia codziennego
Lęk
jest jedną z najbardziej podstawowych ludzkich emocji. Tak
naprawdę doświadczamy go wszyscy i nie jesteśmy w stanie do
końca przed nim uciec. Podobnie jak inne emocje,
może on przybierać różne stany i natężenia, w zależności
od osoby, sytuacji lub miejsca. Często dopada nas
niespodziewanie, albo powraca jak bumerang po silnie przeżytych
wydarzeniach. Wtedy czujemy się tak bardzo niespokojnie i źle.
Nawet wiara w Boga nagle wydaje się za mała, aby go pokonać
w sobie raz na zawsze. Żyjemy w epoce nieustannych przemian i
stresów. Każdego niemalże dnia spotyka nas tak wiele
sprzeczności, których do końca nie umiemy ani pojąć, ani
zrozumieć. Czujemy się osłabieni, zagubieni, przerażeni.
Bo ten wręcz żarłoczny pęd cywilizacji, mimo wielu
zdobyczy i sukcesów, w gruncie rzeczy nie pozwala nam żyć w
spokoju oraz w duchowej harmonii z naturą i jej Stwórcą.
Natłok informacji napływających z całego świata, często
negatywnych i tragicznych, wywołuje mimo chodem nieukrywane
emocje i reakcje. Nawet w domowych dyskusjach, komentujących
rzeczywistość, widać w oczach przerażenie i niepewność o
lepsze jutro. Kryzys wartości, szczególnie etycznych i
moralnych, wzbudza (zwłaszcza wśród ludzi młodych)
poczucie wszelkiego bezsensu, a co za tym idzie, lęków i
fobii. Zmarły w Krakowie, 8 czerwca 1972 roku prof. Antoni Kępiński,
wybitny lekarz i psychiatra, myśliciel humanizmu i filozof,
powiedział: „Im większe w człowieku wewnętrzne
rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk,
tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da
pewność i wiarę w siebie”. Nie ma więc takiej
sytuacji, z której nie można by wyjść cało, nawet po
najbardziej trudnych doświadczeniach i przeżyciach. Bowiem
im większa w nas wiara, tym pewniejsza nadzieja, że dobro może
przezwyciężyć wszelkie zło. Jakąż otuchę w tym
wszystkim dodają nam słowa psalmisty: „Chociażbym
chodził ciemną doliną, / zła się nie ulęknę, / bo Ty
[Panie] jesteś ze mną” (Ps 23, 4). Każdego dnia
musimy stawać twarzą w twarz z prawdą o sobie, z głębokim
rachunkiem sumienia oraz ze świadomością, że tak wiele
zależy od nas, od naszej wewnętrznej siły, aby pokonywać
przeszkody, zwłaszcza te wewnętrzne, rozbijające spokój
duszy, wspinając się uparcie na trudne schody do nieba. Człowiek
może tak wiele uczynić dobrego, zarówno dla siebie jak i
dla innych. Musi jednak uwierzyć, że na tej drodze nie jest
sam, bo nieustannie wspiera go Bóg, jedyna Prawda, która
ocala i zbawia nieustannie. Samotność w lęku, to pierwszy
krok do porażki. Przekonanie, że obok mnie jest zawsze Ktoś,
z wyciągniętą pomocną dłonią, to światło, które
rozprasza mroki ciemności naszej duszy, niepewności i lęku.
Światło, bez którego nie można spełnić się do końca będąc
człowiekiem, stworzonym przecież na obraz i podobieństwo
samego Boga. Odwagi więc, bo nie jesteś na tej ziemi tylko
ty sam, ze swoim lękiem i przerażeniem.
Eligiusz
Dymowski OFM
53
„Gorzkie
żale przybywajcie…”
Wielki Post. Czterdzieści dni intensywnego przyglądania
się pustyni własnego życia. Tyle bowiem kolorów znów
wyblakło. Marzenia i nadzieje osłabły w wirze codzienności,
a świat, nie zważając na nic, podąża własnymi ścieżkami.
W ogrodach ludzkiej duszy znów łatwo i szybko zakorzeniło
się zło, ciernie i chwasty duchów nieprawości. I nagle na
tej pustyni staje Chrystus ze swoim krzyżem. Wziął go jako
narzędzie, które wyrwie dusze z wszelkiej ciemności
wiecznego zatracenia. Na poranek Jasności trzeba jeszcze
trochę poczekać. Wszystko musi widocznie przejść przez tę
wyjątkową godzinę oczyszczenia. Z oddali dochodzi coraz
dobitniejszy głos „Gorzkich żali”: Duszo
oziębła, czemu nie gorejesz? // Serce me czemu całe nie
truchlejesz? // Toczy twój Jezus z ognistej miłości. //
Krew w obfitości. Spragniony Boga człowiek, przyjmuje z
pokorą popiół na głowę, rozpoczynając nową erę tęsknoty
i osobistej przemiany. W męce i krzyżu Chrystusa widzi on swój
ratunek i zbawienie. Bo kto kochać pragnie szczerze, ten właśnie
w krzyżu dostrzega znak wiary. Chce jak najpełniej zbliżyć
się do tajemnicy cierpienia Jezusa, aby w chwilach próby
potrafić również unieść swój krzyż i cierpienie, gdy
ich nagle i niespodziewanie doświadczy. Święty Franciszek
Salezy powtarzał: „Nie proście o krzyże,
przeciwstawiajcie im wszystkie możliwe środki zaradcze, ale
gdy przychodzą, akceptujcie je z uległością”. Każdy
człowiek niesie swój krzyż, ale tylko człowiek głębokiej
wiary jest w stanie doświadczyć przy tym słodyczy jego ciężaru.
