Zofia
Suchenek (50 l.), kontrolerka rachunków, siedziała przy
biurku: - Koleżanka odwraca się i coś do mnie mówi. Nie słyszę.
Gaśnie światło i nastaje cisza. Jakby zamarło życie. Nie słyszę
huku, tylko czuję, że unoszę się z fotelem. Potem robi się
całkiem ciemno. Nie ma czym oddychać.
Na
stanowisku kierowania straży pożarnej Andrzej Winiarski (52
l.) zaczął drugi w życiu dyżur: - Zaczęło się źle, bo żona
operatora wozu łączności "Unia" życzyła mi
spokojnego dyżuru. To zawsze jest zła wróżba. Do południa
mieliśmy spokój. Potem zobaczyłem szarą twarz Waldka,
dyspozytora, przy telefonie: - Boże! Rotunda wyleciała w
powietrze! - wyszeptał.
Adam
Urbanek (64 l.), wówczas fotoreporter Centralnej Agencji
Fotograficznej: - Był huk. Myślałem, że zderzyły się
samochody. Biegnę Alejami Jerozolimskimi i myślę:
"Paliwo wybuchło?". Dobiegam na róg i staję jak
wryty. W Rotundzie dziura, szumią rolety z wybitych okien, wkoło
latają dokumenty, pieniądze, książeczki PKO.
Ten
moment
Według
relacji świadków, Rotunda najpierw podniosła się do góry, a
potem pękła jak mydlana bańka, zasypując okolicę szkłem,
odłamkami blach. Przechodnie zamarli. Zatrzymały się
wszystkie samochody. Szok, przerażenie. Starsza kobieta krzyknęła:
- Do schronu!
W
opadającym kurzu fruwały kolorowe dokumenty i pieniądze. Słychać
było jęki rannych.
Konstrukcja
Rotundy zapadła się do środka. Wewnątrz ział potężny lej
i żółty obłok kurzu.
-
Pył zaczął opadać, wstałam i szłam w stronę przebijającego
się przez dym światła. Dotarłam do ściany. Lady i szyby nie
było, więc wyszłam na zewnątrz. Przechodnie układali ciała
przy wejściu do podziemi. Nie pamiętam, jak długo stałam w
szoku przed budynkiem - Zofia Suchenek zaciska dłonie. Jeszcze
dziś, choć minęło ćwierć wieku, ciężko jest wrócić myślami
do tej upiornej chwili.
Piekło
Andrzej
Winiarski czekał na meldunek z wozu "Unia", który już
dojeżdżał na miejsce.
Skóra
ścierpła mu na plecach, gdy usłyszał nieludzki wrzask
kolegi: - Jezu!! To jest straszne! Przyślijcie jak najwięcej
karetek!
Ale zbiorowe wycie syren już
niosło się po ulicy. Na konsolecie telefonu alarmowego paliły
się wszystkie czerwone lampki.
- Słyszałem
tylko meldunki w radiu: zabitych tylu, rannych tylu. A w wyobraźni
widziałem to piekło - mówi Winiarski.
W
chwili wybuchu w budynku znajdowało się 170 pracowników i około
300 klientów. Eksplozja zdemolowała połowę żelbetowej
podziemnej konstrukcji. Ocalał za to skarbiec i, cudem, dwie
znajdujące się w jego pobliżu pracownice banku. Bez szwanku
wyszła z opresji urzędniczka, która razem z biurkiem i krzesłem
wyleciała przez okno na pierwszym piętrze, lądując w zaspie
śniegu. Mężczyzna, który dzwonił z automatu na ścianie
budynku, oprzytomniał kilkanaście metrów dalej ze słuchawką
zaciśniętą w dłoni.
Przechodnie,
gdy tylko otrząsnęli się z szoku, zaczęli wyciągać z
budynku rannych. Zanim przyjechało pogotowie, pierwszy żuk
wypełniony rannymi odjechał do szpitala na ul. Lindleya.
Kim
jest ta kobieta?
Adam
Urbanek pracował jak w hipnozie. Co chwila naciskał spust
migawki. Kolejne pstryknięcia: ranni, ciała, krew.
-
Nagle widzę biurko, które podmuch wyrzucił na ulicę. Obok
czyjaś kurtka. Rozpoznaję. Wczoraj przy tym biurku załatwiałem
aktualizację książeczki oszczędnościowej - wspomina. - A co
z kasjerką? - zapytałem sam siebie.
-
Nie było czasu na zastanawianie się. Wszystko szło na tempo.
Ludzie nosili rannych, ktoś krzyczał, nadjeżdżały kolejne
karetki i radiowozy - relacjonuje. Po kilku minutach, nadal ściskając
w ręku rolki z filmem, biegł już na Foksal do agencji. "Życie
Warszawy" czekało na zdjęcia. Z wielu, jakie wówczas
zrobił, jedno zapamiętał szczególnie - dwaj mężczyźni z
noszami.
