Ten koszmar wciąż w nas żyje

Była godz. 12.40, 15 lutego 1979 roku - ta chwila zmieniła ich życie

Zofia Suchenek siedziała przy swoim biurku kontrolera rachunków oszczędnościowych. Andrzej Winiarski był przy radiostacji na stanowisku kierowania stołecznej komendy straży pożarnej. Fotoreporter Adam Urbanek kręcił się po centrum w poszukiwaniu ciekawych ujęć. Była godz. 12.40, 15 lutego 1979 roku - ta chwila zmieniła ich życie.


Zofia Suchenek (50 l.), kontrolerka rachunków, siedziała przy biurku: - Koleżanka odwraca się i coś do mnie mówi. Nie słyszę. Gaśnie światło i nastaje cisza. Jakby zamarło życie. Nie słyszę huku, tylko czuję, że unoszę się z fotelem. Potem robi się całkiem ciemno. Nie ma czym oddychać.

Na stanowisku kierowania straży pożarnej Andrzej Winiarski (52 l.) zaczął drugi w życiu dyżur: - Zaczęło się źle, bo żona operatora wozu łączności "Unia" życzyła mi spokojnego dyżuru. To zawsze jest zła wróżba. Do południa mieliśmy spokój. Potem zobaczyłem szarą twarz Waldka, dyspozytora, przy telefonie: - Boże! Rotunda wyleciała w powietrze! - wyszeptał.

Adam Urbanek (64 l.), wówczas fotoreporter Centralnej Agencji Fotograficznej: - Był huk. Myślałem, że zderzyły się samochody. Biegnę Alejami Jerozolimskimi i myślę: "Paliwo wybuchło?". Dobiegam na róg i staję jak wryty. W Rotundzie dziura, szumią rolety z wybitych okien, wkoło latają dokumenty, pieniądze, książeczki PKO.

Ten moment

Według relacji świadków, Rotunda najpierw podniosła się do góry, a potem pękła jak mydlana bańka, zasypując okolicę szkłem, odłamkami blach. Przechodnie zamarli. Zatrzymały się wszystkie samochody. Szok, przerażenie. Starsza kobieta krzyknęła: - Do schronu!

W opadającym kurzu fruwały kolorowe dokumenty i pieniądze. Słychać było jęki rannych.

Konstrukcja Rotundy zapadła się do środka. Wewnątrz ział potężny lej i żółty obłok kurzu.

- Pył zaczął opadać, wstałam i szłam w stronę przebijającego się przez dym światła. Dotarłam do ściany. Lady i szyby nie było, więc wyszłam na zewnątrz. Przechodnie układali ciała przy wejściu do podziemi. Nie pamiętam, jak długo stałam w szoku przed budynkiem - Zofia Suchenek zaciska dłonie. Jeszcze dziś, choć minęło ćwierć wieku, ciężko jest wrócić myślami do tej upiornej chwili.

Piekło

Andrzej Winiarski czekał na meldunek z wozu "Unia", który już dojeżdżał na miejsce.

Skóra ścierpła mu na plecach, gdy usłyszał nieludzki wrzask kolegi: - Jezu!! To jest straszne! Przyślijcie jak najwięcej karetek!

Ale zbiorowe wycie syren już niosło się po ulicy. Na konsolecie telefonu alarmowego paliły się wszystkie czerwone lampki.

- Słyszałem tylko meldunki w radiu: zabitych tylu, rannych tylu. A w wyobraźni widziałem to piekło - mówi Winiarski.

W chwili wybuchu w budynku znajdowało się 170 pracowników i około 300 klientów. Eksplozja zdemolowała połowę żelbetowej podziemnej konstrukcji. Ocalał za to skarbiec i, cudem, dwie znajdujące się w jego pobliżu pracownice banku. Bez szwanku wyszła z opresji urzędniczka, która razem z biurkiem i krzesłem wyleciała przez okno na pierwszym piętrze, lądując w zaspie śniegu. Mężczyzna, który dzwonił z automatu na ścianie budynku, oprzytomniał kilkanaście metrów dalej ze słuchawką zaciśniętą w dłoni.

Przechodnie, gdy tylko otrząsnęli się z szoku, zaczęli wyciągać z budynku rannych. Zanim przyjechało pogotowie, pierwszy żuk wypełniony rannymi odjechał do szpitala na ul. Lindleya.

Kim jest ta kobieta?

Adam Urbanek pracował jak w hipnozie. Co chwila naciskał spust migawki. Kolejne pstryknięcia: ranni, ciała, krew.

- Nagle widzę biurko, które podmuch wyrzucił na ulicę. Obok czyjaś kurtka. Rozpoznaję. Wczoraj przy tym biurku załatwiałem aktualizację książeczki oszczędnościowej - wspomina. - A co z kasjerką? - zapytałem sam siebie.

- Nie było czasu na zastanawianie się. Wszystko szło na tempo. Ludzie nosili rannych, ktoś krzyczał, nadjeżdżały kolejne karetki i radiowozy - relacjonuje. Po kilku minutach, nadal ściskając w ręku rolki z filmem, biegł już na Foksal do agencji. "Życie Warszawy" czekało na zdjęcia. Z wielu, jakie wówczas zrobił, jedno zapamiętał szczególnie - dwaj mężczyźni z noszami.