Dla wielu będzie on nadal znakiem przekleństwa i
niesprawiedliwości. Za tych również umarł Chrystus. Biorąc
udział w nabożeństwach pokutnych Wielkiego Postu, miejmy
przed oczami zawsze Tego, „którego przebodli”,
znienawidzili i pohańbili. Nic przecież nie zmieni faktu, że
„usprawiedliwienie zostało nam «wysłużone przez
Mękę Chrystusa», który ofiarował się na krzyżu
jako żywa, święta i miła Bogu ofiara i którego krew stała
się narzędziem przebłagania za grzechy wszystkich
ludzi” (Katechizm
Kościoła Katolickiego, nr 1992). Kto więc z ufnością
będzie stał przy cierpiącym Chrystusie, nigdy nie będzie
sam, bo od Niego samego dozna pocieszenia w chwilach próby i
cierpienia. Tymczasem, nad Jerozolimą zapada senna noc. Przy
tlących się lampach ktoś kończy zaplanowany skrupulatnie
spisek. Po drugiej stronie wzgórza, w ogrodzie pełnym
oliwkowych drzew, Syn rozmawia z Ojcem i doznaje trwogi. Tylko
człowiek zapomniał czuwać i zasnął. Lecz Bóg nie pozwoli
mu zginąć, jeśli w porę obudzi się i zdąży o świcie
dobiec do pustego grobu…
Eligiusz
Dymowski OFM
54
"Wierzę
w ciała zmartwychwstanie"
Trudno wyobrazić sobie radosny klimat świąt
wielkanocnych bez wcześniejszego, liturgicznego okresu
Wielkiego Postu. Człowiek uwikłany w grzech zagubił w sobie
czystość stworzenia, dlatego Bóg nie pozostawił go samemu
sobie, ale wyciągnąwszy rękę, ukazał drogę, która
prowadzi go poprzez Golgotę, aż do pustego grobu. Stąd też
tajemnica życia i śmierci Chrystusa tak bardzo wyraźnie
zaznacza się w całej ciągłości historii zbawienia. Tę
prawdę jasno podkreśla „Katechizm Kościoła
Katolickiego”, mówiąc iż, „odkupienie
przychodzi do nas przede wszystkim przez krew Krzyża, ale to
misterium jest obecne w dziele całego życia
Chrystusa”, który przecież „wziął na siebie
nasze słabości i nosił nasze choroby”(Mt 8, 17), a
zmartwychwstając dokonał w pełni usprawiedliwienia (KKK nr
517).
Chrystus Pan – nieskazitelny Baranek, który gładzi
grzechy świata (por. J 1, 29), poprzez złożoną przez
siebie ofiarę, daję człowiekowi nową siłę i nadzieję,
przywracając utraconą jedność z Bogiem Ojcem przez
„Krew Przymierza”, wylaną „na odpuszczenie
grzechów” i „okup za wielu” (Mt 26,
28).
Wiara w zmartwychwstanie była od początku dla chrześcijan
czymś tak podstawowym i wzniosłym zarazem, iż nie podobne,
aby ona i dziś została przez nich odrzucona albo wyśmiana.
Ten, który pokonał śmierć na Krzyżu, nie pozostawia
cienia wątpliwości, iż wiadomość o Jego pustym grobie,
tak bardzo przeraziła i nadal przeraża władców tego świata,
którzy uczynią wszystko, aby za kolejne wydane srebrniki,
pomniejszyć – na ile się da – ten
bezprecedensowy zbawczy fakt. (por. Mt 28, 11-15). My jednak,
mimo swoich słabości, zwyczajnych pokus i różnorakich namiętności,
trwamy ufni na modlitwie, ponieważ „wierzymy mocno i
mamy nadzieję, że jak Chrystus prawdziwie zmartwychwstał i
żyje na zawsze, tak również sprawiedliwi po śmierci będą
żyć na zawsze z Chrystusem Zmartwychwstałym i że On
wskrzesi ich w dniu ostatecznym” (KKK, nr 989). Dlatego
Święta Paschalne, które wraz wiosną budzą nowe życie i
niosą radość, muszą dla wierzących katolików być czymś
więcej, niż tylko suto zastawionym stołem i bogato
przygotowaną święconką, którą należy odpowiednio wcześniej
przynieść do kościoła. Uwierzyć w zmartwychwstanie może
tylko ten, kto naprawdę zrozumiał kruchość i przemijalność
swojego życia. W logice świata, jego wiara w życie po śmierci
jest i pozostanie jeszcze długo czczą gadaniną. Tylko że Bóg
jest sam Panem początku i końca. To On wyznaczył wszelkie
granice, których żadne ludzkie myślenie nie jest w stanie
ani pojąć, ani przewidzieć. Stąd też, zanim zakończy się
kres wszelkiego ziemskiego żywota, warto zawsze mieć przed
oczami zapisane słowa: „Tak powinieneś zachować się
w każdym czynie i w myśli, jak gdybyś dziś miał umrzeć.