-
Na noszach leżała kobieta w ciąży. Jeszcze żyła. Widziałem,
jak rusza ręką - wspomina Urbanek. Do dziś zastanawia się,
kim była, czy przeżyła i czy przeżyło jej dziecko?
"Kapitan
nachylony nad wyrwą przynagla swoich strażaków. Poza nim nikt
nie wydaje rozkazów, a mimo to czuje się, jakby każdy wiedział,
co ma robić. Przez megafony strażackiego żuka płynie
komunikat: "Chętnych do oddania krwi prosimy do autobusu,
który stoi przed Warsem".
W tłumie
okalającym Rotundę widać poruszenie. Jak się okazało,
stacje krwiodawstwa nie mogły podołać napływowi chętnych -
opisywała akcję ratowniczą "Polityka".
Andrzej
Winiarski mówi, że według jego kolegów do prosektorium
przewieziono ciężarówkami ponad 60 ciał. Oficjalne
statystyki tego nie potwierdziły. - Przed wybuchem w mieście
doszło do kilku tajemniczych pożarów, m.in. sklepów Peweksu
i Centralnego Domu Dziecka. Myśleliśmy, że te wszystkie
zdarzenia są jakoś przerażająco powiązane.
A
może bomba?
Mówiło
się o podłożonej bombie, napadzie, w którym bandyci podłożyli
zbyt duży ładunek itd. - opowiada Winiarski.
Winiarski najlepiej zapamiętał ponure i ubrudzone twarze strażaków,
którzy w nocy wrócili z akcji.
- Rano wracałem ze służby tramwajem do domu. Motorniczy
zwolnił przy Rotundzie. Wtedy zobaczyłem ogrom zniszczeń.
Zamilkły rozmowy, wszyscy tylko patrzyli - dodaje.
W
sumie zginęło 49 osób, a 77 trafiło do szpitala, kilkudziesięciu
udzielono pomocy ambulatoryjnej. Po dwumiesięcznym śledztwie
Prokuratura Generalna ustaliła, że przyczyną wybuchu był gaz
ulatniający się z pękniętego na długości 77 cm zaworu.
"Gaz
na skutek zamarznięcia wierzchniej powłoki gruntu oraz
oblodzenia i zasypania śniegiem kanałów wentylacyjnych nie mógł
ulotnić się do atmosfery. Przeniknął natomiast przez niżej
położone warstwy gruntu do kanału telekomunikacyjnego, którym
dotarł do podziemi Rotundy" - cytat z raportu końcowego.
W
mieście mówiło się o innych przyczynach: "Władza
narobiła malwersacji finansowych i chciała je ukryć, wysadzając
bank". Albo: "To akcja organizacji
antysocjalistycznej".
W
plotkach pojawił się wątek tajemniczego telefonu, którym ktoś
próbował ostrzec pracowników banku.
W
październiku 1979 roku, gdy tylko odbudowano Rotundę, pani
Suchenek wróciła do swojego biurka.
-
Kilka osób powiedziało, że nie wytrzymają tam w pracy. Odmówili.
Przeniesiono ich do innych placówek - opowiada. - Ja zostałam.
Tak się jakoś zżyłam z tym miejscem. Niestety, wspomnienia
nie chcą odejść - wzdycha. Dziś w Rotundzie pracują dwie
osoby, które przeżyły katastrofę: Zofia Suchenek i Zdzisława
Kowieska.
Adam
Urbanek czeka na wiadomość:
-
Pamiętam kobietę w ciąży, niesioną na noszach. Czy przeżyła?
Fotoreporter, za naszym pośrednictwem,
chciałby ją odnaleźć. Wszystkich, którzy mogliby w tym pomóc,
prosimy o kontakt z redakcją.
Prasa
pisała:
"Express
Wieczorny", 19 lutego
Wyrażam
głębokie współczucie w związku z tragicznym wypadkiem, jaki
wydarzył się w Warszawie, a który pociągnął za sobą
ofiary śmiertelne. Proszę przekazać szczere kondolencje
rodzinom i bliskim ofiar wypadku
- Leonid Breżniew, Moskwa - Kreml
"Kultura",
25 lutego
Spontanicznym
odruchem warszawskiej ulicy była nie ucieczka, ale zbliżenie
się do miejsca katastrofy. Dzięki samorzutnej, natychmiastowej
akcji, wiele ofiar zawdzięcza życie.
"Polityka",
24 lutego
Ale
czy można w ogóle wyeliminować katastrofy? Czy można całe
życie podporządkować ciągłej czujności?
"Kierunki",
4 marca
Front
walki ratunkowej nie koncentrował się jedynie wokół
zniszczonej Rotundy. W 14 warszawskich szpitalach robiono
wszystko, aby utrzymać przy życiu najbardziej poszkodowanych.