- Na noszach leżała kobieta w ciąży. Jeszcze żyła. Widziałem, jak rusza ręką - wspomina Urbanek. Do dziś zastanawia się, kim była, czy przeżyła i czy przeżyło jej dziecko?

"Kapitan nachylony nad wyrwą przynagla swoich strażaków. Poza nim nikt nie wydaje rozkazów, a mimo to czuje się, jakby każdy wiedział, co ma robić. Przez megafony strażackiego żuka płynie komunikat: "Chętnych do oddania krwi prosimy do autobusu, który stoi przed Warsem".

W tłumie okalającym Rotundę widać poruszenie. Jak się okazało, stacje krwiodawstwa nie mogły podołać napływowi chętnych - opisywała akcję ratowniczą "Polityka".

Andrzej Winiarski mówi, że według jego kolegów do prosektorium przewieziono ciężarówkami ponad 60 ciał. Oficjalne statystyki tego nie potwierdziły. - Przed wybuchem w mieście doszło do kilku tajemniczych pożarów, m.in. sklepów Peweksu i Centralnego Domu Dziecka. Myśleliśmy, że te wszystkie zdarzenia są jakoś przerażająco powiązane.

A może bomba?

Mówiło się o podłożonej bombie, napadzie, w którym bandyci podłożyli zbyt duży ładunek itd. - opowiada Winiarski.
Winiarski najlepiej zapamiętał ponure i ubrudzone twarze strażaków, którzy w nocy wrócili z akcji.
- Rano wracałem ze służby tramwajem do domu. Motorniczy zwolnił przy Rotundzie. Wtedy zobaczyłem ogrom zniszczeń. Zamilkły rozmowy, wszyscy tylko patrzyli - dodaje.

W sumie zginęło 49 osób, a 77 trafiło do szpitala, kilkudziesięciu udzielono pomocy ambulatoryjnej. Po dwumiesięcznym śledztwie Prokuratura Generalna ustaliła, że przyczyną wybuchu był gaz ulatniający się z pękniętego na długości 77 cm zaworu.

"Gaz na skutek zamarznięcia wierzchniej powłoki gruntu oraz oblodzenia i zasypania śniegiem kanałów wentylacyjnych nie mógł ulotnić się do atmosfery. Przeniknął natomiast przez niżej położone warstwy gruntu do kanału telekomunikacyjnego, którym dotarł do podziemi Rotundy" - cytat z raportu końcowego.

W mieście mówiło się o innych przyczynach: "Władza narobiła malwersacji finansowych i chciała je ukryć, wysadzając bank". Albo: "To akcja organizacji antysocjalistycznej".

W plotkach pojawił się wątek tajemniczego telefonu, którym ktoś próbował ostrzec pracowników banku.

W październiku 1979 roku, gdy tylko odbudowano Rotundę, pani Suchenek wróciła do swojego biurka.

- Kilka osób powiedziało, że nie wytrzymają tam w pracy. Odmówili. Przeniesiono ich do innych placówek - opowiada. - Ja zostałam. Tak się jakoś zżyłam z tym miejscem. Niestety, wspomnienia nie chcą odejść - wzdycha. Dziś w Rotundzie pracują dwie osoby, które przeżyły katastrofę: Zofia Suchenek i Zdzisława Kowieska.

Adam Urbanek czeka na wiadomość:

- Pamiętam kobietę w ciąży, niesioną na noszach. Czy przeżyła? Fotoreporter, za naszym pośrednictwem, chciałby ją odnaleźć. Wszystkich, którzy mogliby w tym pomóc, prosimy o kontakt z redakcją.

Prasa pisała:

"Express Wieczorny", 19 lutego

Wyrażam głębokie współczucie w związku z tragicznym wypadkiem, jaki wydarzył się w Warszawie, a który pociągnął za sobą ofiary śmiertelne. Proszę przekazać szczere kondolencje rodzinom i bliskim ofiar wypadku
- Leonid Breżniew, Moskwa - Kreml

"Kultura", 25 lutego

Spontanicznym odruchem warszawskiej ulicy była nie ucieczka, ale zbliżenie się do miejsca katastrofy. Dzięki samorzutnej, natychmiastowej akcji, wiele ofiar zawdzięcza życie.

"Polityka", 24 lutego

Ale czy można w ogóle wyeliminować katastrofy? Czy można całe życie podporządkować ciągłej czujności?

"Kierunki", 4 marca

Front walki ratunkowej nie koncentrował się jedynie wokół zniszczonej Rotundy. W 14 warszawskich szpitalach robiono wszystko, aby utrzymać przy życiu najbardziej poszkodowanych.

 


Warszawa | Tomasz Molga / Foto | PAP, Adam Podulka, Adam Nocoń, Przemysław Zimowski

 

Poprzednia strona ] Spis wierszy ] Następna strona ]

Zapraszam na podobne strony... Ewa Białek

  

Strona ta stworzona została do celów dydaktycznych. Zamieszczone na niej teksty, muzyka i grafika 
są własnością ich twórców. Nie zajmuję się ich dystrybucją.