(…) Jeśli dziś nie jesteś gotowy, czy będziesz
gotowy jutro?” (Tomasz à Kempie, O
naśladowaniu Chrystusa, Księga I, rozdz. 23, nr 1).
Przyjąć tę prawdę wiarą o wiele przecież więcej znaczy,
niż tylko samo pragnienie bycia jedynie bardziej szczęśliwszym
po śmierci.
Eligiusz
Dymowski OFM
55
Jesienne
zamyślenia nad Słowem
„To wstyd, że jako katolicy nie znamy wystarczająco
Pisma Świętego. Boimy się go otworzyć i czytać, bo lepiej
jest żyć ze świadomą ignorancją, aniżeli świadomie
szukać prawdy o Bogu i o nas samych”. Zdanie to usłyszałem
nie tak dawno od jednego z moich studentów. Z powagą przyznałem
mu rację i … No właśnie… Czytamy różne
gazety, książki, horoskopy. Chętnie dyskutujemy o polityce,
codziennym życiu, ludzkich problemach, a tymczasem prawie
nigdy nie mówimy o Biblii. Owszem, kupujemy ją nawet chętnie
na prezenty z okazji różnych rodzinnych wydarzeń, takich
jak chrzest, Pierwsza Komunia Święta, ślub, a cała jej mądrość
i piękno i tak w końcu wędruje ma martwą półkę różnych
gadżetów. Rzeczywiście, coś się z nami niedobrego chyba
dzieje. Z jednej strony przyznajemy się chętnie, że jesteśmy
ludźmi wierzącymi, w miarę regularnie chodzimy do kościoła,
przystępujemy do sakramentów, z drugiej zaś, żyjemy obojętnie
sprawami wiary. A przecież Bóg od zawsze przemawia do człowieka
poprzez Słowo, ponieważ „nigdy nie było w Bogu czasu,
w którym nie było Logosu. Słowo istniało przed stworzeniem” (Benedykt XVI,
Adhortacja Verbum Domini,
nr 6). To ono więc staje się nieustannym źródłem ludzkiej
nadziei, że spełnią się kiedyś wszelkie obietnice dane
przez Stwórcę. Słuchanie Boga, to rozumne zamyślenie się
nad Księgą, pochylanie i dzielenie się darem Słowa
Wcielonego i żywego. Świat stworzony jest bowiem
rzeczywistym miejscem, gdzie rozgrywa się nieustannie
historia miłości Boga i Jego stworzenia. Współczesny świat,
który gubi się w gąszczu pustosłowia, potrzebuje na nowo
świeżości wiary, która zdolna będzie dać człowiekowi
wrażliwe ucho, aby usłyszał Słowo Boże i umiał
odpowiedzieć na nie z odwagą, bowiem „człowiek jest
stworzony w Słowie i Nim żyje; nie można zrozumieć samego
siebie, jeśli nie otwiera się na ten dialog” (tamże,
nr 22). Czytając Pismo Święte ufamy, iż Słowo Boże
otwiera nas pełniej na spotykane problemy i ostatecznie
pozwala znaleźć odpowiedzi na trudne pytania, na które świat
nie jest w stanie do końca nam odpowiedzieć. Szukanie
rozumienia Słowa Bożego musi więc być naszym świadomym
chrześcijańskim zadaniem, bo tylko wtedy człowiek może
znaleźć ukojenie w rozterkach niewiedzy i własnym
zagubieniu. Dlatego „w świecie, który często uważa
Boga za zbytecznego lub obcego, my – podobnie jak św.
Piotr – wyznajemy, że tylko On ma «słowa życia
wiecznego» (J 6, 68), (tamże, nr 2). Niechaj ta prawda
zawsze towarzyszy naszym codziennym tęsknotom i troskom,
ponieważ szukana sercem – otwiera bramy ku niekończącej
się Tajemnicy.
Eligiusz
Dymowski OFM
56
Listopad
miesiącem zadumy nad przemijaniem
Kolejny
miesiąc listopad. Cmentarze pełne zapalonych zniczy i świeżych
kwiatów. Dzień Wszystkich Świętych, a potem Zaduszki. Dni
pamięci o tych, co już odeszli, których już nie ma pośród
nas. Odwiedzamy groby najbliższych, zadumani, rozmodleni,
zamyśleni…, jakby czas nagle spowolniał, stał się
bliższy naszemu sercu w tym nieustannym biegu codzienności.
Odżywają wspomnienia, a pod powieką zwyczajna ludzka łza…
Dlatego jest to również dobry moment, aby odnaleźć w sobie
ciszę na refleksję nad swoim życiem, nad przeszłością,
teraźniejszością i przyszłością. Bo ile dobra
pozostawisz na ziemi, tyle go uniosą aniołowie do nieba!
