I
miałem sen: na tych wielkich przestrzeniach, jakby zbliżającą
się nieuniknienie, wiosną czarodziejską sprawionych - jawiły
się kwiaty. Złociste mlecze tkały dywan ciepłych podmuchów,
radosnego dziecięcego śmiechu, który przerwał wór i wody
życiowe rozpłynęły się strumieniami, zajaśniał świat
obmyty z zimowych szaro-burych smutków i sposobiący się na
przejście w inną krainę ...weselszą ...barwną i ciepłą.
Ale jednocześnie miałem odczucie widza ...tak jakbym z boku
obserwował stawanie się wspomnienia, które jak film z wolna
przetaczało krajobrazy nie pozwalając mi w nich być. Bo miałem
jednocześnie odczucie, że wędruję razem i obok z obrazami
dzieciństwa, i że to wędrowanie przenosi mnie gdzieś w
imaginowane krajobrazy, tak dalekie, że stawały się
nieprawdziwe. Wołałem żeby odnaleźć tamto echo,
bawiłem się jego odbiciem które od hajnowskich i puszczańskich
drzew powraca tamte jakoby a jednak już wydoroślałe. I
zrozumiałem Miła i wiem to już na pewno, że w
dzieciństwie nie rozumieliśmy miejsca które nas otaczało.
Było tak oczywiste jak wszystko, jak niebo, jak słońce i
jak deszcz. Jak nasze codzienne wstawanie ...jak wszystko co
niósł każdy kolejny dzień. Tęskniliśmy do dalekich
miast, które na horyzoncie stawały się miejscem do którego
podążać miał każdy z nas. W dziecięcych przebywaniach
tam, nie rozumiałem całego dobra które niósł tamten świat
do którego po latach, kiedy już poznałem wiele zawiłości życia
tak mi bardzo tęskno. Teraz na prawdę, ulice i place,
dzielnice murowane i wieczny zgiełk, który ten świat
niesie, stają mi się nie miłe i odwracają się od
mych pogodnych myśli. Bliskie stają mi się wąskie uliczki
małego miasteczka ...małe podwórka i warzywniki skąpane w
słońcu ...ławeczki pod gruszą i jabłonią, gdzie tak
smakowały zrywane prosto z krzaka pachnące pomidory.
Więc
teraz w snach i w pół-śnie sennym błądzę i nasłuchuję,
czy jeszcze tam gdzieś dźwięczy nasz radosny, dziecięcy śmiech
wolny od wszelkich trosk który dorosły czas niesie.
|