Warto więc kochać, by ciągle żyć w pamięci innych…
*
*
*
kiedy
przyjdzie śmierć
zrób
mi krzyż na czole
z kropel łez
tak jak czyniła moja matka
kiedy opuszczałem dom
to
jedno tylko
możemy zabrać
na
drogę
Eligiusz
Dymowski OFM
57
Kolęda
dla bezdomnego
Świąteczny
czas Bożego Narodzenia przeżywamy niezwykle uroczyście, pod
koniec grudnia każdego roku. Przyjąć bowiem Boga-Człowieka
pod swój dach, to nie tylko radość i szczęście, ale nade
wszystko zobowiązanie, by dzielić się tym niezwykłym Darem
z każdym człowiekiem. Biały opłatek, świąteczne życzenia
i wspólnie śpiewane kolędy, podwajają ten nastrój jeszcze
bardziej. Wigilijny stół zawsze był dla ludzi wierzących
miejscem uświęconym dobrocią i wzajemną życzliwością.
Szczególne znaczenie ma on dzisiaj, kiedy światem zaczyna rządzić
coraz bardziej wzmagający się strach i niepewność o jutro.
Wokół nas tak wiele ludzi samotnych, bezdomnych,
opuszczonych i zapomnianych przez najbliższych, dla których
przez cały rok ubogie Betlejem, które stało się miejscem
narodzin Boga, to przytuliska, prowizoryczne szopy, czy kanały
wodociągowe. Dla nich również rodzi się Chrystus, ubogi i
bezbronny, zdany na pomoc i życzliwość ludzi, ale także i
na czyhające niebezpieczeństwo. To najbardziej dramatyczne
Betlejem, od najstarszych wieków, aż po współczesność.
Zrozumieć drugiego człowieka w takie święta, to odwaga myślenia
i pochylenie się nad jego zagubieniem i niekiedy osobistą życiową
klęską. W sercu miłości Boga jest każdy człowiek.
Wymownie napisał o tym papież Benedykt XI: „W tym świecie,
od chwili kiedy On sam zechciał rozbić tu swój «namiot»,
nikt nie jest obcy. To prawda, wszyscy jesteśmy w drodze, ale
właśnie Jezus sprawia, że czujemy się jak w domu na tej
ziemi uświęconej Jego obecnością. Prosi nas jednak, abyśmy
uczynili ją domem gościnnym dla wszystkich. Zadziwiający
dar Bożego Narodzenia polega właśnie na tym, że Jezus
przyszedł dla każdego z nas i w sobie uczynił nas braćmi.
Zobowiązuje nas to, byśmy coraz bardziej przezwyciężali
niechęć i uprzedzenia, znosili bariery i unikali sporów, które
dzielą albo, co gorsza, przeciwstawiają sobie poszczególnych
ludzi i narody, byśmy wspólnie budowali świat sprawiedliwości
i pokoju” (Benedykt XVI, Chrystus
pragnie zamieszkać w sercu każdego z nas). Dobroć dla
drugiego człowieka smakuje w takim momencie, jak biały opłatek
w dłoniach dających kolejną nadzieję. Rozjaśnione
gwiazdami niebo oświetla wszelkie mroki ciemności, abyśmy
mogli iść przez ten świat, dając świadectwo wiary, iż
naprawdę narodził się Ten, którego głosili prorocy
– Mesjasz Pan, Zbawiciel. Dlatego i dzisiaj prosimy Cię
Chryste: „Przyjdź znów na świat, by wyrównać
rachunki strat, // Żeby zająć wśród nas puste miejsce
przy stole. // Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w
nas, // I zapomnieć, że są puste miejsca przy
stole”.
Eligiusz
Dymowski OFM
58
Nuda wolnego czasu
Po
trudach różnorakich prac i obowiązków, normalną rzeczą
jest, aby człowiek odpoczął. To święte prawo przysługuje
mu od wieków. Jednak wraz rozwojem cywilizacji, zmienił się
sposób patrzenia na czas wolny. Współczesne społeczeństwo
spod znaku Fast food’ów, cyfryzacji, telefonów komórkowych,
coraz bardziej czuje się zawiedzione „nieszczęsnym”
darem wolnego czasu. Bowiem jego ilość przestała być jakimś
drogim luksusem, zarezerwowanym jedynie dla bogaczy, ale stał
się on udziałem praktycznie wszystkich. Nowoczesna
technologia pozwala zdecydowanie na zmniejszenie ilości
przepracowanych godzin. Stąd też wolny czas niekoniecznie
musi być przeznaczony jedynie na odpoczynek, bowiem nie
zawsze jesteśmy tak bardzo zmęczeni. Społeczeństwo
nastawione na konsumpcję i rozrywkę szuka więc różnych
form dla zabicia wolnego czasu. Pojawiająca się nuda, staje
się po prostu chorobą cywilizacyjną, przed którą trzeba
tak samo się bronić, jak i przed każdym innym objawem
niebezpiecznych nawyków i uzależnień. Tak zwana masowa
kultura oducza społeczeństwo głębszego myślenia, a więc
również i jego duchowych potrzeb. Nic jednak nie trwa
wiecznie, a natura ludzka zbyt szybko się męczy i
przyzwyczaja do stanu rzeczy, a przez to zaczyna odczuwać
coraz intensywniej objawy znudzenia, gdzie życie pogrążone
w takim stanie, szybko wpada w sidła beznadziejności i
smutku. Nuda jest więc pustką duszy oraz bolesnym doświadczeniem
bylejakości. Znudzony człowiek, bez względu na wiek, żyje
zgodnie ze słowami piosenki Jacka Kaczmarskiego: „Byle jak,
byle być, byle mieć, byle żyć”. Dlatego, czy stać nas
na bylejakość, aby wszystko nagle straciło swój sens? Z
drugiej jednak strony, czy jest jakieś lekarstwo na masową
nudę? Żyjemy w społeczeństwach, w których wolny czas
przestaje mieć moralną wartość, a coraz częściej jest
jedynie losowym fantem, z którym w końcu coś trzeba zrobić.
W takich sytuacjach, Kościół wychodzi człowiekowi
naprzeciw. Ukazuje mu bowiem, poprzez różne okresy
liturgicznego roku, jak ważny jest każdy wybór, aby
uszlachetniać swoje człowieczeństwo i patrzeć otwartymi
oczami w niebo, gdzie sam Bóg czeka z otwartymi ramionami. W
życiu, człowiek musi nieustannie podejmować pewne ryzyko, a
to wiąże się z odwagą. Współczesny homo
sapiens zredukował tę postawę niemalże do zera, wierząc,
że nic mu już nie zagraża, a supermarkety zapewnią i tak
spokojny byt i żywność. Tylko że nic tak nie jest złudne,
jak ten zwyczajny brak czujności przed czymś, co jeszcze
niewiadome… Dlatego, nie ilość telewizyjnych kanałów
uwalnia od nudy, ale potrzeba szukania tego, co jej zaradzi i
uchroni serce człowieka od beznadziejności i rozpaczy.
Eligiusz
Dymowski OFM
59
Hosanna
Synowi Dawidowemu
Tryumfalny wjazd Jezusa
do Jerozolimy bez wątpienia musiał wzbudzić ciekawość tłumów.
Nic dziwnego, bo przecież wieść o Nim rozchodziła się
lotem błyskawicy, gdziekolwiek się pojawiał, nauczał i
czynił cuda (por. Mt 4, 23-25; Łk 4, 14). Zobaczyć
wielkiego proroka na własne oczy, musiało być czymś wyjątkowym
i niezapomnianym, o którym będzie można w przyszłości
opowiadać innym z zapartym tchem. Jezus rzeczywiście zostaje
przyjęty iście po królewsku, witany okrzykami głośno
wiwatującego tłumu: „Hosanna
Synowi Dawida. Błogosławiony
Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!
(Mt 21, 9). Jakże musiało Go boleć to jedynie zewnętrzne
uwielbienie. Wiedział doskonale, co wydarzy się za kilkanaście
godzin, jak potoczą się dalsze z Nim losy: pojmanie, szybki
proces i okrutna śmierć na drzewie krzyża. Zachował się
jednak z niezwykłą szlachetnością i godnością, aby dopełniło
się zobowiązanie prorockie: „Raduj się wielce, Córo
Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój
idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny –
jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy”
(Za 9, 9). Czcił to miasto, które było sercem Narodu
Wybranego. Dlatego, gdy je zobaczył, wpierw zapłakał,
przepowiadając bliski jego koniec: „Jeruzalem,
Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy
do ciebie są posłani” (Mt 23, 37). „O gdybyś i
ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz
zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie
dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię
i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci
z tobą, a nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to,
żeś nie rozpoznało czasy twojego nawiedzenia” (Łk
19, 41-44). Czy ktokolwiek mógł w tak uroczystych chwilach
przypuszczać, iż „Król Izraela” (J 12, 12)
wkrótce stanie się pośmiewiskiem tego tłumu i zostanie
okrutnie zgładzony? Co myśleli Jego uczniowie? Czy byli
przekonani, że są na tyle mocni w wierze,
że nic i nikt nie będzie w stanie zagrozić ich pozycji przy
Mistrzu? Jakże łatwo zaślepia człowieka pycha. Dlatego,
tylko w dzieciach nie widział Jezus jakiegokolwiek fałszu i
obłudy, bo ich niewinność zawsze ma czyste intencje (por Mt
21, 15-16). Każdego roku powtarza się ten tryumfalny
pochód, przypominający wjazd Jezusa do świętego miasta.
Jeruzalem, to brama twojego serca. To czystość twoich myśli
i siła wiary. Żyjemy w czasach, gdzie tak łatwo opluwa się
prawdę i sprzedaje Człowieka za nędzne trzydzieści
srebrników. Stąd też potrzebne jest publiczne świadectwo
wiary, składane na ołtarzach ludzkich sumień, aby ten świat
rzeczywiście dostrzegł i uznał swoją małość, oddając
pokłon Królowi wszechświata wywyższonemu na tronie
Golgoty. To właśnie tam, rozpoczyna się każde ludzkie
nawrócenie!
Eligiusz
Dymowski OFM
60
Kręta
droga do Emaus
Jeszcze w
naszych uszach rozbrzmiewa tępy odgłos uderzanego młotka. Tłum
gapiów i ciekawskich. Drwiny i szyderstwa. Krzyk Kalwarii i
cisza Wielkiej Soboty. Teraz każdy będzie musiał już
inaczej popatrzeć na tę górę. Jeszcze do niedawna, nikt z
najbliższego otoczenia do końca nie przewidywał takiego
scenariusza, chociaż sam Mistrz nauczał i przypominał, że
Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, aby wykonać swoją
misję zbawienia człowieka. Niekiedy dziwiono się Jego słowom,
co więcej, prawie każdy z uczniów zapewniał o wierności,
a nawet oddaniu swojego życia. Nagle wszystko się odmieniło.
Oto Mesjasz, który zawisł na Krzyżu. Oto góra, która
przyjęła ciężar tak okrutnej hańby. Trzeba więc zejść
z niej i ze spuszczoną głową, ciężką od myśli, powracać
do codziennych zajęć, do swojego zwyczajnego Emaus. Bowiem
już wszystko skończone. Zawiodła nadzieja i wiara w lepsze
życie i szczęście. Czegóż oczekiwać więcej? Tymczasem
warto jednak pamiętać, iż umysł może nas ponieść tak
samo jak nogi i nagłe emocje. A wtedy łatwo popełnić błąd,
uwierzyć tym, którzy mają już gotowe odpowiedzi na każde
pytanie, zwłaszcza w kwestiach śmierci i życia wiecznego.
Jakże często w tej powrotnej drodze z Jerozolimy
niedostrzegany Jezusa w naszym towarzystwie. Przyjmujemy wówczas
postawę mędrków i zaczynamy pouczać, narzucając innym własny
punkt widzenia i rozumienia. Tylko że „nieznajomy na
drodze wielkanocnej (…), zachęca, aby sięgnąć poza słowa,
do rzeczywistości, której nie obejmie zrozumienie. Bóg
bowiem wymyka się ostatecznemu poznaniu” (Ks. W. Niewęgłowski,
Szansa dla Boga,
Warszawa 2000, s. 23). Dlatego wiara jest siłą, kiedy w
niepokoju pałają nasze serca, kiedy jest trudno, ciężko i
po ludzku niewygodnie. Zrozumieć Boga, można tylko przez
Tego, który sam stał się Człowiekiem, bo nie po to
przyszedł na świat, „aby Mu służono, lecz aby służyć
i dać swoje życie jako okup za wielu” (Mt 20, 28). Stąd
też kręta droga do Emaus naszego życia, wiedzie poprzez
spotkanie Boga, a wówczas „wiara jako spotkanie Boga,
dokonując się w centrum życia, kosztuje. Nie jest przez
Boga pogłaskaniem po głowie od środka. Bywa trudem, wysiłkiem,
a także wyzwaniem, aby poszerzać swoje horyzonty myślenia,
postrzegania, kochania” (Tamże, s. 17). Tej prawdy
nigdy nie może zabraknąć w nas i wokół nas, chociaż świat
i tak będzie uważał inaczej. Bowiem z żadnych fragmentów
postaw i zachowań, z żadnych informacji wyrwanych z
kontekstu, z żadnych nic nie mówiących ofert, nie da się
jak z zabawkowych puzzli, ułożyć w naszym życiu sensownego
obrazu o Bogu, który zbawia przez Krzyż.
Eligiusz
Dymowski OFM
61
Bóg
na wakacjach
Miesiące
letnie sprzyjają ludzkiemu wypoczynkowi. Czekamy przecież na
nie z nieukrywaną tęsknotą, aby po roku codziennych zajęć,
wreszcie mieć więcej czasu dla siebie, dla swoich marzeń,
pragnień, poznawania pięknych zakątków kraju, Europy lub
świata. Nikt nie ma wątpliwości, iż wolny czas jest
potrzebny człowiekowi dla regeneracji jego zarówno
fizycznych, jak i również duchowych sił, bowiem dla człowieka
wierzącego nie ma nigdy wakacji bez Boga, bez osobistej
modlitwy, czy niedzielnej mszy świętej. Wiemy dobrze, iż
biura turystyczne prześcigają się w różnorakich letnich
ofertach, atrakcyjnych propozycjach i cenach. Żadne jednak z
nich nic nie mówi o „atrakcjach” duchowych, a
sprawy wiary pozostawia się w tak zwanej prywatnej gestii każdego
człowieka. Stad też również wielu chrześcijan, korzystając
z usług biur turystycznych, godzi się bez namysłu na ślepe
propozycje płytkiej zabawy i wakacyjnego luzu. Okazuje się
więc, iż wiara na wakacjach to temat wstydliwy, trącący
zacofaniem i brakiem światowego trendy. Chętnie jednak
zwiedzamy świątynie innych religii, kultur i wyznań. Z
pokorą anonimowego turysty dostosowujemy się do miejscowych
tradycji i zwyczajów, nakładając przy tym odpowiedni strój,
aby swoim zachowaniem nie ranić – broń Boże –
czyichkolwiek uczuć i wierzeń. Co więcej, najczęściej
zachwycamy się świadectwem wiary innych, ich naturalnością
w łączeniu życia codziennego z religijnością, a po
powrocie do hotelu potrafimy godzinami rozprawiać o odmienności
obyczajów. – W czasie urlopu nigdy nie chodzimy do kościoła
– powiedziała mi trzynastoletnia Ania, którą spotkałem
z rodzicami na Mazurach. – Tata mówi, że Pan Bóg jest
wszędzie, więc niekoniecznie trzeba iść do kościoła, aby
się pomodlić i być blisko Niego. To jest nasza prawdziwa świątynia
– mówi głośno, aby słyszeli wyraźnie i inni,
pokazując mi z zadowoleniem spokojną taflę wielkiego
jeziora. Obojętność rodziców zdawała się potwierdzać
„teologiczną mądrość” trzynastolatki. Wobec
takich argumentów czasami brakuje słów. Złość, gniew,
irytacja na nic się tutaj zdają. Z drugiej jednak strony
jest nad czym rozmyślać i poważnie zastanawiać się,
albowiem jak dalece już ulegliśmy tej całej
„nowoczesności”, czyli mówiąc krótko, zwykłemu
zeświecczeniu? Tego typu pytań nie da się zbyt łatwo zamieść
pod dywan. Jaką chcemy budować przyszłość? „Czy
naprawdę chcemy Polski bez Dekalogu, Ewangelii, katedr i kościołów?
Czy naprawdę chcemy żyć w kraju, w którym Pismo Święte
drze się na strzępy, historię redukuje się do historii
Europy, lekcje religii na nowo ruguje ze szkół, a krzyż
usuwa się z przestrzeni publicznej? Czy chcemy kraju, w którym
szlachetną wiarę w Boże Miłosierdzie i Opatrzność zastępuje
wiara w czary i wróżby, w magów i astrologów”? (bp
Piotr Libera). Jedno jest pewne: Bóg na wakacjach jest zawsze
takim samym Bogiem w jakiego wierzysz w domu, w pracy, pośród
swoich bliskich, przyjaciół, ludzi niewierzących... To Bóg,
który nigdy nie odwraca się do ciebie plecami. Jest łagodny,
cierpliwy, miłosierny i sprawiedliwy, dlatego doskonale widzi
to, czego ty sam się nieraz po prostu wstydzisz, a więc
twojej wiary. I co ty na to?
Eligiusz
Dymowski OFM
62
Uwierzyć
w mistrza
W
ostatnich kilku tygodniach Europę i świat elektryzowały
wielkie wydarzenia sportowe, jakimi były Mistrzostwa Europy w
piłce nożnej w Polsce i na Ukrainie oraz Igrzyska
Olimpijskie w Londynie. Nic więc dziwnego, iż miliony osób
gromadziło się na stadionach, w specjalnych strefach kibica,
czy też przed telewizorami. Jest bowiem w sporcie coś wyjątkowego,
wręcz chciałoby się powiedzieć „magicznego”, a
ludziom potrzeba nieustannie nowych wrażeń i emocji. Niezwykła
siła ukryta w sporcie sprawia, że jest on szczególnie ważnym
narzędziem całości rozwoju człowieka, a także bardzo ważnym
czynnikiem w budowaniu i jednoczeniu społeczeństwa bardziej
humanistycznego. Mówił o tym, a zarazem przestrzegał przed
niebezpiecznymi jego zjawiskami papież Jan Paweł II, podczas
międzynarodowego sympozjum poświeconego tematowi:
„Oblicze i dusza sportu w roku Wielkiego
Jubileuszu”: „Sport jest z pewnością jednym z ważnych
zjawisk, zdolnym przekazywać bardzo głębokie wartości językiem
powszechnie zrozumiałym. Może być nośnikiem wzniosłych
ideałów humanistycznych i duchowych, jeśli jest
praktykowany w duchu pełnego poszanowania reguł, ale może
także sprzeniewierzać się swoim prawdziwym celom, jeśli służy
obcym sobie interesom, które lekceważą centralną rolę człowieka”.
Sport ma przynosić ogólnie pojętą satysfakcję i radość.
Rywalizacja pomiędzy zawodnikami, powinna więc odbywać się
według zdrowego współzawodnictwa, które uczy ofiarności,
szacunku oraz odpowiedzialności, wzbudzając przy tym
nieukrywaną satysfakcję. Często jednak nasze oczekiwania
wobec sportowców wykraczają poza granice zwykłego rozsądku.
Jeszcze przed zawodami „kanonizuje się” ich,
namaszczając na mistrzów. Dlatego, wszechobecna
komercjalizacja dotyka również i sportowców. Sponsorzy,
działacze, różne firmy i reklamy, coraz częściej nie zważają
już dziś na piękno rywalizacji. Dla nich każdy sportowiec
jest dobrym „towarem” na sprzedaż, co ma zwiększać
zyski i poziom oglądalności. Stąd też – powróćmy
raz jeszcze do słów Ojca Świętego – „jesteśmy
często obecnie świadkami degeneracji działalności
sportowej przez obce jej interesy, które przeważają nad
zdrowiem moralnym, a nawet życiem ludzkim. W takich
przypadkach to nie jest już sport. Sport musi zawsze
pozostawać okazją do święta i zdrowej rozrywki, w której
szanuje się rywali i uważa przede wszystkim za towarzyszy
zabawy”. Coraz rzadziej, albo nawet wcale, nie mówi się
w mediach o duchowo-ewangelicznym wymiarze sportu, a wiara
zawodników w Boga spychana jest do czysto indywidualnego
wymiaru każdego z nich. W komentarzach sportowych nikt nie
zauważa, jak wielu sportowców po zdobytym zwycięstwie,
kieruje swoje oczy w geście wdzięczności w stronę nieba, a
czynione przez nich znaki krzyża, pozwalają nam –
kibicom – wierzyć, iż nie wszystko nosi jeszcze
znamiona taniego handlu i jedynie bezmyślnej walki.
Sportowcy, będąc idolami publiczności, mają przecież na
nią ogromny wpływ. To oni, dając osobiste świadectwo
wiary, mogą być również nauczycielami takich wartości,
jak: lojalność, uczciwość, przyjaźń, czy solidarność.
Stąd też sport musi promować nade wszystko radość życia,
odpowiedzialność, zdolność do poświęceń i szacunek do
drugiego człowieka, koloru jego skóry i wyznawanej religii.
Bohaterowie rodzą się zawsze po zwycięskiej bitwie, ale i
dla przegranych musi też pozostać miejsce, ponieważ wiara w
mistrza motywuje do nieustannego dopingu, aby kiedyś wspólnie
zagrać w jednej zwycięskiej drużynie w niebie.
Eligiusz
Dymowski OFM
63
Pokój
i dobroć serca
Aktualne
wydarzenia na świecie, takie jak: brak politycznej stabilności,
terroryzm, powiększająca się bieda, i to niemalże na
wszystkich kontynentach, duchowa pustka i utrata sensu życia,
stanowią niewątpliwie dla współczesnego człowieka
priorytetowe wezwania, aby jak najszybciej obudzić w sobie
zalęknione sumienie. Bowiem jedynie pokój i dobroć serca
mogą zapewnić prawdziwy wymiar ludzkiej nadziei w zwyczajnej
codzienności.
Każda
epoka ma swoich bohaterów do których możemy odnosić się w
naszych duchowych i życiowych sprawach, nie doznając
rozczarowania. Kilka lat temu świat pochylał się z ogromnym
pietyzmem i szacunkiem, świętując osiemset lecie
zatwierdzenia Reguły Zakonu św. Franciszka z Asyżu. Ten
ofiarowany „święty czas” z pewnością nie kończy
się na jednym tylko wspomnieniu, ale jest nieustannym
wyzwaniem dla czcicieli Biedaczyny, aby z odwagą iść przez
ten właśnie świat, głosząc wszystkim „Pokój i
Dobro”. Święty Franciszek, człowiek, któremu Pan dał
łaskę nawrócenia, rozumiał doskonale, że bez pokoju
ludzkiego serca, nigdy nie będzie również pełnego pokoju
na świecie. W swoich „Napomnieniach” napisał:
„Ci przynoszą naprawdę pokój, którzy wśród
wszystkich cierpień, jakie ich spotykają na tym świecie,
dla miłości Pana naszego Jezusa Chrystusa zachowują pokój
duszy i ciała”. Stąd też dopiero w konkretnych
naszych czynach i postępowaniu, odkrywamy w pełni na nowo
sens Franciszkowych słów, dla którego wszelkie stworzenie
był namacalnym dowodem niepojętej miłości Boga i nieustającym
hymnem Jego chwały.
Od wieków – proste dwa słowa – „pokój
i dobro”, tak bliskie przecież duchowości franciszkańskiej,
były i będą niepodważalne w aksjologii ludzkiego szczęścia.
Wszelki duchowy rozwój jest możliwy tylko wtedy, gdy człowiek
czuje się wolny i bezpieczny, tak duchowo jak i materialnie.
Rozumiał to doskonale Biedaczyna z Asyżu, który potrafił
rozwiązywać wszelkie problemy bez używania przemocy i siły,
co czyniło z niego, bez cienia wątpliwości, autentycznego
apostoła pokoju. Jakże pięknie i tę tęsknotę świata za
św. Franciszkiem wyraził Jan Paweł II w modlitwie: „Święty
Franciszku, pomóż nam zbliżyć Chrystusa do Kościoła i do
świata dzisiejszego. Ty, który nosiłeś w sercu dolę współczesnych
ci ludzi, dopomóż nam, sercem bliskim sercu Odkupiciela,
ogarnąć sprawy ludzi naszej epoki: trudne problemy społeczne,
gospodarcze i polityczne, problemy kultury i cywilizacji współczesnej,
wszystkie cierpienia dzisiejszego człowieka, jego zwątpienia,
jego negacje, jego wahania i napięcia, jego kompleksy i jego
niepokoje. Pomóż nam przełożyć wszystko na sposób
ewangeliczny, aby sam Chrystus mógł być «Drogą,
Prawdą i Życiem» dla człowieka naszych czasów”.
Budowanie szczęśliwego życia jest wpisane w ludzką
egzystencję, jako obowiązek i zadanie. Jednakże dramat
grzechu, w którego tak mocno zaplątał się człowiek, wciąż
krzyżuje jego plany i marzenia, podważa pewność i spokój.
Stąd też pozostaje mu jeszcze ufność i wiara w Boga, który
przecież „tak umiłował świat, że Syna swego
Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął,
ale miał życie wieczne” (J, 3,16). Wszystko więc
poczyna się na nowo w tragedii Golgoty, ale i w radości
poranka zmartwychwstania Zbawiciela. Bo jak powie św. Paweł
w Liście do Efezjan, tylko „Chrystus jest naszym
pokojem” (2,14). Dla Niego, przez Niego i w Nim dokonuje
się nieustannie „ludzki cud” powrotu skruszonego
człowieka do bram Raju, gdzie czeka najwyższy, wszechmocny,
dobry Pan, którego jest sława, chwała i cześć i wszelkie
błogosławieństwo (zob. „Pieśń słoneczna”).
Eligiusz
Dymowski